Odnalazł się mały Afgańczyk, który jako dwumiesięczne dziecko zaginął w sierpniu w chaosie ewakuacji z przejmowanego przez talibów Kabulu. Rodzice, bojąc się, że niemowlę zostanie zmiażdżone przez tłum, przekazali je wówczas żołnierzowi przez ogrodzenie lotniska. Sami trafili w końcu do USA, ale losy chłopca pozostawały nieznane. W sobotę znów trafił w ręce swych krewnych. Mężczyzna, który opiekował się nim przez prawie pół roku, traktując jak syna, początkowo nie chciał go oddać. Gdy zdecydował się to zrobić, nie był w stanie ukryć łez.
Gdy w sierpniu w wyniku błyskawicznej ofensywy talibowie przejęli kontrolę nad Kabulem, tysiące Afgańczyków w popłochu ruszyło w stronę lotniska, najszybszej drogi ucieczki. Świat obiegły zdjęcia ludzi wspinających się na ogrodzenie portu lotniczego, z którego startowały samoloty lecące na Zachód.
Zgubione niemowlę
W tłumie napierającym na lotnisko znajdował się Mirza Ali Ahmadi, przed wkroczeniem talibów ochroniarz w amerykańskiej ambasadzie. Towarzyszyła mu żona Suraya i pięcioro dzieci, w tym dwumiesięczny synek Sohali. Obawiając się, że malec zostanie zmiażdżony, rodzice przerzucili go przez ogrodzenie, wprost w ręce umundurowanego mężczyzny. Amerykanina, jak zakładali. Liczyli, że wkrótce uda im się przekroczyć bramę i wtedy odbiorą dziecko. Od wejścia dzieliło ich zaledwie pięć metrów.
W tym momencie talibowie zaczęli odpychać tłum. Wybuchł chaos. Zanim Ahmadi z rodziną zdołali dostać się na teren lotniska, minęło pół godziny. Rozpaczliwe poszukiwania synka okazały się daremne w obliczu zamieszania, jakie tam panowało.
Rodzina została ewakuowana z Afganistanu i trafiła do bazy wojskowej w Teksasie. Urzędnicy uspokajali Ahmadiego, że dziecko prawdopodobnie zostało już wywiezione z kraju i spotkają się z nim po przylocie do USA. Po Sohalim nie było tam jednak śladu. Nie było wiadomo, gdzie jest dziecko i czy w ogóle żyje. W poszukiwaniach rodzinie pomagały organizacje pozarządowe i amerykańskie władze. Sprawę nagłośniły media.
Nowa rodzina
Po kilku miesiącach okazało się, że chłopca znalazł na lotnisku 29-letni taksówkarz, Jamid Safi. Jak opowiadał mężczyzna w rozmowie z agencją Reutera, dziecko leżało samo na ziemi i płakało. Gdy nie znalazł rodziców, Afgańczyk postanowił zabrać niemowlę ze sobą do domu.
Safi i jego żona mają trzy córki. Jak wyznał mężczyzna, największym życzeniem jego matki przed śmiercią było to, by miał syna. Postanowił więc przygarnąć chłopca. Nadano mu imię Mohammad Abed. Gdy Safi opublikował w mediach społecznościowych zdjęcie malucha, sąsiedzi rozpoznali chłopca, którego fotografię zamieszczały media. Skontaktowali się z redakcją Reutera i przekazali informację o miejscu pobytu dziecka.
Agencja skontaktowała się z biologicznym ojcem chłopca, a ten poprosił o pomoc krewnych, którzy pozostali w Afganistanie. Teść Ahmadiego, 67-letni Mohammad Qasem Razawi, podróżował dwa dni i dwie noce z północno-wschodniej prowincji Badachszan do Kabulu, by odebrać wnuka. Wiózł prezenty dla Safiego i jego rodziny - zabitą owcę, torbę orzechów włoskich i ubrania.
Safi nie chciał jednak oddać malca, którego - jak mówił - zdążył pokochać jak syna.
"Musimy oddać dziecko matce i ojcu"
Nie widząc innej możliwości, dziadek dziecka udał się na posterunek policji, kierowany przez talibów, i zgłosił porwanie. Jego skarga została odrzucona, ale miejscowy komendant pomógł wynegocjować ugodę. Rodzina chłopca zgodziła się zapłacić Safiemu prawie tysiąc dolarów na pokrycie kosztów pięciu miesięcy opieki nad dzieckiem. - Za zgodą obu stron dziecko zostało przekazane dziadkowi - powiedział Reutersowi Hamid Malang z miejscowej policji.
Działo się to w obecności funkcjonariuszy i pośród szlochów. Dziadek dziecka powiedział agencji Reutera, że Safi i jego rodzina byli zdruzgotani. - Płakali, ja też płakałem, ale zapewniłem ich, że są młodzi, że Allah na pewno da im jeszcze męskiego potomka. Nie jednego, ale kilku. Podziękowałem im za uratowanie dziecka z lotniska - powiedział Razawi.
Na razie rodzice Sohaliego, którzy mieszkają obecnie w Michigan, widzieli synka jedynie przez łącze wideo. - Świętowali, tańczyli i śpiewali. To było jak wesele - relacjonował dziadek dziecka. Ahmadi i jego żona mają nadzieję, że wkrótce uda im się sprowadzić syna do Stanów Zjednoczonych i znów wziąć go w ramiona.
- Musimy oddać dziecko matce i ojcu. To mój obowiązek. Pragnę, by do nich wrócił - powiedział teść Ahmadiego.
Źródło: Reuters, tvn24.pl