Japończycy planowali fanatyczną obronę do ostatniego człowieka i do poddania się skłonił ich dopiero szok wywołany atomowymi bombardowaniami - to najpopularniejsze uzasadnienie użycia przez USA broni masowego rażenia w Hiroszimie i Nagasaki. Nie wszyscy je podzielają. Wielu historyków jest przekonanych, że wojnę można było skończyć inaczej, bez atomowej hekatomby japońskich cywilów i zarazem bez większych strat Amerykanów. W tvn24.pl przedstawiamy argumenty "za" i "przeciw" użyciu atomu w 1945 roku. W poniższym tekście Maciej Kucharczyk broni tej drugiej tezy, w innym tekście przeciwnego zdania jest Maciej Michałek.
Eksplozje bomb atomowych w Hiroszimie i Nagasaki, które miały miejsce 6 i 9 sierpnia 1945 roku, kosztowały życie nawet ćwierć miliona ludzi. W zdecydowanej większości byli to cywile. Do dzisiaj to jedyne przypadki bojowego użycia broni jądrowej.
Czy tak musiało być?
W 1945 roku niewiele osób zadawało sobie pytanie, czy było to usprawiedliwione. Amerykanie szczerze nienawidzili Japończyków, których podboje w Azji były naznaczone wyjątkowym okrucieństwem, wręcz bestialstwem, tak wobec cywili jak i alianckich żołnierzy. Według badań przeprowadzonych tuż po wojnie, 85 proc. obywateli USA popierało użycie broni jądrowej. Oficjalnie władze USA utrzymywały i utrzymują do tej pory, że zrzucenie obu bomb było uzasadnione z militarnego punktu widzenia. Ich olbrzymi potencjał zniszczenia miał wywołać szok w japońskim przywództwie i skłonić je do szybkiego poddania się. Planowana pod kryptonimem Downfall (ang. - upadek) zmasowana inwazja na Japonię nie musiała być przeprowadzana, co uratowało życie i zdrowie około milionowi alianckich żołnierzy oraz niesprecyzowanej liczbie japońskich cywili. To oficjalne uzasadnienie decyzji użycia broni atomowej na Japonii jest poddawane krytyce przez wielu historyków. Szerzej o argumentach "za" decyzją o zrzuceniu bomb na Hiroszimę i Nagasaki piszemy w oddzielnym artykule.
Japonia na kolanach
Sytuacja cesarstwa w sierpniu 1945 roku była już beznadziejna. Flota i lotnictwo zostały rozgromione przez Amerykanów. Okręty US Navy praktycznie ustanowiły blokadę Wysp Japońskich, odcinając je od kluczowych źródeł surowców. Flota statków handlowych Japonii została zniszczona w 80 procentach. Nad japońskie miasta regularnie nadlatywały wielkie formacje bombowców strategicznych B-29, które praktycznie bez oporu zrzucały tysiące ton bomb i wywoływały gigantyczne pożary. W ciągu tylko jednej nocy w marcu w burzy ognia w Tokio zginęło około stu tysięcy osób. Podobny los spotkał większość miast, które zamieniły się w wielkie pogorzeliska.
W obliczu oczywistej klęski japońskie przywództwo podzieliło się na zwolenników pokoju i wojny. Ci pierwsi byli skupieni wokół cesarza, a drudzy wokół twardogłowych wojskowych, głównie z wojsk lądowych, które najsłabiej odczuły druzgocące ciosy Amerykanów i nadal okupowały wielkie połacie Chin. Ci ostatni snuli wizję fanatycznego oporu przeciw alianckim wojskom lądującym w Japonii i poprzez zadanie im dotkliwych strat wymuszenie na Amerykanach zawarcia warunkowego porozumienia pokojowego. Partia pokoju zaczęła natomiast sondować Amerykanów co do warunków kapitulacji już w kwietniu i maju za pośrednictwem Portugalii i Szwecji, a później przez ZSRR. Waszyngton nie reagował, obstając przy bezwarunkowym poddaniu się Japonii. Tego nie mogło zaakceptować nawet pokojowo nastawione otoczenie cesarze Hirohito, które obawiało się, że Amerykanie będą chcieli pozbawić go jego boskiego statusu. Gdy w Europie działa już dawno ucichły, w Tokio nadal nikt nie był w stanie podjąć zdecydowanej decyzji o tym, co robić dalej.
