Mimo obietnicy wycofania projektu umożliwienia ekstradycji do Chin kontynentalnych, fala prodemokratycznych protestów w Hongkongu nie ustaje. W poniedziałek minęło 100 dni od pierwszej masowej demonstracji ulicznej z udziałem setek tysięcy osób.
Od manifestacji z 9 czerwca protesty trwają niemal bez przerwy i przybierają różne formy: od strajków i głodówek, przez żywe łańcuchy i pokojowe marsze, po blokady ulic, akty wandalizmu i - nierzadko brutalne - starcia z policją.
ZOBACZ RAPORT tvn24.pl: Protesty w Hongkongu
W toku protestów ich uczestnicy włamali się między innymi do siedziby lokalnego parlamentu i praktycznie zablokowali na dwa popołudnia hongkońskie lotnisko. W starciach obrażenia odniosły setki, a według niektórych szacunków nawet ponad dwa tysiące osób, w tym co najmniej 200 policjantów.
Zatrzymano ponad 1100 osób, część z nich usłyszała zarzuty "udziału w zamieszkach", za co grozi na tym obszarze 10 lat więzienia.
Odrębne manifestacje sprzeciwu wobec władz urządzali uczniowie szkół średnich, studenci, lekarze i pielęgniarki, prawnicy i pracownicy administracji publicznej. W strajku generalnym 5 sierpnia uczestniczyło według lokalnych mediów około pół miliona osób.
Hongkońskie władze ostrzegały, że protesty odbijają się na gospodarce regionu i mogą zepchnąć go w recesję.
Szefowa lokalnej administracji Carrie Lam oceniła na jednej z konferencji prasowych, że demonstracje i trwająca wojna handlowa między Chinami a USA wpływają na gospodarkę Hongkongu bardziej niż epidemia SARS w 2003 roku.
Jeden postulat spełniony, cztery czekają na realizację
Protestującym udało się zmusić władze do obietnicy wycofania kontrowersyjnego projektu nowelizacji prawa ekstradycyjnego.
Niespełnione pozostają jednak cztery pozostałe postulaty: powołania niezależnej komisji śledczej do zbadania działań rządu i policji, uwolnienia wszystkich zatrzymanych demonstrantów, nienazywania protestów "zamieszkami" i powszechnych, demokratycznych wyborów.
Postulaty niezależnego śledztwa, uwolnienia zatrzymanych i nienazywania protestów "zamieszkami" pojawiły się po okupacji okolic parlamentu z 12 czerwca.
Policja użyła wtedy gazu łzawiącego, gumowych kul i pałek przeciwko demonstrantom, rzucającym plastikowe butelki i atakującym parasolami. Rannych zostało wówczas co najmniej 81 osób. Z biegiem czasu mnożyły się przypadki kontrowersyjnych interwencji policji, a wśród demonstrantów narastały opinie, że jedynym prawdziwym wyjściem z kryzysu byłyby demokratyczne wybory. Wiele osób sądzi, że szefowa lokalnej administracji, wybierana przez propekiński komitet elektorów, jest tylko namiestnikiem rządu centralnego i nie liczy się ze zdaniem Hongkończyków.
Ujawnione nagranie szefowej hongkońskich władz
Wskazówek co do faktycznej roli Pekinu dostarczyły wypowiedzi Carrie Lam ze spotkania z przedsiębiorcami, do nagrania których dotarła agencja Reutera.
Szefowa władz Hongkongu powiedziała, że "gdyby miała wybór, to po pierwsze podałaby się do dymisji". Dodała, że "pole manewru szefa administracji jest bardzo ograniczone", ponieważ sprawa urosła do "rangi krajowej". Lam twierdziła później, że nigdy nie proponowała rządowi centralnemu swojej dymisji, a decyzja o pozostaniu na stanowisku jest jej własnym, choć trudnym wyborem. Zapewniała również, że Pekin "rozumie, szanuje i popiera" jej decyzje, w tym tę o wycofaniu projektu. W ostatnich tygodniach władze konsekwentnie odmawiają zgody na kolejny duży, pokojowy marsz protestu, planowany przez Obywatelski Front Praw Człowieka (CHRF).
Na ulice regularnie wychodzą jednak radykalni demonstranci, którzy coraz częściej sięgają po brutalne i destrukcyjne metody działania: rzucają koktajle Mołotowa, podpalają ustawione na ulicach barykady, dewastują stacje metra i biją osoby, które podejrzewają o współpracę z policją.
Czy władze chcą udziału wojska w walce z protestującymi?
Część obserwatorów obawiała się, że chińskie władze mogą stłumić protesty przy użyciu wojska.
Na nagraniu opublikowanym przez Reutera Lam zapewnia jednak, że Pekin nie oczekuje rozwiązania tej sprawy przed obchodami 70. rocznicy proklamacji Chińskiej Republiki Ludowej 1 października i jest skłonny przeczekać protesty.
Ocenia też na podstawie "wyczucia sytuacji i poprzez dyskusje", że rząd centralny "absolutnie nie ma planu" wysyłania Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (ALW) na ulice Hongkongu, ponieważ dba o międzynarodowy wizerunek Chin. Komunistyczne władze Chińskiej Republiki Ludowej deklarują poparcie dla Lam i hongkońskiej policji, potępiają protesty i oskarżają "obce siły", szczególnie Wielką Brytanię i USA, o sianie fermentu w regionie.
Podległe władzom media Chin kontynentalnych określają protestujących jako brutalnych separatystów, mimo że wśród ich głównych postulatów nie ma odniesień do niepodległości.
Autor: akw / Źródło: PAP