Aszraf Ghani, dr Abdullah i Zalmaj Rassul - to najważniejsi spośród ośmiu kandydatów w tegorocznych wyborach prezydenckich w Afganistanie. Z całej trójki to Zalmaj Rassul uchodzi za faworyta ustępującego Hamida Karzaja. Jeśli w sobotnich wyborach żadnemu nie uda się zdobyć ponad połowy głosów, konieczna będzie dogrywka między dwoma najsilniejszymi kandydatami. Druga runda zostanie rozegrana latem.
Przez ostatnie trzy lata Zalmaj Rassul pełnił u Karzaja obowiązki ministra dyplomacji. Zwolnił się z pracy, by – ponoć właśnie za namową Karzaja - móc ubiegać się po nim o prezydenturę. Z trzech ministrów spraw zagranicznych Karzaja (dr Abdullah 2001-2006, dr Rangin Dadfar Spanta 2006-2010), Zalmaj Rassul był najbardziej dyskretnym, a może najmniej aktywnym ministrem. Cieszył się natomiast opinią człowieka wiernego Karzajowi i pozbawionego własnych, politycznych ambicji. Karzaj, urodzony polityk i pałacowy intrygant, uznał, że właśnie niechęć do wywyższania się nad innych i brak przyrodzonego instynktu władzy uczynią z Zalmaja Rassula doskonałego kandydata na następcę. Wdzięczny za poparcie, zapewni Karzajowi bezpieczeństwo, dostatek, a nawet możliwość dalszego wpływu na sprawy kraju „z tylnego fotela”, a jako człowiek ugodowy i unikający pierwszego planu okaże się kandydatem kompromisowym, możliwym do zaakceptowania dla wszystkich innych kandydatów. Wygrana Zalmaja Rassula w wyborach prezydenckich sprawiłaby też, że władza w Afganistanie nadal pozostawałaby w rękach Pasztunów z plemiennej konfederacji Durranich z południa kraju. Od połowy XVIII w. Durrani niemal nieprzerwanie rządzą Afganistanem jako królowie, emirowie, prezydenci i premierzy. Przez pierwszych sto lat ich panowania władców wydawało spośród siebie plemię Popalzajów, potem tron przejął królewski szczep Mohammadzajów z plemienia Barakzajów. Stracił władzę dopiero pod koniec lat 70., gdy rządy w Kabulu przejęli najpierw komuniści, wspierani przez Kreml i wywodzący się ze wschodniej konfederacji plemion pasztuńskich, Ghilzajów (1978-1992), a później Tadżycy z północy (1992-1996). Durrami odzyskali władzę najpierw dzięki talibom, których większość pochodziła spod Kandaharu, a potem przyniósł im ją Hamid Karzaj, pochodzący z plemienia Popalzajów.
Królewska krew
Zalmaj Rassul należy do szczepu Mohammadzajów i jest nawet spokrewniony z dawną rodziną królewską, z której pochodził ostatni król Zahir Szah, którego rządy wspominane są dziś w Afganistanie jako złote czasy. Uprzywilejowane pochodzenie pomogło Rassulowi zdobyć stypendium na zagraniczne studia we Francji, gdzie zdobył dyplom lekarza, nefrologa. Polityczne burze, jakie zaczęły przetaczać się nad Afganistanem w latach 70. (1973 – obalenie króla, 1978 – zamach stanu komunistów i wojna domowa, 1979 – inwazja armii radzieckiej) sprawiły, że większość dorosłego życia Zalmaj Rassul spędził na Zachodzie i na Bliskim Wschodzie, gdzie pracował w najlepszych szpitalach w Paryżu i Arabii Saudyjskiej. W latach 90. przeniósł się do Rzymu, gdzie przyjął posadę dyrektora sekretariatu byłego króla Zahir Szaha, przebywającego na wygnaniu we Włoszech. Razem z nim wrócił do Afganistanu dopiero wiosną 2002 r., gdy po latach wojny domowej Amerykanie dokonali inwazji i obalili talibów. Jako człowiek światowy, dystyngowany, władający biegle francuskim, włoskim i angielskim, a także niesplamiony korupcją ani krwią, rozlewaną podczas bratobójczej wojny domowej, szybko zyskał szacunek i posadę w pałacu prezydenckim – najpierw ministra lotnictwa, potem sekretarza rady bezpieczeństwa, a wreszcie ministra dyplomacji. Karzaj robił wszystko, by Zalmaj Rassul stanął do wyborów jako wspólny kandydat wszystkich Durranich. Przed dniem elekcji wycofało się z niej trzech spośród pięciu kandydatów Durranich, w tym prezydencki brat Kajum i królewski kuzyn Muhammad Nader Naim, i wezwali swoich zwolenników, by oddali głosy Rassulowi. Nieustępliwy pozostaje tylko dawny watażka i rzezimieszek z Kandaharu Gul Agha Szerzaj, który na swoich wiecach wyzywał Zalmaja Rassula od przybłędów, a nawet wytykał mu jego starokawalerstwo.