Szansa na wcześniejszą kapitulację
Kluczową kwestia staje się więc pytanie, czego było potrzeba, aby ostatecznie skłonić japońskie przywództwo do kapitulacji. Według oficjalnego stanowiska USA były to bomby atomowe, które wywołały szok w Tokio i ostatecznie spowodowały, że partia pokoju zdołała wziąć górę nad partią wojny, godząc się nawet na pozbawienie cesarza boskiego statusu. Część historyków jest jednak zdania, że wojnę z Japonią można było zakończyć wiele miesięcy wcześniej i uratować setki tysięcy istnień, gdyby prezydent Harry Truman zgodził się na przyjęcie kapitulacji z zastrzeżeniem, że pozycja cesarza nie zostanie naruszona. Miał do tego wzywać między innymi Joseph Grew, wicesekretarz stanu, który przed wojną był ambasadorem w Tokio. Podobne zdanie miał też wicesekretarz wojny John McCloy. Po wojnie stwierdził, że "przegapiliśmy szansę skłonienia Japończyków do kapitulacji, na całkowicie satysfakcjonujących nas warunkach, bez konieczności zrzucania bomb".
Tego rodzaju wątpliwości nie były ograniczone do kilku ludzi w Białym Domu. Wpływowy dziennik "Washington Post" zamieścił 11 czerwca 1945 roku, trzy miesiące przed zrzuceniem bomb, taki komentarz: "Bezwarunkowa kapitulacja. Te dwa słowa są najważniejsza kartą japońskich twardogłowych w ich grze o narodowe samobójstwo. Osłabmy je. Dajmy Japonii warunki, ostre warunki, które uczynią ją dyplomatycznym i wojskowym impotentem na pokolenia. Jednak dajmy też jakieś zapewnienie tym Japończykom, którzy są skłonni poddać się, że życie i pokój będą lepsze niż wojna i zniszczenie". Podobne głosy zostały jednak odrzucone. Zdecydowana większość Amerykanów była przywiązana do deklaracji prezydenta Franklina D. Roosevelta, który po zaatakowaniu USA przez Japonię w 1941 roku oznajmił, poniesiony nastrojem chwili, że jedynym zadowalającym finałem wojny będzie bezwarunkowa kapitulacja Tokio. Lata wojennej propagandy i okrucieństwa popełniane przez Japończyków doprowadziły do tego, że przeciętny obywatel Stanów Zjednoczonych uznawał ich za niemal zwierzęta, z którymi trzeba postępować bez litości. Truman miał się bać skutków politycznych "tchórzostwa" i "zdrady", jak mogłoby zostać nazwane złagodzenie warunków kapitulacji.
Wojsko dałoby radę bez atomu
Jest jednak możliwe, że pomimo odrzucenia opcji dyplomatycznej, można było zmusić Japonię do kapitulacji bez zrzucania bomb atomowych i bez dokonywania krwawej inwazji na jej wyspy macierzyste. Wskazują to raporty wojskowe i wypowiedzi wielu najwyższych rangą amerykańskich oficerów. Podstawowym argumentem zwolenników tezy, że z militarnego punktu widzenia atomowe naloty nie miały sensu, jest przedstawiony w 1946 roku raport specjalnej komisji badającej skutki nalotów strategicznych na Japonię. W jego podsumowaniu stwierdzono: "Opierając się na szczegółowym zbadaniu faktów i zeznaniach żyjących członków japońskiego przywództwa, naszą opinią jest, że Japonia na pewno poddałaby się przed 31 grudnia 1945 roku i z dużą dozą prawdopodobieństwa przed 1 października 1945 (data planowanej inwazji). Stałoby się to nawet gdyby nie zrzucono bomb atomowych, ZSRR nie włączyłoby się do wojny i nie planowano żadnej inwazji". Podobne zdanie podzielało wielu oficerów, którzy byli przekonani, że Japonię można było zmusić do kapitulacji konwencjonalnymi metodami, czyli przede wszystkim nalotami i blokadą morską. Twierdził tak między innymi admirał William Leahy, szef sztabu prezydenta, który po wojnie został ostrym krytykiem atomowych bombardowań. - W moim przekonaniu użycie tej barbarzyńskiej broni w Hiroszimie i Nagasaki nie pomogło w naszej wojnie z Japonią. Japończycy byli już pokonani i gotowi do kapitulacji – pisał w swoich pamiętnikach. Stwierdził również, że przez użycie broni atomowej jako pierwsi, Amerykanie zrównali się z "barbarzyńcami ze średniowiecza".
