Wiosną rządzący odgrażali się, że jeszcze w czerwcu projekt nazywany lex Czarnek 3.0 trafi do Sejmu. Nie zdążyli, właśnie kończy się lipiec i posłowie dopiero się za niego zabiorą. A do tego obywatele i politycy zebrali pod projektem znacznie mniej podpisów niż "ratujący" przed ponad dekadą "maluchy" Karolina i Tomasz Elbanowscy czy przeciwnicy likwidacji gimnazjów w roku 2017. Czy Polacy przestają się bać "seksualizacji" dzieci, czy to PiS traci na skuteczności?
Czwartek, 27 lipca rano. Była minister edukacji w rządzie PO-PSL Krystyna Szumilas pisze na Twitterze: "Wróbelki ćwierkają, że obywatelski projekt Lex Czarnek 3.0 przejdzie jutro wszystkie trzy czytania, zostanie przegłosowany i wysłany do Senatu. W tej sprawie PiS działa z prędkością światła, tylko temat z ciemnogrodu".
Tempo prac jest rzeczywiście niesamowite. Jak zwraca uwagę prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz, przeliczenie i zweryfikowanie stu tysięcy podpisów złożonych przez obywateli w Sejmie zajęło trochę ponad dobę. ZNP w podobnych sytuacjach, gdy składało projekty obywatelskie - czekało na to około dwóch miesięcy.
O co chodzi w tym całym pośpiechu? O kolejną odsłonę walki PiS z czymś, co politycy nazywają "seksualizacją" dzieci. "Nazywają", bo używają tego słowa niezgodnie z jego definicją już od dekady.
Nowego projektu ustawy w czwartek rano nie było jeszcze ani w planach ostatniego w lipcu i oficjalnie w czasie wakacji posiedzenia Sejmu, ani komisji edukacji, do której powinien trafić. Ale sytuacja błyskawicznie się zmieniła - po południu Konwent Seniorów zdecydował o losie projektu Lex Czarnek 3.0.
Pierwsze czytanie projektu zaplanowano na piątek, 28 lipca, na godziny 11:30 do 12:45.
Scenariusz kreślony przez Szumilas wciąż jest więcej niż realny. PiS znany jest z przyspieszania terminów obrad i legislacji, gdy mu na czymś zależy.
Przekonaliśmy się o tym m.in. w połowie lipca, gdy posłowie dostali zaledwie noc na zapoznanie się z liczącym 240 stron projektem ustawy o Branżowych Centrach Edukacji, a rano okazało się, że PiS zgłosiło do niego jeszcze setkę poprawek. Choć na znak protestu opozycja opuściła posiedzenie komisji, posłom obozu rządzącego nie przeszkodziło to w kontynuowaniu prac.
Z informacji opozycji wynika, że możliwe jest również zwołanie nadzywczajnego posiedzenia Sejmu w pierwszej połowie sierpnia.
Jednak tym razem sprawa jest delikatna. Prawo i Sprawiedliwość w tej kadencji poległo bowiem na "ratowaniu dzieci" już dwa razy.
Ta historia zaczęła się w 2021 roku, gdy minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek poddał pod debatę projekt ustawy, która miała zwiększyć władzę kuratorów nad szkołami. W wystąpieniach ministra kluczowy był wątek chronienia dzieci przed "deprawacją", "seksualizacją" i edukatorami seksualnymi. Minister chciał, aby to kurator, a nie rodzice, miał ostateczne zdanie w sprawie tego, kto spoza szkoły może prowadzić zajęcia dodatkowe z dziećmi. Choć przepisy były szersze, bo dotyczyły wszystkich organizacji, to z publicznych wypowiedzi Czarnka wynikało, że tak naprawdę chodziło o edukację seksualną.
Projekt przeszedł przez Sejm i Senat, jednak w lutym 2022 roku Rosja zaatakowała Ukrainę, a prezydent Andrzej Duda uznał, że nie chce wprowadzać w tej sytuacji niepotrzebnych napięć społecznych i zawetował lex Czarnek. W tle tamtej decyzji było coś jeszcze: prezydent poczuł się zlekceważony, bo PiS wrzucił jego projekt - konkurencyjny wobec pomysłów ministra Czarnka - na kilkanaście miesięcy do sejmowej zamrażarki.
