Chłopiec poczuł się źle. Pierwszy lekarz, do którego trafiło dziecko przepisał antybiotyk. Ponieważ chłopiec wciąż skarżył się na ból brzucha, rodzice postanowili zasięgnąć opinii jeszcze jednego lekarza. Pożyczyli samochód i z miejscowości Naćmierz pojechali do Sławna. W drodze reanimowali umierającego syna. Lekarka, która przyjęła rodzinę Lincerskich w Sławnie zdiagnozowała u chłopca posocznicę, i nie informując o zagrożeniu życia dziecka wysłała rodzinę do szpitala w Koszalinie. prawa
- Koło Sianowa mówię, sprawdzę, czy syn dobrze oddycha. No ale jak przyłożyłam mu ucho do nosa, to mój synek już nie oddychał - mówi mama Miłosza, pani Monika.
Dlaczego lekarka ze Sławna nie wezwała karetki? Odpowiedzi na to pytanie szuka prokuratura.
Tylko karetką
Według specjalistów medycyny ratunkowej, Miłosz w takim stanie, w jakim się znajdował nie miał prawa jechać prywatnym samochodem. Powinien być transportowany karetką, pod opieką ratowników, którzy dysponując specjalistycznym sprzętem w każdej chwili mogli rozpocząć skuteczną reanimację dziecka.
- Dziecko powinno być bezwzględnie przewiezione i jak najszybciej skierowane do szpitala. Na pewno karetka jest optymalnym środkiem transportu, oczywiście karetka z lekarzem. Dlatego, że w takich przypadkach liczą się dosłownie minuty - mówi wojewódzki konsultant w dziedzinie pediatrii prof. Mieczysław Walczak.
Rodzice będą walczyć do końca
Lekarka nie chciała skomentować podjętej przez siebie decyzji i jej konsekwencji.
O sprawie nie wiedziała Okręgowa Izba Lekarska w Koszalinie. Rodzice chłopca, który kilka dni temu skończyłby 2 lata, nie wykluczają, że złożą oficjalną skargę. - Sam płacz tutaj nie pomoże. Strata wielka, ale coś zrobimy. Może uratuje się inne dzieci tym sposobem - mówią.