"Ogromny błąd", "wpadnięcie w pułapkę", "zdrada interesów" - tak oceniana jest pierwsza podróż zagraniczna nowego prezydenta Indonezji do Chin. W podpisanych wówczas dokumentach znalazł się zapis, który wskazuje na uznanie istnienia chińskich roszczeń terytorialnych. Eksperci nie mają wątpliwości: Pekin zyskał cenną amunicję do dalszego łamania prawa międzynarodowego, a cały region może z tego powodu ucierpieć.
Zaledwie dwa tygodnie po przejęciu władzy przez nowego prezydenta i nowy rząd, w Indonezji wybuchł ogromny skandal polityczny, który zaniepokoił większość państw regionu. Eksperci mówią już nie tylko poważnym "błędzie niedoświadczonej administracji", ale wręcz "wpadnięciu w pułapkę" i "zdradzie interesów narodowych".
Wszystko zaczęło się od podróży zagranicznej nowego prezydenta Prabowo Subanto do Chin w weekend 9-10 listopada. Wizyta miała poprawić relacje z tym największym azjatyckim mocarstwem, tymczasem zakończyła się poważną kontrowersją. W jednym z dokumentów zawartych w czasie wizyty pojawił się bowiem z pozoru niewinny zapis, że Chiny i Indonezja "osiągnęły ważne wspólne zrozumienie dla wspólnego rozwoju na obszarach nakładających się roszczeń" na morzu.
Kontrowersyjna umowa Indonezji i Chin
Zapis ten natychmiast wywołał ogromne kontrowersje w Indonezji, które następnie odbiły się szerokim echem w całym regionie. Wszystko dlatego, że na oddzielającym oba państwa Morzu Południowochińskim zaostrza się spór terytorialny pomiędzy próbującymi zagarnąć niemal cały akwen dla siebie Chinami i państwami sąsiednimi. Indonezja jednak od dekad dystansowała się od tego sporu i nie uważała za jego stronę - wytyczyła swoje morskie granice zgodnie z prawem międzynarodowym i całkowicie ignorowała fakt, że Chiny zgłaszają naruszające je roszczenia w rejonie indonezyjskich Wysp Natuna.
Dlatego podpisane właśnie słowa o uznaniu "nakładających się roszczeń" brzmiały jak zerwanie z tą polityką i ogromne ustępstwo względem Pekinu. Eksperci zwrócili uwagę, że zapis ten wygląda na uznanie istnienia bezpodstawnych chińskich roszczeń, a co za tym idzie: poddanie w wątpliwość przynależności państwowej części indonezyjskiego terytorium. Dodajmy, że chodzi o terytorium Wysp Natuna, które znajduje się niewiele ponad 100 kilometrów od wybrzeży indonezyjskiego Borneo, ale ponad 3500 kilometrów od najbliższego wybrzeża Chin.
"Gigantyczny błąd bardzo niedoświadczonego ministra"
Eksperci zwracają uwagę, że podpisanie tego z pozoru niewinnego zapisu najprawdopodobniej nie było świadome ze strony Indonezji. Potwierdzać to mogą powtarzane od tamtej wizyty zapewnienia indonezyjskiego prezydenta oraz szefa MSZ, że polityka Indonezji nie uległa zmianie i nadal nie są uznawane chińskie roszczenia na morzu.
Tym samym porozumienie wygląda na błąd nieświadomie popełniony przez niedoświadczoną indonezyjską administrację, która weszła na dyplomatyczną "minę" ustawioną przez Pekin. O ile bowiem sprawujący swoją funkcję od 20 października prezydent Prabowo Subianto ma doświadczenie polityczne, o tyle jego wybrany dzień później nowy szef MSZ Sugiono (w Indonezji wiele osób nie posiada nazwisk) jest politycznym nowicjuszem, który w krajowej polityce pojawił się zaledwie pięć lat temu i ma minimalne obycie zagraniczne.
"Trudno nie dojść do wniosku, że to wszystko było niewymuszonym błędem zielonej i niesprawdzonej administracji", przyznaje na łamach "The Diplomat" ekspert Sebastian Strangio. "Widoczna zgoda Indonezji na tę umowę (z Chinami) zaczyna wyglądać jak gigantyczny błąd popełniony przez bardzo niedoświadczonego ministra spraw zagranicznych, który nie słuchał rad swoich urzędników z MSZ", wtóruje mu na X Bill Hayton z prestiżowego think-tanku Chatham House.
Konsekwencje dla spornego morza
Po wybuchu kontrowersji część obserwatorów zaczęła stawać w obronie indonezyjskiej administracji, podkreślając, że podpisany dokument nie jest prawnie zobowiązujący, a słowa o osiągnięciu "wspólnego zrozumienia" mogą być różnie interpretowane. Jednak problem jest w samym złamaniu indonezyjskiej zasady ignorowania chińskich roszczeń. Samo potwierdzenie ich istnienia przez Indonezję dla Pekinu jest politycznie bezcenne i żadne tłumaczenia w tym nie pomogą.
Chiny próbują dziś bronić swoich nielegalnych roszczeń terytorialnych na Morzu Południowochińskim powołując się m.in. na wykopane z archiwów pojedyncze wzmianki o chińskich rybakach, którzy kiedyś mieli tam łowić ryby. Można więc być pewnym, że podpisane porozumienie z Indonezją tym bardziej będzie bezlitośnie wykorzystywane. Negocjacje dyplomatyczne nie będą już na etapie "jakieś niby chińskie roszczenia", ale na etapie "terytorium jest sporne".
Zamieszanie wywołane przez nowy rząd w Dżakarcie wykracza przy tym daleko poza relacje chińsko-indonezyjskie, ponieważ dotyczy sporu terytorialnego, w który zamieszane są również Wietnam, Filipiny, Malezja, Tajwan i Brunei. One również solidarnie nie uznają istnienia chińskich roszczeń na Morzu Południowochińskim, jednak teraz mogą poczuć się zdradzone przez Indonezję, która jako pierwsza "w sposób dorozumiany uznała" istnienie chińskich roszczeń, zauważa Aristyo Rizka Darmawan z Universitas Indonesia. Dokument podpisany w Pekinie przez Dżakartę osłabia więc pozycję całego regionu względem Chin.
Zdaniem Aristyo Rizka Darmawana, Indonezja "wpadła w pułapkę" zastawioną przez Chiny, a podpisane porozumienie wydaje się "zdradzać interes narodowy Indonezji". "To sprzeczna i lekkomyślna polityka, niebezpieczna dla Indonezji i całego regionu", podkreśla ekspert.
Pekin dostał właśnie cenną amunicję w sporze na strategicznym Morzu Południowochińskim, od której ucierpieć mogą wszystkie pozostałe państwa regionu. "To nic innego jak historyczna wygrana Pekinu", przyznaje na X Collin Koh z singapurskiego S. Rajaratnam School of International Studies. Spór na morzu pozostaje jednak daleki od rozstrzygnięcia. "Chiny wygrały dyplomatyczną bitwę z Indonezją, ale nie całą wojnę o swoje roszczenia na Morzu Południowochińskim", pociesza Ristan Supriyanto z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: China Photos/Getty Images