Kilka miesięcy później lex Czarnek w wersji 2.0 wróciło. Oficjalnie jako projekt poselski grupy posłów PiS, ale w praktyce większość jego zapisów - w tym te zwalczające organizacje pozarządowe - była kopią pomysłów Czarnka.
Nowym wątkiem w projekcie poselskim była kwestia edukacji domowej, którą ustawa miała bardzo ograniczyć. Larum podniosły organizacje wolnościowe i katolickie. Dlatego prezydent - przyciskany między innymi przez grupę prawicowych wyborców - znów w grudniu 2022 roku zawetował ustawę.
W maju 2023 roku PiS ogłosił, że z "seksualizacją" dzieci będzie walczył… tym razem projektem obywatelskim. I to właśnie tym, który Szumilas nazwała teraz "ciemnogrodem".
Co zakłada projekt? Czy dostanie poparcie tylko PiS, czy może również Konfederacji? I wreszcie - czy zgodnie z zasadą do trzech razy sztuka - tym razem prezydent podpisze ustawę i wejdzie ona w życie?
Na piknikach i w biurach
Projekt "Chrońmy dzieci, wspierajmy rodziców" to oficjalnie inicjatywa obywatelska. Jej liderką jest jednak radna PiS ze Stalowej Woli Karolina Paleń. 19 kwietnia w spotkaniu inicjującym powstanie komitetu inicjatywy ustawodawczej wzięła udział marszałek Sejmu Elżbieta Witek, która później na "obywatelskiej" ulotce zachęcała do podpisywania projektu "jako matka, babka i nauczycielka".
Ani Karolina Paleń, ani ktokolwiek z komitetu nigdy nie odpowiedzieli na nasze pytania w sprawie inicjatywy wysłane na adres opublikowany na ich stronie (to jedyna oficjalna droga kontaktu). A pytaliśmy o projekt i jego los w maju, czerwcu i lipcu. Nie dowiedzieliśmy się na przykład, jakie treści, które prezentowane są w szkołach to te, przed którymi należy chronić dzieci. Pytaliśmy także, czy komitet potrafi wskazać organizacje, którym należałoby zakazać wstępu do szkół.
Nigdy nie dostaliśmy też odpowiedzi na pytania, które wysłałam do komitetu jako obywatelka zainteresowana projektem. Chciałam sprawdzić, jak idzie zbiórka i jak można się do niej włączyć. Za to gdy w maju oficjalnie ogłoszono zbiórkę podpisów, natychmiast ruszyli do niej politycy PiS.
6 maja - na pikniku właśnie w Stalowej Woli - zaczęto oficjalnie zbierać podpisy pod projektem. I właśnie pikniki oraz biura partii przodowały przez kolejne tygodnie we wspieraniu akcji. Maj był dla polityków PiS bardzo intensywny.
Na przykład 18 maja zainaugurowano zbiórkę w biurze okręgowym PiS w Nysie. Podpisy zbierano też w biurze posłanki Katarzyny Czochary w Prudniku. - Doba ma 24 godziny, przez co najmniej sześć dziecko jest w szkole i to rodzic musi decydować, co będzie tam przekazywane dzieciom - podkreślał Andrzej Kruczkiewicz, starosta nyski (cytat za nysa.naszemiasto.pl).
Sam minister Czarnek zachęcał na swojej stronie do pobierania kart do zbierania podpisów w biurach partii w Lublinie, Lubartowie, Poniatowej i Janowie Lubelskim.
W Krośniewicach w woj. łódzkim poseł Marek Matuszewski tłumaczył zaangażowanie partii w zbiórkę na konferencji prasowej zarejestrowanej przez Kutno TV: - Wspieramy rodziców, chcemy, żeby rzeczywiście tutaj rodzice mieli pełną kontrolę nad sytuacją tą, jaka jest w danych szkołach, kiedy wejdzie taka organizacja do szkoły. I związku z tym podjęliśmy się takiej pomocy.