Uczeń ojczystego języka
Długi rozbrat z krajem i wolny stan są najczęściej wytykanymi przez Afgańczyków wadami Zalmaja Rassula, który nie różni się w poglądach na politykę od innych pretendentów do władzy i jak oni zapowiada, że chce nadal wojskowej współpracy z Zachodem.
Jednak Zalmaj Rassul rzeczywiście lepiej mówi po francusku czy włosku, a nawet po persku niż w ojczystym języku pasztu (bierze ponoć lekcje). Nigdy też nie wyjaśnił dlaczego nigdy się nie ożenił ani nie ma dzieci, co w konserwatywnym, pobożnym Afganistanie jest sprawą podejrzaną. Prywatne sprawy pretendentów do władzy nigdy dotąd nie były w Afganistanie przedmiotem publicznej debaty, ale westernizacja politycznych obyczajów sprawiła, że w tegorocznej kampanii wyborczej tyle samo mówiono o starokawalerstwie Zalmaja Rassula, co o rozwodzie i ponownym ożenku jego najpoważniejszego rywala dr. Abdullaha czy chrześcijańskiej wierze żony trzeciego z faworytów, Aszrafa Ghaniego.
Zagorzały wróg talibów
Przedwyborcze sondaże przepowiadają mu wygraną w sobotnich wyborach prezydenta w Afganistanie, ale przewidują, że zabraknie mu głosów, by zostać przywódcą państwa. Dr Abdullah nie jest bowiem Pasztunem, a to z nich wywodzą się afgańscy przywódcy. 54-letni Abdullah jest synem Pasztuna, ale jego matka pochodzi spośród Tadżyków, zamieszkujących północ Afganistanu i stanowiących ok. 25 proc. ludności kraju. Urodził się w Kabulu i zamierzał być lekarzem, okulistą, ale jego życiowe plany zmieniła nieodwracalnie wojna, jaka w 1979 r. wybuchła w Afganistanie po najeździe przez armię radziecką. Abdullah zrobił jeszcze dyplom lekarza, dzięki któremu zyskał nazwisko Dr. Abdullaha. Ponownie próbowali mu zmienić je zachodni dziennikarze, nie mogący uwierzyć, że w Afganistanie można nosić nazwisko, składające się tylko z jednego imienia. W połowie lat 80. Dr Abdullah wyjechał do Pakistanu, gdzie leczył afgańskich uchodźców i gdzie zaciągnął się do partyzantki walczącej z armią ZSRR. Został lekarzem w partyzanckiej armii, dowodzonej przez Ahmada Szaha Massuda, najsławniejszego z komendantów, Tadżyka z podkabulskiej Doliny Pandższiru. Wrodzona inteligencja, wykształcenie i znajomość języka angielskiego sprawiły, że poza obowiązkami lekarza Abdullah pełnił też rolę tłumacza, sekretarza i doradcy Massuda. Wykonywał te funkcje także wtedy, gdy po wycofaniu się armii radzieckiej i przejęciu władzy przez mudżahedinów w Afganistanie wybuchła wojna domowa, a faktyczną władzę w Kabulu sprawował Massud. Wojnie domowej i rządom Massuda kres położyli talibowie, którzy w 1996 r. zdobyli Kabul. Massud jako jedyny w Afganistanie toczył wojnę z talibami, a Dr Abdullah był jego ministrem dyplomacji. Po śmierci Massuda, zamordowanego przez zamachowców Al-Kaidy w przeddzień jej ataku na Nowy Jork i Waszyngton z 11 września 2001 r., Abdullah został jednym z przywódców partyzanckiej armii. Po inwazji Amerykanów i obaleniu talibów Abdullah został ministrem dyplomacji w rządzie Hamida Karzaja. Stracił to stanowisko w 2006 r., kiedy namawiany przez Amerykanów i Pakistańczyków Karzaj zaczął pozbywać się z rządu nazbyt wpływowych Tadżyków, wrogich jakiejkolwiek ugodzie z talibami, wspieranymi przez Islamabad i wywodzącymi się z Pasztunów. Rozgoryczony i upokorzony Abdullah stał się przywódcą antykarzajowskiej opozycji. W 