Rozlokowanie batalionowych grup bojowych NATO w Polsce i krajach bałtyckich to wydarzenie, na które "z niecierpliwością czekało Ministerstwo Obrony Rosji" - ocenia znany rosyjski komentator Paweł Felgenhauer na łamach poniedziałkowej "Nowej Gaziety".
Paweł Felgenhauer porównuje obecną sytuację między Rosją a NATO do okresu zimnej wojny.
Analityk, który jest znanym komentatorem spraw wojskowych, ocenia, że "batalionowe grupy bojowe nie są zdolne do tego, by prowadzić w jakiejś mierze poważne ofensywne działania bojowe i tym bardziej, by zagrażać Federacji Rosyjskiej".
"Symboliczne kontyngenty pokojowe"
Jego zdaniem grupy można porównać "do symbolicznych kontyngentów pokojowych, choć z bronią ciężką". Żołnierze "mogą się bronić, jeśli zostaną napadnięci, a przede wszystkim mogą powstrzymywać rosyjskie siły zbrojne swą wielonarodową obecnością: każdy konflikt będzie dotyczył wielu narodów, będzie paneuropejski i transatlantycki".
Paweł Felgenhauer dodaje, że "Rosja podobno nie zamierza dokonywać inwazji na Polskę czy kraje bałtyckie". Tak więc, "jedni nie mogą napadać, a drudzy nie chcą i w rezultacie rozlokowanie czterech wielonarodowych grup batalionowych nie jest dla nikogo realnym zagrożeniem".
Niemniej - przypomina komentator - minister obrony Rosji Siergiej Szojgu oświadczył niedawno, że na zachodnich granicach sytuacja się pogarsza, "ponieważ NATO wzmocniło swoją aktywność".
W odpowiedzi "Rosja rozlokowała na kierunku zachodnim 20 nowych jednostek i zgrupowań, zbudowała ponad 40 nowych baz wojskowych i w ciągu roku przeprowadziła w samym Zachodnim Okręgu Wojskowym ponad 100 niezapowiedzianych sprawdzianów ćwiczebnych" - podkreśla Felgenhauer.
"Rosja niby jest gotowa, a Zachód się przygotowuje, ale właściwie do czego?" - zastanawia się analityk, zadając pytanie, czy chodzi o "ogólnoeuropejską wojnę".
Ocena "zagrożenia zewnętrznego"
Autor artykułu wskazuje na sondaż prokremlowskiego ośrodka WCIOM, z którego wynika, że 53 procent Rosjan nie wierzy w realną groźbę ataku na ich kraj.
Spośród tych 38 procent ludzi, którzy wierzą w taką groźbę, jedynie 7 procent obawia się ataku NATO. Zdaniem Felgenhauera zachodzi "potężny i tragiczny rozziew pomiędzy społeczeństwem i władzami politycznymi, jeśli chodzi o ocenę zagrożenia zewnętrznego". Analityk zwraca uwagę, że Szojgu zapowiedział w ostatnim czasie podjęcie działań w celu "[obudzenia] obywateli, którzy wątpią w zagrożenie ze strony NATO".
Jednocześnie Felgenhauer zaznacza, że na Zachodzie w ciągu ostatnich kilku lat po raz pierwszy od 1991 roku wzrosły wydatki na obronność.
Przypomina, że po zakończeniu zimnej wojny i rozpadzie ZSRR zachodnia klasa polityczna była przekonana, że w zasadzie nie jest możliwa w Europie wojna z Rosją na pełną skalę. Teraz, jego zdaniem, "kiepskie czasy cięć (na obronność) skończyły się nową konfrontacją", a wojskowi mają perspektywę wyjazdu nie do Afganistanu czy Iraku, lecz "godnej służby garnizonowej w krajach bałtyckich, Polsce, Norwegii i Rumunii, wśród przyjaznej ludności".
Komentując obecną sytuację Felgenhauer ocenia, że istnieje ryzyko nagłego incydentu, np. w wyniku czyjegoś błędu, który spowoduje, iż "cała wspaniała konstrukcja wzajemnego powstrzymywania się przejdzie w fazę ostrego kryzysu". Jednak - przypomina - również w czasach zimnej wojny "groźba apokalipsy jądrowej zawsze była obecna, niemniej jednak ludzie żyli, służyli (w armii) i dosłużyli się emerytur, ani razu nie biorąc udziału w boju".
Autor: tas / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: NATO Channel