Rosyjskie władze, deklarując rozpoczęcie nalotów na Syrię, zapewniały, że chodzi im o walkę z Państwem Islamskim i powstrzymanie rosnącego zagrożenia ze strony tych fanatyków. Pierwsze naloty pokazują jednak, że rację mieli sceptycy wątpiący w intencje Rosji. Bomby spadły w miejscach, gdzie Państwa Islamskiego nie ma. Z analiz zdjęć i nagrań jasno wynika, że zbombardowano między innymi jedną z umiarkowanych bojówek wspieranych przez Amerykanów.
Rosjanie przeprowadzili swoje pierwsze naloty w Syrii w środę. Nie podano wielu szczegółów, ponad to, że według rosyjskiego ministerstwa obrony zaatakowano "precyzyjnie" osiem celów związanych z Państwem Islamskim. Uderzenia miały trafić w magazyny, kryjówki i centra dowodzenia dżihadystów. Rosjanom wtórowały media syryjskiego reżimu, informując o skutecznych atakach na "terrorystów", jak nazywają wszystkich swoich przeciwników w wojnie domowej.
Twierdzenia Rosjan i Syryjczyków zostały potraktowane sceptycznie przez Zachód. Szef Pentagonu Ashton Carter stwierdził, że naloty zostały przeprowadzone na terenach, gdzie "prawdopodobnie" nie ma dżihadystów. Rosyjskie MSZ zareagowało gwałtownie, krytykując taki "atak informacyjny" i "medialne wrzutki" o rzekomych zabitych cywilach.
Uderzenie w ludzi Amerykanów
Doniesienia z Syrii wydają się jednak potwierdzać, że Rosjanie mijają się z prawdą i celem ich pierwszych nalotów było, przynajmniej częściowo, bezpośrednie wsparcie reżimu Asada, a nie uderzenie w Państwo Islamskie. Pomagają to stwierdzić nagrania udostępnione przez same rosyjskie ministerstwo obrony, na których widać bombardowanie dwóch różnych lokalizacji, z których jedna jest bardzo charakterystyczna.
Internauci szybko wyśledzili, że to teren starej kopalni w miejscowości Ltamenah, położonej około 20 kilometrów na północ od ważnego miasta Hama. W opozycyjnych mediach pojawiła się wypowiedź przedstawiciela ugrupowania rebelianckiego Tajammu al-Aaza, działającego w ramach Wolnej Armii Syryjskiej, który twierdzi, że to oni byli celem Rosjan.
Na dowód grupa zamieściła w internecie nagranie, na początku którego widać na niebie dwa bombowce Su-24, najprawdopodobniej wykorzystane we wczorajszych nalotach przez Rosjan. Później niedaleko miejsca ukrycia kamerzysty dochodzi do silnych eksplozji. Na końcowych ujęciach widać z zewnątrz kryjówkę rebeliantów, której wygląd ogólnie pasuje do zdjęć satelitarnych starej kopalni.
Bojówkę Tajammu al-Aaza trudno uznać za ugrupowanie radykalne, tudzież ekstremistyczne, czyli takie, które mają zgodnie ze swoimi deklaracjami atakować Rosjanie. Należy do najbardziej umiarkowanej formacji walczącej w syryjskiej wojnie domowej, czyli Wolnej Armii Syryjskiej. Jak wyśledził magazyn "Foreign Policy", jej członkowie wrzucają do sieci nagrania, na których widać, jak posługują się amerykańskimi rakietami przeciwpancernymi TOW, które są dawane bojówkom uznanym przez Amerykanów za takie, które niosą małe ryzyko radykalizacji.
- Tajammu al-Aaza jest powszechnie zaliczane do grona tych, które utrzymuje wsparcie od Amerykanów. Umieszczane na przestrzeni miesięcy nagrania, pokazujące używanie przez nią rakiet TOW, wydają się to potwierdzać - powiedział "Foreign Policy" Noah Bonsey, analityk z International Crisis Group.
Zabezpieczanie kluczowych obszarów
Drugie uderzenie widoczne na opublikowanym przez Rosjan nagraniu również zostało zlokalizowane. Jak twierdzi syryjska opozycja, były to przedmieścia Talbiseh, miejscowości położonej niedaleko innego ważnego miasta Homs. W sieci pojawiły się liczne nagrania mające pokazywać akcję ratowniczą po nalocie, który miał rzekomo zabić wielu cywilów. Jak twierdz Chalid Chodża, przewodniczący syryjskiej opozycji działającej za granicą swojej ojczyzny, zginęło ich ponad 30.
Jak pisze analityk zajmujący się Bliskim Wschodem w The Washington Institute for Near East Policy, w tej okolicy nie ma dżihadystów od ponad roku, odkąd zostali stąd wyparci. Są tam natomiast członkowie innej radykalnej grupy powiązanej z Al-Kaidą Jabhat al-Nusra i innych bardziej umiarkowanych. Wszyscy są skupieni na niewielkim obszarze, gdzie znaleźli się po wypchnięciu z miasta Homs przez siły reżimowe. W ocenie analityków Rosjanie chcą przy pomocy nalotów nakłonić rebeliantów do opuszczenia tego regionu, co pozwoliłoby całkowicie zabezpieczyć strategiczne miasto.
Według relacji z Syrii trzecim punktem, który atakowały rosyjskie samoloty, były górzyste okolice miasta Salma na wschodzie prowincji Latakia. W tym miejscu siły rebelii najgłębiej wdarły się w teren uznawanych przez reżim za swój najważniejszy bastion, zamieszkany w większości przez wierną mu mniejszość religijną Alawitów. Od lotniska opodal miasta Latakia, gdzie stacjonują rosyjskie samoloty, do Salmy jest tylko 35 kilometrów.
Nie dżihad, ale reżim
Trzy zlokalizowane miejsca rosyjskich uderzeń jednoznacznie wskazują, że przynajmniej pierwsza fala ataku nie miała na celu zaszkodzenia dżihadystom. Wszystkie je łączy nie obecność radykałów, ale znaczenie dla reżimu Baszara Asada.
Okolice Hamy i Homs mają bardzo duże znaczenie dla sił rządowych, bowiem stanowią barierę przed granicą prowincji Latakia oraz doliną Bekka prowadzącą do Libanu i terenów kontrolowanych przez Hezbollah (walczący u boku reżimu). Ponad to są ważnymi punktami tranzytowymi pomiędzy nadmorskim bastionem reżimu a drugim najważniejszym kontrolowanym przez niego terenem, czyli okolicami stołecznego Damaszku.
Widać wyraźnie, że wbrew głośnym deklaracjom na arenie międzynarodowej, rosyjski kontyngent lotniczy nie ma na celu wyłącznie walki z Państwem Islamskim i radykałami. To będzie efekt uboczny wspierania sił reżimowych.
Autor: mk\mtom / Źródło: Foreign Policy, "New York Times", The Washington Institute, tvn24.pl