2009 r. walczył z Karzajem w wyborach prezydenckich i niemal odebrał mu władzę. W pierwszej turze zdobył jedną trzecią głosów, a z drugiej wycofał się, protestując przeciwko ordynarnym fałszerstwom wyborczym obozu Karzaja. W sobotę zamierza odebrać to, co według niego należało mu się już pięć lat temu. Szanse na wygraną Abdullaha radykalnie zmniejsza fakt, że jako jedyny z 8 kandydatów do prezydentury nie jest stuprocentowym Pasztunem, a ci uważają go za przedstawiciela Tadżyków. Abdullah twierdzi, że nie boi się pasztuńskich rywali, ale tego, że ich rodak, sprawujący władzę prezydent Karzaj, znów tak sfałszuje wybory, by wygrał je jego faworyt, który zapewni mu bezpieczeństwo i dostatek. Dlatego przyznaje, że większe szanse na prezydenturę widzi, jeśli uda mu się wygrać już w pierwszej, sobotniej, turze niż podczas dogrywki, gdy głosy Pasztunów mogą zadecydować o zwycięstwie ich rodaka. Liczy nieco na to, że gdyby miało dojść do drugiej tury, poparcia udzielą mu pasztuńscy komendanci partyzanccy, towarzysze broni z czasów wojny z ZSRR. Choć narzeka, że Zachód zmarnował szansę na zwycięstwo w Afganistanie, Abdullah obiecuje, że w miesiąc po zaprzysiężeniu na prezydenta podpisze z Amerykanami umowę o utworzeniu baz wojennych USA w Afganistanie i pozostawieniu tam kilkunastu tysięcy żołnierzy Zachodu po 2014 r. Obiecują to zresztą wszyscy kandydaci do prezydentury. Bywały na światowych salonach, Abdullah jednoznacznie opowiada się za sojuszem z Zachodem, decentralizacją władzy, zachowaniem liberalnych porządków, zaprowadzonych przez Zachód, za to w przeciwieństwie do rywali nie pali się wcale, by układać się z talibami. Waszyngton i Bruksela nie miałyby nic przeciwko temu, by Abdullah został następnym prezydentem Afganistanu. Za to nie życzyłby sobie tego Pakistan, a zastrzeżenia mogą też zgłosić jego rodacy z pasztuńskiego południa.
Drugie wybory
Ze wszystkich rywali Aszraf Ghani ma najlepsze kwalifikacje na przywódcę kraju, ale zanim przekona mieszkańców Afganistanu, by wybrali go na prezydenta, musi ich przekonać, że jest jednym z nich. Nie udało mu się to w czasie poprzednich wyborów w 2009 r., gdy także uchodził za jednego z faworytów, a zdobył marnych kilka procent głosów. Afgańczyków zraziły jego zachodnie maniery, garnitury, a przede wszystkim arogancja i wyższość, z jakimi się do nich odnosił. Choć był ich rodakiem, zachowywał się jak przybysze z Zachodu, którzy pojawili się pod Hindukuszem wraz z inwazją zbrojną zachodnich wojsk jesienią 2001 r. Prof. Aszraf Ghani rzeczywiście wrócił wtedy do Afganistanu po latach emigracji, na którą się udał, by uniknąć wojennej zawieruchy, jaka nastała w kraju pod koniec lat 70. Znakomicie wykształcony na politologa i antropologa na akademiach w Bejrucie, uniwersytetach Columbia, Harvarda i Stanforda, przez chwilę pracował jako uczony na uniwersytecie kabulskim. Po komunistycznym zamachu stanu w 1978 r., aby uniknąć więzienia (wielu jego krewnych zostało aresztowanych), wyjechał z Afganistanu na Zachód, do Danii i USA, gdzie mieszkał aż do amerykańskiej inwazji jesienią 2001 r. Pracował na uniwersytetach i w Banku Światowym (na placówkach m.in. w Rosji, Chinach i Indiach), gdzie specjalizował się w problemach rozwoju, a przede wszystkich zajmował się upadłymi państwami i ich ratunkiem.