Posłanka Iwona Arent w Olsztynie komentowała w Radiu Olsztyn: - Nikt nie broni organizacjom pozarządowym, aby robiły pogadanki, zajęcia dotyczące różnych dziedzin życia. Natomiast to muszą być pogadanki, które rzeczywiście będą służyły dzieciom, a nie demoralizowały je. Wara od naszych dzieci, wara od naszych wnuków z takim przekazem!
Jakim? Nie precyzowała.
"Wobec zalewu informacjami, że seksualizacja dzieci w niektórych miejscach w Europie postępuje, postanowiliśmy w sposób jednoznaczny wskazać rodziców jako tych, którzy mogą i powinni decydować o tym, czego ich dzieci są uczone w szkole" - wyjaśniał z kolei "Dziennikowi Zachodniemu" poseł PiS z okręgu gliwickiego Wojciech Szarama.
W Kielcach do zbierania podpisów włączył się uwielbiany na prawicy historyk - prof. Wojciech Roszkowski, który straszył deprawacją dzieci przez Światową Organizację Zdrowia (WHO). - To dotyczy konstrukcji psychicznej i moralnej społeczeństwa w najbliższej przyszłości. Żebyśmy się nie zdziwili za kilka lat, co się będzie działo na polskich ulicach, jeżeli dopuścimy do tego wszystkiego, co nam zgotują instrukcja WHO i pomysły niektórych politycznych ugrupowań w Polsce - przestrzegał (cytat za Radiem Kielce).
Na pikniku rodzinnym w Przodkowie członkowie PiS z powiatu kartuskiego i bytowskiego przekonywali, zbierając podpisy, że to "odpowiedź na działalność radykalno-lewicowych środowisk".
W czerwcu zapał polityków nieco opadł. Liczba wzmianek w lokalnych mediach na temat zbiórki nagle spadła. I choć jeszcze chwilę wcześniej zapowiadano, że projekt trafi do Sejmu w czerwcu, tak by wszedł w życie 1 września, tak się nie stało.
11 lipca zapytaliśmy więc Kancelarię Sejmu, kiedy dokładnie zarejestrowano komitet i ile czasu na zebranie podpisów jeszcze pozostało. Na te pytania do momentu publikacji tego tekstu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Co właściwie jest w tym projekcie?
Za to 19 lipca na oficjalnej stronie Sejmu poinformowano, że przedstawiciele komitetu "Chrońmy dzieci" złożyli ćwierć miliona podpisów. - Liczę na to, że wszyscy parlamentarzyści ponad podziałami politycznymi pochylą się nad tą ustawą - skomentowała marszałek Elżbieta Witek.
Karolina Paleń mówiła zaś: - Udało się nam uzbierać w ciągu trzech miesięcy ćwierć miliona podpisów. To niebywały sukces, który nas bardzo cieszy. Liczymy, że parlamentarzyści w najszybszym możliwym czasie zaczną procedować nasz projekt ustawy.
W obszernej notatce na temat inicjatywy i zbiórki podpisów już ani razu nie pada słowo "seksualizacja", nie ma też wprost mowy o walce z edukacją seksualną.
Być może dlatego, że jak pokazują nawet wypowiedzi lokalnych polityków i posłów - sam PiS ma problemy z wyartykułowaniem, o czym dokładnie jest ten projekt. Jeszcze w maju, gdy jego partyjni koledzy w mediach społecznościowych i rządowych straszyli "seksualizacją", ton w sprawie projektu zmienił nawet minister Przemysław Czarnek. Na przykład 11 maja podczas drugiego dnia obrad Kongresu Ruchu "Europa Christi" w Wigrach mówił, że to projekt profilaktyczny. "W tym projekcie ustawy nie ma mowy o edukacji seksualnej, nie ma mowy o jakimkolwiek zakazie edukacji seksualnej. Edukacja seksualna w polskich szkołach jest, była i będzie. Bo ona jest potrzebna na odpowiednim etapie rozwoju człowieka" - stwierdził. To oficjalny cytat z ministra opublikowany na stronie MEiN.
