Wtorek, 14 czerwca Chciał 90 złotych za kilometr, a gdy klienci nie mieli żądanej kwoty, wymuszał zaświadczenie o zadłużeniu z odsetkami rosnącymi o... 50 procent dziennie. Krakowski pseudotaksówkarz usłyszał wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu na trzy za oszustwo i wyłudzanie pieniędzy. Twierdzi, że jest niewinny. - Mój klient uważa, że przedsiębiorczość, którą on realizuje, gdzie indziej byłaby doceniona - mówił adwokat Edwarda Z.
Edward Z. oferował w pobliżu dworca PKP w Krakowie usługi przewozowe. Przyciągał pasażerów tablicą "To nie jest postój TAXI". Bardzo specyficzną tablicą. - Bardzo ciekawym wybiegiem było to, że największym napisem na tej tablicy był napis TAXI. Natomiast maleńkimi literami, niewidocznymi z wyjścia z dworca głównego, było napisane, że nie jest to postój taksówek. Zagranie dość dobrze pomyślane marketingowo – ocenia Marek Anioł ze Straży Miejskiej w Krakowie.
Opłata za 1 km wynosiła u Edwarda Z. 90 zł lub więcej. W efekcie jego klienci np. za kurs z ul. Lubicz na ul. Conrada w Krakowie płacili 177 zł, choć wcześniej taksówką jeździli tam za 18 zł, a z ul. Lubicz na ul. św. Anny płacili 134 zł, zamiast - jak wcześniej - 12,60 zł. - Wysiadłem z pociągu, szukałem taksówki. Zauważyłem ten wielki taki napis TAXI zaraz obok dworca, to co miałem zrobić? No poszedłem tam, wziąłem taksówkę. Dwa kilometry. Spodziewałem się że zapłacę z 15 złotych, góra 20. Gość mówi: 160 – opowiada Piotr jeden z kilkudziesięciu poszkodowanych.
14 tysięcy za 10 minut
Pasażerowie, którzy nie zapytali o cennik, o kwocie za kilometr dowiadywali się pod koniec kursu. - Najprostsza rzecz, którą można zrobić, to po prostu pytać o cenę. On w tym momencie nie mógłby mnie oszukać, bo musiałby powiedzieć, jaka to jest kwota. Ale nie spytałem o to. Pierwszy raz w życiu nie spytałem – dodaje Piotr.
Osoby, które nie chciały płacić lub nie miały tyle pieniędzy, otrzymywały poświadczenie o wysokości zadłużenia i o oprocentowaniu długu wynoszącym 50 proc. dziennie. Na tej podstawie kierowca pozywał swoich klientów do sądu. Do należności dopisywał okres oczekiwania na przyjazd policji - czyli opłatę za wyłączenie taksówki z ruchu - oraz karne odsetki.
- Podpisałem mu takie zobowiązanie, że w ciągu 48 godzin wpłacę mu tę kwotę na konto. A jeśli nie, to każdego dnia będzie naliczane 50 procent odsetek. W ciągu pół roku zadłużenie urosło do 14 tys. złotych. Za kurs, który trwał dziesięć minut – opowiada Piotr.
Chciał wyegzekwować kwoty
Tak duże odsetki oczywiście są niezgodne z prawem. Mimo tego niezrażony kierowca pozywał swoich klientów do sądu, tak jak w sprawie Piotra oraz trzech innych osób. Sąd jednak oddalił pozwy, a prokuratura oskarżyła Edwarda Z. o to, że jako taksówkarz, a później jako licencjonowany "przewoźnik osób", oszukał 12 osób, wprowadzając je w błąd co do wysokości opłat taryfowych lub co do formy wykonywanych usług przewozowych. Usiłował przy tym wyłudzić 2,3 tys. zł, z czego uzyskał nieco ponad 800 zł.
Zarzuty dotyczyły okresu od marca do listopada 2009 roku, kiedy Edward Z. wykonywał usługi taksówkarskie, oraz od listopada do stycznia 2010 roku, kiedy posługiwał się licencją na przewóz osób. Jako taksówkarz pobierał niedozwoloną wyższą opłatę, a jako przewoźnik wprowadzał pasażerów w błąd, oferując usługi taksówkarskie i nie informował o stosowanym przez siebie cenniku.
"Manipulując w sposób zakrawający wręcz na cynizm"
Przed sądem oskarżony nie przyznał się do winy. Oświadczył, że jest uczciwym człowiekiem i nikogo nie oszukał. Wyjaśnił, że działał zgodnie z obowiązującymi przepisami, ponieważ nie był taksówkarzem, ale posiadał licencję na przewóz osób. Zgodnie z tą licencją - tłumaczył - był upoważniony do samodzielnego szacowania kosztów przejazdu.
Sąd uznał jednak, że oskarżony świadomie oszukiwał klientów w celu wyłudzenia od nich zwiększonych opłat, "manipulując w sposób zakrawający wręcz na cynizm" emblematem "taxi" i wielkością liter przy tym napisie. Ponadto celowo nie informował ich na początku kursu o stosowaniu innej taryfy. - Te wszystkie okoliczności przekonały sąd, że oskarżony działał świadomie z zamiarem oszustwa - powiedział podczas ogłaszania wyroku sędzia Konrad Goździewicz.
"Przedsiębiorczość, którą on realizuje, gdzie indziej byłaby doceniona"
Zgodnie z wyrokiem Edward Z. będzie musiał zapłacić 2 tys. zł grzywny i zwrócić pasażerom wyłudzone kwoty przejazdu - łącznie 824 zł.
Wyrok jest nieprawomocny. Oskarżony nie stawił się do sądu, a jego obrońca zapowiedział apelację. - Opieram się na wypowiedziach mojego klienta, który twierdził, że przedsiębiorczość, którą on realizuje, gdzie indziej byłaby doceniona. U nas jest niestety w ten sposób szykanowana. On nic złego nie uczynił, prowadził tzw. małą działalność gospodarczą z zakresu przewozu osób, wykorzystując możliwości prawne - powiedział mec. Zbigniew Lisztwan.