Zrezygnował z milionów
W 2001 r. wydawał się doskonałym kandydatem na to, by swoje recepty zastosować w praktyce, w swojej ojczyźnie. Zwolnił się z Banku Światowego, gdzie zarabiał ćwierć miliona dolarów rocznie i wrócił do Kabulu. Został najbliższym doradcą prezydenta Hamida Karzaja, „szarą eminencją” w jego rządzie, a oficjalnie jego ministrem finansów, który miał odbudować ze zniszczeń afgańską gospodarkę, a wraz z nią całe afgańskie państwo. Osiągnął w tej materii wielkie sukcesy – uporządkował finanse, podatki, cła, walutę. W 2003 r. został uznany za najlepszego ministra finansów w całej Azji. W pierwszych latach swojej prezydentury bez konsultacji z Aszrafem Ghanim Karzaj nie podejmował żadnej ważnej decyzji. Ghani stał się też ulubieńcem zachodnich ambasad w Kabulu i międzynarodowych organizacji, przybyłych do Afganistanu, by pomagać mu w odbudowie. Tropił i zwalczał zawzięcie korupcję, czym narobił sobie wielu wrogów wśród kolegów z rządu. W 2004 r. podał się jednak do dymisji, bo wolał zachować amerykański paszport niż rządową posadę (domagała się tego uchwalona w 2004 r. afgańska konstytucja). Sława, jaką zdobył w Kabulu, sprawiła, że w 2006 r. wymieniano go wśród kandydatów na sekretarza generalnego ONZ. Jako fachowiec najwyższej klasy, technokrata i intelektualista wzbudzał powszechny zachwyt, ale jednocześnie zrażał do siebie ludzi swoją butą, wyniosłością i skłonnościami do apodyktyczności. Zwykli Afgańczycy mieli go za jednego z przemądrzałych emigrantów, którzy lata wojny domowej spędzili w bezpieczeństwie i dostatku za granicą, a teraz, gdy zagrożenie minęło, wracali, by przejmować rządy i pomnażać majątki. Aszraf Ghani z jego manierami i sposobem bycia doskonale uosabiał coraz bardziej nielubianych w Afganistanie dawnych emigrantów. Nic więc dziwnego, że nie znalazł wielu zwolenników, gdy w 2009 r. zdecydował się ubiegać o prezydenturę. Pięć lat później 65-letni Ghani wyciągnął wnioski z tamtej porażki. Na czas kampanii wyborczej schował głęboko do szafy ukochane garnitury, a na spotkania ze zwolennikami ubierał się w tradycyjne, afgańskie powłóczyste szaty i turban, nie rozstawał się ze sznurem modlitewnym. Zapuścił nawet brodę. Zaczął też używać pełnego nazwiska: Aszraf Ghani Ahamdzaj, żeby podkreślić swoje korzenie, wiążące go z Ahmadzajami, najpotężniejszym plemieniem z konfederacji wschodnich Pasztunów, Ghilzajów (drugą konfederację, tradycyjnie rządzącą Afganistanem, stanowią Durrani z południa). Nie opędzał się więcej od dziennikarzy, starał jak najczęściej uśmiechać i w ogóle robił wszystko, by rodakom wydać się wystarczająco afgańskim, a jak najmniej amerykańskim. Za ostateczny dowód jego politycznej dojrzałości i pragmatyzmu uznano fakt, że na wiceprezydenta wybrał sobie Abdula Raszida Dostuma, uzbeckiego watażkę, uosobienie afgańskiej zdradzieckości i zbrodni, człowieka, którym jeszcze niedawno pogardzał i uważał za zwykłego bandytę, zasługującego na to, by resztę życia spędził za kratkami. Tak mówił dawny Aszraf Ghani, wyznający zachodnie obyczaje i miary. Nowy Aszraf Ghani skrupulatnie dolicza zaś sobie 10 proc. głosów, jakie oddadzą na niego rodacy Dostuma, Uzbecy (10 proc. ludności) i przekonuje, że watażka zrozumiał swoje błędy i bardzo za nie żałuje. Amerykanie byliby w siódmym niebie, gdyby Aszraf Ghani wygrał wybory i został prezydentem Afganistanu. Znacznie trudniej będzie mu jednak przekonać do siebie rodaków, którzy wybierając go na prezydenta, musieliby się pogodzić choćby z tym, że ich pierwszą damą zostanie cudzoziemka i w dodatku chrześcijanka, Rula z Libanu, którą Aszraf Ghani poznał w swoim pierwszym wcieleniu, jeszcze jako student w Bejrucie.
Autor: rf/tr / Źródło: PAP