Co w takim razie jest w projekcie? Główne założenia to zakaz działalności w szkole organizacji "promujących zagadnienia związane z seksualizacją dzieci", obowiązek monitorowania organizacji działających w szkole (dla rady rodziców) oraz obowiązek (dla dyrektora) informowania kuratora i organu prowadzącego o organizacjach zamierzających działać w szkole.
Projekt procedowany jest w niezwykłym tempie. Do Sejmu wpłynął 19 lipca, a już 21 lipca został skierowany do pierwszego czytania (numer druku 3520).
Skąd ten pośpiech?
Tempo prac zaskoczyło prezesa Związku Nauczycielstwa Polskiego. - Wiemy, że PiS jak bardzo chce, to dopnie swego, ale jednak nie wydaje się realnym przeliczenie i zweryfikowanie w dobę 100 tysięcy podpisów, czyli minimum niezbędnego, by Sejm zajął się projektem obywatelskim - zaznacza Sławomir Broniarz.
A wie, co mówi, bo ZNP wielokrotnie stał za projektami obywatelskimi m.in. dotyczącymi nauczycielskich pensji. - Zwykle na samo nadanie numeru druku musieliśmy czekać dwa, nawet trzy miesiące - zauważa Broniarz. I dodaje:
- Bardzo długo i skrupulatnie trwało liczenie podpisów, nim Państwowa Komisja Wyborcza wydawała decyzje w tej sprawie. Widać nie wszyscy obywatele są traktowani równo.Sławomir Broniarz, prezes ZNP
Na swojej stronie ZNP przypomina np., że gdy 18 listopada 2021 roku złożył projekt obywatelski w sprawie płac, to pierwsze czytanie odbyło się 9 lutego 2022 roku. I od tego czasu projekt nie jest w ogóle dalej omawiany.
Jeszcze gorzej było z obywatelską inicjatywą ZNP, która miała sprawić, że pensje nauczycieli będą wypłacane wprost z budżetu państwa. Ten projekt złożono w 2016 roku, a pierwsze czytanie odbyło się w roku 2020. I od tego czasu też nie było dalszych kroków.
- Ja nie wątpię, że PiS te podpisy wśród swoich wyborców zebrało, ale mam wątpliwości, czy wszystkich obowiązują te same reguły. Zwłaszcza że jeśli zmiany rzeczywiście mają wejść w życie do 1 września, tempo będzie niewiarygodne - komentuje prezes ZNP.
Zdaniem Broniarza nie ma dziś także żadnych przesłanek, by w kwestii organizacji pozarządowych i ich obecności w szkołach zmieniać obowiązujący stan prawny. - To, co zaproponowano, to ubezwłasnowolnienie dyrektorów, do tego wprowadzające kolejne procedury administracyjne, w czasie gdy podobno minister stara się ograniczyć biurokrację - ocenia prezes ZNP.
Paliwo się kończy
Dorota Łoboda, warszawska radna i szefowa komisji oświaty, a przed laty jedna z inicjatorek zbierania podpisów przeciwko likwidacji gimnazjów, zauważa: - My w równie krótkim czasie zebraliśmy tych podpisów prawie milion, dlatego że odwoływaliśmy się do rzeczywistych emocji ludzi i do prawdziwego problemu. Natomiast seksualizacja, z którą próbuje walczyć PiS, żadnym problemem nie jest.
Podobnie było, gdy ponad dekadę temu podpisy zbierali wolontariusze związani z ruchem "Ratujmy Maluchy" Tomasza i Karoliny Elbanowskich. W tamtym czasie wielu rodziców naprawdę bało się posyłania sześciolatków do szkół. Podpisy zbierali więc przede wszystkim nie politycy, a zwykli obywatele.