Generał Dwight Eisenhower, w 1945 dowódca wojsk alianckich w Europie a później prezydent USA, napisał w swoich pamiętnikach coś podobnego: "Byłem przekonany, że Japonia została już pokonana i zrzucenie bomb było całkowicie niepotrzebne. Ponadto myślałem, że nasz kraj nie powinien szokować światowej opinii publicznej użyciem broni, które nie było konieczne jako środka do ochrony żyć Amerykanów". Krótko po zakończeniu wojny dosadnie na ten temat wypowiedział się generał Curtis LeMay, bezpośredni i niemający rozterek moralnych oficer odpowiadający za klasyczne naloty strategiczne na Japonię. Ten sam, który później sugerował prewencyjny atak atomowy na ZSRR i zmasowane naloty na Wietnam Północny, aby "cofnąć ich do epoki kamienia łupanego". Na temat zrzucenia bomb atomowych na Japonię powiedział natomiast: "Wojna skończyłaby się za dwa tygodnie, nawet bez interwencji Rosjan i bomb atomowych. One nie miały nic wspólnego z zakończeniem wojny". Swoje wątpliwości wojskowi wyrażali głośno dopiero po wojnie a w 1945 roku zachowali milczenie. Dowódca lotnictwa na Pacyfiku generał Carl Spaatz skomentował to tak: "Bomby atomowej użyli żołnierze na wyraźny rozkaz. Naszym zadaniem jest je wykonywać, a nie kwestionować".
Czynnik radziecki
Skoro więc wojskowi nie byli przekonani co do konieczności użycia broni atomowej w celu skłonienia Japończyków do poddania, to co ostatecznie doprowadziło do kapitulacji? Według wielu historyków była to Armia Czerwona. Cała japońska strategia wojenna opierała się na założeniu, że ZSRR pozostanie naturalny i północna flanka liczących kilka milionów ludzi japońskich wojsk w Chinach nie będzie zagrożona, a przez to też zachodnie i północne wybrzeża Japonii. Kremlowi też zależało na spokoju na wschodzie, żeby móc skupić się na znacznie groźniejszej III Rzeszy. Jednak gdy nad Berlinem załopotał czerwony sztandar, Stalin zyskał swobodę i zaczął szykować atak na Japończyków. Ostatecznie Armia Czerwona ruszyła do druzgocącej ofensywy 9 sierpnia, w dniu zrzucenia bomby na Nagasaki. Zaprawione w bojach w Europie i deklasujące Japończyków jakością uzbrojenia radzieckie wojsko w ciągu tygodnia zmiażdżyło nieprzygotowaną do obrony Armię Kwantuńską, do niedawna największe i najbardziej prestiżowe zgrupowanie japońskich wojsk lądowych. Wywołało to szok w Tokio i zadało potężny cios pozycji frakcji wojny, która opierała się na skrajnie nacjonalistycznych oficerach armii faktycznie sprawujących rządy w Japonii od początku lat 30. Amerykanie wiedzieli, że ZSRR szykuje inwazję, bo Stalin zobowiązał się do tego w Jałcie i walec Armii Czerwonej ruszył dokładnie ustalonego dnia, czyli trzy miesiące po kapitulacji III Rzeszy. Dlaczego więc nie zaczekali na efekty radzieckiej ofensywy i jej ewentualny wpływ na japońskie przywództwo? - Wywarcie wrażenia na Kremlu było ważniejsze niż zmuszenie Japonii do poddania się – twierdzi prof. Mark Selden, amerykański historyk specjalizujący się w dalekiej Azji. Przyjmując taki punkt widzenia, zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki nie było finałem II wojny światowej, ale raczej uwerturą zimnej wojny. Dobitnie pokazywało potęgę USA i odstraszało ZSRR od podjęcia agresywnych kroków w Europie czy Azji.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: US Army