Wystąpienie przywódcy junty generała Min Aung Hlainga nie przekonało Birmańczyków, protestujących przeciwko zamachowi stanu. We wtorek, mimo wprowadzonego zakazu zgromadzeń, ponownie wyszli na ulice. W Mandalaj, drugim co do wielkości mieście kraju, do aresztów trafiło kilkadziesiąt osób.
Pokojowe protesty z udziałem dziesiątek tysięcy ludzi trwają od czterech dni w wielu miastach Mjanmy (Birmy). Demonstranci domagają się przywrócenia do władzy wybranego w głosowaniu rządu Narodowej Ligi na rzecz Demokracji (NLD) oraz uwolnienia przywódczyni kraju Aung San Suu Kyi i innych osób zatrzymanych przez wojsko.
Do kampanii nieposłuszeństwa społecznego wobec armii przyłączają się lekarze, nauczyciele, urzędnicy i inne grupy zawodowe. Strajkują pracownicy ponad 100 rządowych szpitali, co zakłóciło m.in. program szczepień przeciwko COVID-19 – podał dziennik "Myanmar Times".
Narasta również krytyka działań birmańskiej armii na świecie. Rząd Nowej Zelandii ogłosił we wtorek decyzję o zawieszeniu kontaktów politycznych i wojskowych wysokiego szczebla z Mjanmą, zakaz wjazdu dla przywódców junty oraz zamiar upewnienia się, że płynąca do tego kraju pomoc nie jest wykorzystywana przez wojsko.
Po wybuchu protestów lokalne władze niektórych obszarów Mjanmy wydały zakazy zgromadzeń z udziałem więcej niż czterech osób. Amerykańska ambasada w Birmie poinformowała o godzinie policyjnej obowiązującej od godziny 20 do godziny 4 w Rangunie i Mandalaj, dwóch największych miastach kraju.
Wystąpienie nie rozładowało napięcia
Napięć nie rozładowało poniedziałkowe wystąpienie telewizyjne przywódcy junty generała Min Aung Hlainga. Po raz kolejny przekonywał, że armia przejęła władzę, by chronić proces demokratyczny przed oszustwami, do jakich miało m.in. jego zdaniem dochodzić podczas listopadowych wyborów parlamentarnych, w których wysokie poparcie otrzymała NLD.
Min Aung Hlaing ponownie zapewnił, że po stanie wyjątkowym, w czasie którego kontrolę nad krajem sprawować będzie rząd wojskowy, odbędą się kolejne wybory, a władza zostanie przekazana ich zwycięzcom "zgodnie z regułami demokracji". Wcześniej junta ogłosiła, że stan wyjątkowy ma potrwać przez rok.
Wielu Birmańczyków obawia się jednak, że przejęcie władzy przez armię może być początkiem długotrwałej, represyjnej dyktatury, podobnie jak stało się w wyniku zamachów stanu z 1962 i 1988 roku.
Obecne demonstracje są największymi w Mjanmie od 2007 roku, gdy wspierana przez buddyjskich mnichów "szafranowa rewolucja" zapoczątkowała proces stopniowego rozluźniania wojskowej dyktatury i przekazywania władzy cywilnym rządom. Ten proces został nagle przerwany przez zamach stanu z 1 lutego.
Źródło: PAP