Zdaniem Łobody podpisy pod wnioskiem obywatelskim pochodzą w większości nie od rodziców, a od seniorów, którzy stanowią dużą grupę wyborców PiS. - Partia nie kryła, że zbiera podpisy wśród emerytów na wiejskich piknikach i od ludzi przychodzących do biur PiS - komentuje Łoboda. - Nie widziałam i nie słyszałam o zbiórkach ulicznych, o rozmowach z obywatelami, którzy nie są ich wyborcami. Gdyby takie rozmowy prowadzono, politycy mogliby się zdziwić. W końcu kiedy w 2015 roku Instytut Badań Edukacyjnych przeprowadził duże badanie na ten temat, to okazało się, że ponad 80 procent rodziców, bez względu na poglądy polityczne, chce edukacji seksualnej w szkołach. Więc to, o czym opowiadają politycy, to nie jest temat, którym da się nastraszyć rodziców - dodaje.
Katarzyna Lubnauer, posłanka Koalicji Obywatelskiej, uważa, że paliwo polityczne, które przez lata dawało PiS straszenie rodziców, właśnie się wyczerpuje i stąd też zmiana tonu w rozmowach o projekcie.
- Szczerze mówiąc, dziwię się, że wyciągają ten projekt przed wyborami, bo łatwo go połączyć z niewygodną dla nich sprawą aborcji.Katarzyna Lubnauer, posłanka KO
- Ja tu widzę rumuński wzorzec sprzed lat: ściganie za aborcję, ograniczenie awaryjnej antykoncepcji i właśnie chęć całkowitego zlikwidowania edukacji seksualnej. To tylko usztywnia twardy elektorat, ale dla większości ludzi jest czymś przerażającym. Do tego wiemy, że rodzice chcą sami decydować o tym, jakich wartości i w jaki sposób chcą uczyć swoje dzieci. Dziś to możliwe. Ten projekt sprawi, że zostanie im ta możliwość ograniczona, a nie dopiero dana, jak próbuje się to sprzedać - komentuje posłanka KO.
Z kolei społecznicy zebrani wokół akcji Wolna Szkoła zauważają:
Projekt nie dotyczy zdrowia psychicznego, podstawy programowej czy dobrostanu. Dotyczy tego, że niektórym politykom organizacje społeczne kojarzą się z seksem.
Nowy projekt nazywają #sexCzarnek - łącząc w tym określeniu lex Czarnek z seksualizacją, o której mówią politycy.
I przywołują punkt 1a z projektu: "W przedszkolu oraz w szkole zabroniona jest działalność stowarzyszeń i innych organizacji promujących zagadnienia związane z seksualizacją dzieci".
Wnioskodawcy w swoim projekcie "seksualizacji" nie definiują.
Żeby straszyć, ale czy jeszcze jest kogo
Dlaczego demon, którym PiS grał od dekady, może teraz przestać działać? Zaglądam do książki "Społeczeństwo populistów" Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego. A tam czytam:
W badaniu seksualności polskiej młodzieży istotnych śladów katolicyzmu już praktycznie nie widać, choć etyka seksualna jest jednym z głównych zainteresowań Kościoła. Seks przed ślubem za niedopuszczalny uważa tylko 6,7 procent badanych! Przeciw sztucznej antykoncepcji jest 6 procent maturzystów. Wspólne mieszkanie przed sakramentem małżeństwa? Niedopuszczalne dla… 3,7 procent. A 69 procent ogółu Polaków opowiada się za złagodzeniem ustawy antyaborcyjnej. W tym pokoleniu Kościół polski stracił całkowicie wpływy.Przemysław Sadura, Sławomir Sierakowski "Społeczeństwo populistów"
Ale autorzy zauważają coś jeszcze: PiS wyspecjalizował się w tworzeniu gier językowych, które mogą połączyć interesy różnych środowisk pod wspólnym hasłem (tzw. pustym znaczącym). PiS używa tych gier czysto instrumentalnie, wtedy gdy może się to przydać w kampanii wyborczej do parlamentu albo do przykrycia kolejnej afery.
