Dowództwo Centralne sił USA (CENTCOM) przyznało, że podczas ataku z drona w pobliżu lotniska w Kabulu w Afganistanie, w którym zginęło 10 cywilów, w tym siedmioro dzieci, był pomyłką. Amerykańskie siły twierdziły, że zapobiegły atakowi terrorystycznemu. Wewnętrzne dochodzenie potwierdziło jednak, że zabity został pracownik pomocy humanitarnej i jego bliscy.
Pod koniec sierpnia, na kilka dni przed ostatecznym wyjściem wojsk amerykańskich z Afganistanu, Stany Zjednoczone przeprowadziły atak z użyciem drona, w którym według USA zniszczony miał zostać pojazd wypełniony materiałami wybuchowymi, kierujący się na lotnisko w Kabulu. Do ostrzału doszło w dzielnicy mieszkalnej miasta. Według świadków i lokalnych mediów rakieta uderzyła w prywatny dom. Po ataku amerykańskie wojsko potwierdziło, że pojawiły się doniesienia o stratach wśród cywilów.
USA przyznają, że atak drona w Kabulu zabił 10 cywilów
Dowództwo Centralne sił USA (CENTCOM) przyznało w piątek, że atak zabił 10 cywilów. Byli to pracownik pomocy humanitarnej Zamairi Akmadhi i dziewięciu członków jego rodziny, w tym siedmioro dzieci. Najmłodsze dziecko, Sumaya, miało dwa lata. Jeden z zabitych, Ahmad Naser, był tłumaczem sił amerykańskich. Inne ofiary pracowały wcześniej dla organizacji międzynarodowych i posiadały wizy umożliwiające im wjazd do USA.
Szef CENTCOM generał Kenneth "Frank" McKenzie przekazał, że wywiad śledził auto mężczyzny przez osiem godzin, wierząc, że był powiązany z bojownikami ISIS-K. Samochód mężczyzny był widziany na terenie kompleksu związanego z tą grupą, a jego ruchy były zgodne z innymi danymi wywiadowczymi dotyczącymi planów ataku na lotnisko w Kabulu.
W pewnym momencie dron inwigilacyjny zobaczył, że mężczyźni ładują do bagażnika samochodu coś, co wyglądało na materiały wybuchowe. Okazało się jednak, że były to pojemniki z wodą.
Atak miał miejsce, gdy Akmadhi wjechał na podjazd swojego domu oddalonego około trzy kilometry od kabulskiego lotniska. Eksplozja wywołała wtórny wybuch, który według amerykańskich urzędników był dowodem na to, że samochód rzeczywiście przewoził materiały wybuchowe. Przeprowadzone później przez Amerykanów śledztwo wykazało, że najprawdopodobniej było to spowodowane przez zbiornik z propanem znajdujący się w pojeździe.
McKenzie: atak był tragicznym błędem
McKenzie powiedział w piątek dziennikarzom, że był przekonany, że atak zapobiegł bezpośredniemu zagrożeniu. - Nasze śledztwo kończy się teraz konkluzją, że atak był tragicznym błędem – powiedział.
Mówił, że teraz uważa za mało prawdopodobne, aby zabici byli członkami lokalnego oddziału Państwa Islamskiego Prowincji Chorasan (ISIS-K) lub stanowili zagrożenie dla wojsk amerykańskich. Przekazał też, że Pentagon rozważał odszkodowania w związku z tą sytuacją.
Szef Pentagonu: przepraszamy i postaramy się wyciągnąć wnioski
Szef Pentagonu generał Lloyd Austin przekazał w oświadczeniu, że w amerykańskim ataku zginął pan Ahmadhi, który pracował dla organizacji non-profit o nazwie Nutrition and Education International.
"Teraz wiemy, że nie było żadnego związku między panem Ahmadhi i ISIS-Chorasan, że jego działania w tym dniu były całkowicie nieszkodliwe i wcale nie związane z nieuchronnym zagrożeniem, przed którym wierzyliśmy, że stoimy" - przyznał. "Przepraszamy i postaramy się wyciągnąć wnioski z tego strasznego błędu" - dodał.
Lloyd Austin będzie musiał zezwalać na ataki w Afganistanie
Uprawnienia do przeprowadzania ataków w Afganistanie - przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu lub jego odłamom - nie będą już spoczywać na dowódcach USA w regionie - poinformował agencję Reuters przedstawiciel obrony USA. Dodał, że sam Austin będzie musiał zezwolić na wszelkie przyszłe ataki.
McKenzie ocenił jednak, że nie należy wyciągać jakiekolwiek wniosków na temat zdolności USA do przeprowadzania przyszłych ataków w Afganistanie na cele ISIS-K w oparciu o ten konkretny.
Źródło: BBC, Reuters