George Simion, lider rumuńskiej radykalnie prawicowej partii AUR, która stała się właśnie drugą siłą polityczną w kraju, zaapelował do swoich zwolenników, by w niedzielę, w dniu odwołanych wyborów prezydenckich, zgromadzili się przed zamkniętymi lokalami wyborczymi na pokojowy protest. Zbiera też podpisy pod petycją do instytucji międzynarodowych w tej sprawie.
"Jutro o godz. 13 (godz. 12 w Polsce) idziemy spokojnie do lokali wyborczych. Spokojnie! Prędzej czy później dojdziemy do wolnych wyborów!"– napisał Simion na Facebooku w sobotę. Polityk partii Związek Jedności Rumunów (AUR) wezwał też swoich zwolenników do podpisania petycji z żądaniem "wolnych wyborów", która ma być skierowana do Komisji Weneckiej, Rady Europy i GRECO (Grupa Państw Przeciwko Korupcji).
W piątek, tuż po ogłoszeniu przez Sąd Konstytucyjny decyzji o odwołaniu wyborów prezydenckich, Simion nazwał ją "zamachem stanu", ale jednocześnie zaapelował o spokój. "Nie wychodzimy na ulice, nie dajemy się sprowokować, ten system musi upaść demokratycznie" – napisał.
Wyborczy chaos w Rumunii
Partia AUR, której nazwa po rumuńsku oznacza ZŁOTO, zajęła drugie miejsce w wyborach parlamentarnych 1 grudnia z wynikiem ponad 18 procent. Sam Simion w pierwszej turze wyborów prezydenckich (która została odwołana) znalazł się na czwartej pozycji z wynikiem prawie 14 procent.
Sąd Konstytucyjny podjął bezprecedensową decyzję o unieważnieniu wyborów prezydenckich na dwa dni przed planowaną drugą turą i rozpoczęciu od nowa całego procesu wyborczego. Powołał się na artykuł konstytucji, który mówi o odpowiedzialności SK za "zapewnienie przestrzegania procedury wyboru prezydenta". Jak podał portal Digi24.ro, w skargach wyborczych, które otrzymał sąd, wskazano dokumenty odtajnione w środę przez Naczelną Radę Obrony Narodowej (CSAT), z których wynika, że kampania jednego z kandydatów, prawicowego radykała Calina Georgescu była wynikiem zorganizowanej manipulacji spoza kraju – pisał Digi24.ro.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/ROBERT GHEMENT