"A gdy to może zaszkodzić, zapomina o sprawie (na przykład po to, żeby nie zrazić elektoratu kobiecego podczas kampanii wyborczej kandydata na urząd prezydenta, żeby zdobyć głosy ponad połowy społeczeństwa)" - zaznaczają Sadura i Sierakowski. I właśnie takim dobrym przykładem "pustego znaczącego" - według Sadury i Sierakowskiego - jest "seksualizacja dzieci", do której rzekomo mają dążyć środowiska walczące o prawa kobiet i LGBTQ+. Ale gdy 7 maja dziennikarz TVN24 Konrad Piasecki zadał najprostsze pytanie politykowi PiS Jarosławowi Sellinowi, co właściwie znaczy "seksualizacja dzieci", ten nie potrafił w żaden sposób odpowiedzieć. Autorzy podsumowują:
"Sytuacja była wręcz komiczna. Stało się jasne, że nie chodzi o realny problem, ale o instrumentalne stawianie sprawy w celu straszenia wyborców".
Co czeka nas w Sejmie?
Projektu "Chrońmy dzieci" z pewnością nie poprze większość opozycji, która protestowała już przeciwko lex Czarnek i lex Czarnek 2.0.
W listopadzie 2022 roku w czasie głosowania nad drugą wersją projektu przeciw byli niemal wszyscy opozycyjni posłowie - łącznie z Konfederacją. Bo choć konfederaci też lubią straszyć seksualizacją, to równocześnie mocno akcentują - zwłaszcza teraz - wolność. W tym wolność rodziców do decydowania o edukacji swoich dzieci. A w ostatnich tygodniach regularnie odcinają się od pomysłów PiS.
Już w lutym 2022 roku, przy pierwszym podejściu do zmian, utrzymywali, że oddanie władzy kuratorom stanowi przejaw dalszej centralizacji, upaństwowienia szkolnictwa, przeciwko którym protestują.
Przy lex Czarnek 2.0 też byli przeciw.
Minister Czarnek komentował wtedy w Radiu Zet: - Przecież my dzisiaj nie mamy do czynienia z organizacjami pozarządowymi katolickimi, które wchodzą do centrów wielkich miast i chcą uczyć bez zapoznawania z treścią rodziców, tylko mamy do czynienia z lewackimi organizacjami, które wchodzą do centrum wielkich miast i chcą uczyć bez zapoznawania z treściami rodziców. Więc Konfederacja, która jest konserwatywna, niech się zastanowi, kogo broni. Lewackich organizacji? No chyba tak. Brawo konfederaci - dodawał z przekąsem.
Czy tym razem konfederaci poprą PiS? Wątpliwe. - PiS po to przedstawia to jako akcję społeczną i zapowiada w sposób kabaretowy, że będzie zbierał podpisy, żeby tego projektu nie uchwalać, tylko żebyśmy o nim dyskutowali. (...) Nie jest prawdą, że to jest projekt społeczny, bo żadna organizacja społeczna tu nie występuje - mówił poseł Krzysztof Bosak w Radiu Zet tuż po ogłoszeniu obywatelskiej zbiórki podpisów.
Projekt nazwał "sztuczną, zastępczą dyskusją". - Rzeczywisty dorobek PiS w zakresie ochrony dzieci jest taki, że mieliśmy dwa lata temu konsultacje w Kancelarii Premiera Rady Ministrów w sprawie projektu, który miał wymusić na dostawcach treści pornograficznych rzeczywistą weryfikację wieku, żeby dzieciaki, które mają smartfona, nie miały dostępu do różnych treści, do których nie powinny mieć dostępu, a które wpływają na ich wychowanie. Wszystkie partie, włączając Lewicę, powiedziały, że nie wykluczają poparcia takiego projektu, bo to jest poważny temat. I od dwóch lat w rządzie ten projekt jest blokowany - zakończył.
A czy Prawo i Sprawiedliwość będzie mogło tym razem liczyć na poparcie prezydenta Andrzeja Dudy? Ten nie włączył się nawet symbolicznie w akcję zbierania podpisów, próżno też szukać jego wypowiedzi na ten temat. Obywatelska inicjatywa, o której teraz mowa, najbardziej ze wszystkich trzech projektów dyskutowanych dotąd w Sejmie przypomina jednak tę, którą sam prezydent złożył w 2020 roku w czasie trwającej wówczas kampanii prezydenckiej.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl