|

Prawicowi politycy mają obsesję czy rozgrywają nasze lęki i wstyd? "Widać pewien wzór"

Tylko w tej kadencji były już w tej sprawie trzy projekty: ministerialny, poselski, a teraz obywatelski. PiS po raz kolejny zapowiada walkę z "seksualizacją" dzieci, choć sprawiedliwiej byłoby powiedzieć, że robi to - w podobnym stylu i z jednakowymi efektami - od dekady. Najczęściej i najgłośniej przed wyborami.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Na początek mała zagadka: czyj to cytat - przypisz autora do wypowiedzi.

Do wyboru są: Krzysztof Kasprzak, pełnomocnik obywatelskiego projektu "Stop pedofilii", prezes PiS Jarosław Kaczyński, europosłanka Beata Kempa, prezydent Andrzej Duda.

Numer 1. "Dziś mamy taką sytuację, że na każdym kroku nasze dzieci są demoralizowane i seksualizowane. To, co lobby homoseksualne wspierane przez urzędników próbuje wprowadzić do polskich szkół, to skandal".

Numer 2. "Kierowany przeze mnie zespół kieruje się wartościami równości, tolerancji i niedyskryminacji. Zwalcza natomiast ideologiczne szaleństwo ideologii gender, związane z seksualizacją dzieci i młodzieży w przedszkolach i szkołach".

Numer 3. "Zagrożeniem jest atak na rodzinę, przeprowadzany w sposób najgorszy z możliwych, bo to atak na dzieci. Ma być zastosowana, a w niektórych miejscach już jest stosowana pewna specyficzna socjotechnika, mająca zmienić człowieka. Co jest w jej centrum? W jej centrum jest bardzo wczesna seksualizacja dzieci".

Numer 4. "Ja się absolutnie nie godzę i nie zgodzę na żadne eksperymenty na naszych dzieciach, na ich seksualizację".

To nie jest wcale takie łatwe zadanie. Podobnych cytatów, również innych członków konserwatywnych organizacji pozarządowych, prawicowych polityków czy wreszcie hierarchów kościelnych, jest bez liku.

To, co może jednak nieco zaskakiwać, to fakt, że nie są to wypowiedzi z ostatnich tygodni, a z ostatnich niemal 10 lat. I nawet wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego (numer 3) wcale nie jest z początku maja, gdy w towarzystwie marszałek Elżbiety Witek ogłosił walkę z "seksualizacją". Jego powyższe słowa pochodzą z… 2019 roku.

O co w tym wszystkich chodzi? Na to pytanie pomagają odpowiedzieć nam eksperci.

- Z perspektywy czasu widać wyraźnie pewien wzór. PiS przed wyborami uderza w największe zabobony dotyczące tematów związanych z ciałem, płcią i seksualnością: było gender, LGBT, aborcja, a teraz seksualizacja. We wszystkich tych kwestiach mamy jako społeczeństwo mało rzetelnej wiedzy i dużo wstydu. Wspaniała baza do manipulacji. Gdyby na to spojrzeć z dystansu, to PiS nas wszystkich seksualizuje swoimi paranojami i lękowymi postawami - mówi psycholog.

A politolożka zauważa: - Z ugrupowaniami konserwatywnymi, częściej niż z innymi, wiążą się osobowości, które w psychologii określane są jako autorytarne. A jednym z wyznaczników osobowości autorytarnej jest obsesyjne zainteresowanie seksem.

Ale to już było. I wraca więcej i więcej

Numer jeden to słowa Krzysztofa Kasprzaka, który w 2014 roku w Sejmie prezentował obywatelski projekt "Stop pedofilii". Obywatelska ustawa zakładała m.in. "walkę z seksualizacją". A dokładniej inicjatorzy proponowali przepisy, które sprawiłyby, że w szkołach tematyka edukacji seksualnej nie mogłaby być poruszana na lekcjach z udziałem uczniów poniżej 15. roku życia.

Projekt ostatecznie przepadł większością głosów ówczesnej koalicji PO-PSL. Ale narracja o zagrożeniach czekających na dzieci na dobre zagościła w polskiej debacie publicznej i regularnie wraca.

Numer dwa to Beata Kempa, dziś europosłanka, wówczas posłanka Solidarnej Polski, która w 2014 roku napisała list do amerykańskiej aktorki Meryl Streep. Oskarżyła ją w nim m.in. o seksizm i pouczała o zagrożeniach związanych z seksualizacją. Kempie - szefowej parlamentarnego zespołu ds. gender - nie spodobał się wywiad, którego aktorka udzieliła "Gazecie Wyborczej", gdzie apelowała o równość i tolerancję.

W 2014 roku prawicowi politycy zauważyli już polityczny potencjał tematów związanych z dziećmi. Wcześniej przez kilka lat w siłę rósł bowiem ruch Ratujmy Maluchy, skupiony wokół Karoliny i Tomasza Elbanowskich, czyli grupa rodziców przeciwnych posyłaniu sześciolatków do szkół. Tamta kampania pokazała jednak, że rodzice mają dużo więcej lęków związanych na różnych poziomach z bezpieczeństwem dzieci. Rozmowy o "seksualizacji" stanowiły pochodną rozmów o edukacji najmłodszych.

Rządząca wówczas PO próbowała nawet tę narrację zatrzymać. Zbliżały się wybory samorządowe, a temat "seksualizacji" zaczął gościć na konferencjach w salach gimnastycznych w lokalnych szkołach katolickich, na festynach, gdzie zbierano podpisy pod obywatelskim projektem "Stop pedofilii" i na sesjach rad gmin i powiatów.

W lutym 2014 roku ówczesna pełnomocniczka rządu do spraw równego traktowania Agnieszka Kozłowska-Rajewicz zorganizowała nawet w KPRM konferencję pod hasłem "Stop seksualizacji dzieci". Mówiła wówczas: - Nie ma dorosłego ani na prawicy, ani na lewicy, który powiedziałby, że chce seksualizacji dzieci.

I szybko dodała: - Tylko że malowanie przedszkolakom paznokci to nie seksualizacja. 

Co nią może być? O tym za chwilę.

Na moment zostańmy jeszcze przy wypowiedziach o "seksualizacji".

Cytat numer trzy pochodzi od Jarosława Kaczyńskiego. Ale jak już wspomniałam - to wypowiedź archiwalna. Padła 9 marca 2019 r. podczas regionalnej konwencji w Jasionce, a więc w czasie wzmożonych przygotowań do wyborów do europarlamentu, które PiS ostatecznie wygrało. Tak się bowiem składa, że hasła o seksualizacji szczególnie gorące robią się w okolicach wyborów.

Czego przykładem może być czwarta wypowiedź - słowa Andrzeja Dudy z początku lipca 2020 roku, a więc najgorętszego etapu trwającej wówczas kampanii prezydenckiej.

"Chronienie" dzieci to świetna okazja, by robić sobie zdjęcia na placach zabaw, z uśmiechniętymi maluchami i ich rodzicami. Politycy chętnie z tego korzystają.

Chodzi o dzieci czy o politykę?

Teraz - w maju 2023 roku - mamy powtórkę z rozrywki. I to na więcej niż jednym poziomie. Obywatelski projekt "Chrońmy dzieci, wspierajmy rodziców", o którym światu opowiedzieli na konferencji w kwaterze głównej PiS jako pierwsi nie zwykli obywatele, a polityczni liderzy Jarosław Kaczyński oraz Elżbieta Witek, do złudzenia bowiem przypomina ustawy nazywane lex Czarnek, które dwukrotnie zostały zawetowane przez prezydenta Andrzeja Dudę.

- Wara od naszych dzieci - to jeden z ulubionych zwrotów ministra edukacji Przemysława Czarnka, który od 2021 roku powtarza go w czasie wystąpień medialnych lub sejmowych. Gdy pierwszy raz prezentował lex Czarnek, tłumaczył: - Chcemy, żeby odpowiednie organy państwa stały na straży normalności w szkołach i braku możliwości demoralizacji dzieci.

Przywoływał i krytykował dobrowolne programy edukacji seksualnej m.in. w Gdańsku i Poznaniu.

Rok wcześniej w podobnym tonie wypowiadał się prezydent Duda: - Absolutnie nie ma zgody na żadne agresywne programy edukacji seksualnej, na to, żeby uczyły tego jakieś instytucje, które nie są instytucjami szkolnymi, co dzieje się poza kontrolą rodziców i bez ich zgody.

Jeździł po Polsce i w kolejnych miastach powtarzał, że dzieci trzeba chronić przed agresywną seksualizacją, która może być wprowadzona do szkół, by w efekcie jednopłciowe pary adoptowały dzieci. 

Ale jak to się stało - skoro i prezydent Andrzej Duda, i minister Przemysław Czarnek chcieli chronić dzieci przed "seksualizacją" - że się nie dogadali? To polityka. 

Pierwsza wersja lex Czarnek, która weszła do debaty publicznej w 2021 roku, to zmiany ustawowe mające zwiększyć rolę kuratorów nad szkołami. W wystąpieniach Czarnka kluczowy był wątek właśnie chronienia dzieci przed "deprawacją", "seksualizacją" i edukatorami seksualnymi. Minister chciał, aby to kurator, a nie rodzice mieli ostateczne zdanie w sprawie tego, kto może prowadzić zajęcia dodatkowe z dziećmi.

Prezydent Andrzej Duda za to chciał, aby w tej sprawie decydowali rodzice w czymś na kształt szkolnych referendów. I złożył nawet swój projekt ustawy w tej sprawie - na wiele miesięcy przed Czarnkiem! 

PiS projekt prezydenta umieściło w zamrażarce na kilkanaście miesięcy, Andrzej Duda poczuł się więc pominięty przez polityków z własnego obozu. Tymczasem wersja Czarnka zaczęła budzić coraz większy sprzeciw części rodziców, uczniów i nauczycieli. Nie znalazło poparcia w faktach jego twierdzenie, że rodzice skarżyli się do kuratoriów na organizacje pozarządowe. Z ustaleń tvn24.pl wynikało, że takich skarg było ledwie około 30 - przez sześć lat.

W lutym 2022 roku Rosja zaatakowała Ukrainę, a prezydent uznał, że nie chce wprowadzać w tej sytuacji niepotrzebnych napięć społecznych i zawetował lex Czarnek. 

Weto prezydenta dla lex Czarnek (materiał z 02.03.2022)
Źródło: TVN24

Minister edukacji niemal natychmiast zapowiedział, że nie odpuści. I tak się stało. Kilka miesięcy później lex Czarnek w wersji 2.0 wróciło. Oficjalnie jako projekt poselski grupy posłów PiS, ale w praktyce większość jego zapisów - w tym te zwalczające organizacje pozarządowe - było kopią pomysłów Czarnka. 

Nowym wątkiem w projekcie poselskim była kwestia edukacji domowej, którą ustawa miała bardzo ograniczyć. Larum podniosły organizacje wolnościowe i katolickie. I… prezydent - przyciskany między innymi przez grupę prawicowych wyborców - znów w grudniu 2022 roku zawetował ustawę. 

1512N398XR PIS DNZ OTREBA WETO
Prezydent wetuje Lex Czarnek 2.0
Źródło: TVN24

A minister Czarnek w swoim stylu… w odpowiedzi na weto zapowiedział, że projekt z pewnością wróci. Tym razem jako inicjatywa obywatelska. 

W maju 2023 roku okazało się, że nie kłamał.

Jak przebiega procedowanie ustaw w Polsce
Jak przebiega procedowanie ustaw w Polsce

Chrońmy dzieci, ale przed kim?

Na stronie internetowej projektu (chronmywspierajmy.pl), w rubryce kontakt, jest tylko adres mailowy. Pewnym jest jednak, że domena ta została zarejestrowana dopiero 4 maja o godz. 19.40. Witryna po raz pierwszy w internetowym archiwum stron pojawiła się 5 maja. Wszystko już po głośnych wypowiedziach prezesa Kaczyńskiego i marszałek Witek.

Dlaczego chronmywspierajmy.pl? 

Strona stop-seksualizacji.pl jest już od paru ładnych lat zajęta. Stoi za nią Stowarzyszenie Rodzice Chronią Dzieci (zarejestrowane w 2016 roku we Wrocławiu). Przedstawiciele stowarzyszenia na swojej stronie nie odnieśli się jak na razie do projektu reklamowanego przez Jarosława Kaczyńskiego, ale nie są bierni. Walczą już nie tylko z "demoralizacją" przez edukację seksualną, ale m.in. ze szczepieniami i edukacją włączającą. 

Zajęte było też stopseksualizacji.pl. Za tą witryną stoi z kolei Stowarzyszenie Twoja Sprawa, które jednak zajmuje się nie dziećmi, a kobietami. Na ich stronie czytamy, że jest "organizacją konsumencką, która powstała po to, by promować marketing oparty na wartościach i chronić przestrzeń publiczną przed obscenicznością, seksualizacją kobiet, brakiem kultury i naruszeniami dobrych obyczajów w reklamie i szeroko pojętym marketingu". Dekadę temu zorganizowali konferencję naukową poświęconą tej tematyce, a potem ich strona przestała być aktualizowana. 

Z nośnego adresowanego do twardego konserwatywnego elektoratu PiS hasła, na potrzeby sieci, zostało więc "chronienie". Wiadomo, że dzieci, ale przed czym i przed kim, nie do końca już jest jasne.

Twórcy kampanii i autorzy projektu zmian w prawie oświatowym powołują się na badania Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego z lat 90. XX wieku i raport z 1989 roku o nadużyciach seksualnych "w postaci epatowania materiałami lub zachowaniami seksualnymi" - wyjmując z szerszego kontekstu jedynie pojedyncze zdania, równocześnie pomijając zupełnie, że nie na "epatowaniu" polega współczesna edukacja seksualna, skierowana zresztą w przeważającej większości do nastolatków, a nie do małych dzieci. Mówiąc wprost: te badania nie są o "seksualizacji" w takim sensie, w jakim próbuje ją przedstawiać PiS.

Polski spór o edukację seksualną przeniósł się do PE
Polski spór o edukację seksualną przeniósł się do PE
Źródło: Fakty TVN

Inicjatorzy "obywatelskiej" akcji proponują wprowadzić "zakaz możliwości działalności na terenie przedszkoli i szkół podstawowych stowarzyszeń i organizacji promujących zagadnienia związane z seksualizacją dzieci". Tyle tylko, że nie definiują, czym - zgodnie z ich rozumieniem - jest seksualizacja. Nie wskazują też, kto miałby decydować, czy coś jest ową "seksualizacją". 

Tymczasem gdyby incjatorzy chcieli sięgnąć do źródła, które same przywołali, czyli Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego, dowiedzieliby się, że seksualizacja ma miejsce w bardzo konkretnych przypadkach.

ramka seksualnosc premium.png
ramka seksualnosc premium.png
Źródło: TVN24

I nie ma to nic wspólnego z edukacją seksualną, z którą chcą walczyć.

Na konferencji w 2014 roku Kozłowska-Rajewicz mówiła, tłumacząc, dlaczego zorganizowała to wydarzenie: - To groźne, jeśli nie rozumiemy powszechnie stosowanych pojęć. Nie chciałabym, by słowo "seksualizacja", podobnie jak wcześniej "gender", było wykorzystywane w nieprawdziwym znaczeniu. Seksualizacja to krzywdzenie dzieci, realny problem, który umyka nam, gdy dorośli skupiają się na rozmydleniu pojęć.

Jednak "seksualizacja" rozumiana jako edukacja seksualna, która nie podoba się prawicy, w 2014 przyjęła się świetnie w debacie publicznej. A choć kampania wyborcza w 2015 roku opierała się głównie na lękach przed uchodźcami, to w roku wyborczym nie brakowało wystąpień o "seksualizacji". Ksiądz Dariusz Oko jeździł po Polsce ze swoimi wykładami, publikacje na ten temat pojawiały się regularnie w "Naszym Dzienniku" czy na antenie Radia Maryja. Prawicowi publicyści byli głusi na wypowiedzi naukowców - pedagogów i socjologów - którzy mówili, że z tą "seksualizacją" to zupełnie nie tak.

Po wygranych przez PiS wyborach w listopadzie 2015 roku w Sejmie powstał nawet specjalny zespół na rzecz polityki i kultury prorodzinnej. W składzie było kilkunastu posłów PiS, a do tego niezależny Jan Klawiter i Robert Winnicki z Konfederacji. Zespół nie był przesadnie aktywny aż do… kampanii wyborczej w 2019 roku, kiedy z całą mocą postanowił chronić dzieci przed "seksualizacją" i zaczął atakować Rafała Trzaskowskiego za działania na rzecz społeczności LGBTQ+.

Podpisano warszawską deklarację LGBT+
Podpisano warszawską deklarację LGBT+
Źródło: tvn24

Rodzice już mają wybór

Przeskoczmy więc do teraźniejszości, bo zbieramy efekty tamtych wieloletnich działań i skrajnych, niezwiązanych z faktami, wypowiedzi.

Inicjatorzy kampanii z 2023 roku przekonują: "Zgodnie z proponowanymi rozwiązaniami rada rodziców winna w sposób transparentny uregulować sposób informowania rodziców uczniów o wykonywaniu przezeń działań". Rada rodziców ma uzyskać "wyraźnie wskazaną kompetencję kontrolną wobec działalności w szkole lub placówce oświatowo-wychowawczej organizacji pozarządowych spełniających kryteria podmiotów społecznych mogących prowadzić działalność na jej terenie".

To już znacznie bliższe pomysłom prezydenta Dudy z 2020 roku - szansa, by zyskać jego akceptację, wydaje się więc większa.

Choć clue jest to samo, co w lex Czarnek - chodzi znów o to, by utrudnić organizacjom pozarządowym wejście do szkół. Bo w takim układzie to rada rodziców mogłaby decydować za rodziców wszystkich dzieci.

Tyle tylko, że ta zmiana wprowadza też chaos organizacyjny. Dziś prawo oświatowe jest w tej kwestii jasne (i nie zawiera słowa "seksualizacja"):

Podjęcie działalności w szkole lub placówce edukacyjnej (np. przedszkolu, internacie) przez stowarzyszenie lub inną organizację, o których mowa w ust. 1, ustawy Prawo oświatowe, wymaga uzyskania zgody dyrektora szkoły lub placówki, wyrażonej po uprzednim uzgodnieniu warunków tej działalności oraz po uzyskaniu pozytywnej opinii rady szkoły lub placówki i rady rodziców.

Już latem 2020 roku Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, mówił naszej redakcji: - To daleko idący zapis, o którym od 2016 roku nieustannie przypominała minister Anna Zalewska. Próbowano nim straszyć na przykład młodzież, która chciała, by w ich szkołach odbywał się promujący tolerancję "Tęczowy Piątek" - zauważał.

rozmowa piątek 2
"Tęczowy Piątek" bez listy szkół z obawy przed nagonką
Źródło: TVN24

W pierwszych edycjach akcji szkoły chętnie zapraszały organizacje pozarządowe na warsztaty i debaty poświęcone edukacji seksualnej, zdrowiu psychicznemu czy tolerancji.

Broniarz dodawał też: - Ktoś, kto wmawia rodzicom, że dopiero teraz będą mieli wpływ na edukację swoich dzieci, albo cynicznie gra na ich emocjach, albo wykazuje się totalnym brakiem wiedzy. Bo już teraz rada rodziców może zaopiniować negatywnie zajęcia, a każdy rodzic niezależnie może odmówić udziału dziecka w zajęciach pozalekcyjnych. 

Projekt oddolny, ale jego liderką radna PiS

Projekt "Chrońmy dzieci, wspierajmy rodziców" ma ładną nazwę, w praktyce to nowelizacja prawa oświatowego. Jest oddolny - powtarzają politycy. W Sejmie miał zostać zarejestrowany w kwietniu, Elżbieta Witek wzięła udział w "spotkaniu inicjującym obywatelski komitet". O projekcie być mowy jeszcze nie mogło, pojawił się publicznie niemal dwa tygodnie później.

7 maja rzecznik PiS Rafał Bochenek na Twitterze napisał nawet: "To inicjatywa społeczna rodziców, a nie partii".

Jednak pełnomocniczką komitetu inicjatywy ustawodawczej jest urodzona w 1988 roku Karolina Paleń - radna miejska w Stalowej Woli. Startowała w wyborach w 2018 roku z listy Prawa i Sprawiedliwości. Pod koniec 2022 roku została dyrektorką Domu dla Dzieci i Młodzieży im. św. Brata Alberta oraz Domu dla Dzieci i Młodzieży im. św. Jana Pawła II.

Stalowa Wola na Podkarpaciu to jedno z największych w Polsce miast (ok. 58 tys. mieszkańców) zarządzanych przez PiS - miastem kieruje Lucjusz Nadbereżny.

6 maja to właśnie na pikniku w Stalowej Woli zaczęto oficjalnie zbierać podpisy pod projektem. A pełnomocniczka Paleń mówiła dziennikarzom miejskiego portalu: - Chcemy wzmocnić rolę rodziców, by decydowali o tym, jakie treści i co jest przekazywane waszym dzieciom, by bez ich zgody dzieci nie mogły być poddawane treściom, które są dla nich nieodpowiednie, żeby te treści, które są przekazywane naszym najmłodszym, były dostosowane do ich wieku, do ich rozwoju emocjonalnego, by nie szkodziły, a pomagały. 

Paleń podkreślała, że bardzo chciałaby, żeby ich ustawa weszła już od 1 września. - Mobilizacja zbierania podpisów jest ogromna - mówiła. - Bardzo się cieszymy, że pani marszałek Elżbieta Witek poparła nasz projekt, włączyła się bardzo aktywnie w zbieranie podpisów poparcia. Mamy nadzieję, że zbierzemy dużo więcej niż 100 tysięcy podpisów, które są wymagane. Chcemy zrobić to w krótszym czasie niż jest to przewidywane przez prawo, czyli trzy miesiące, tak by wyrobić się do września, by ta ustawa była procedowana.

9 maja zapytaliśmy komitet: Jakie treści, które prezentowane są w szkołach, to te, przed którymi należy chronić dzieci? Czy potrafią państwo wskazać organizacje, którym należałoby zakazać wstępu do szkół? Do momentu publikacji tego tekstu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Komitet chce zebrać podpisy do końca czerwca, tak by Sejm i Senat zajęły się nim w wakacje.

Politycy wkraczają do akcji

Szanse, że obywatelom się uda, są duże, bo politycy Prawa i Sprawiedliwości ruszyli ze wsparciem. Podpisy są od teraz zbierane w biurach poselskich posłów PiS. Politycy będą pojawiali się też na ulicach w swoich okręgach wyborczych i pomagali obywatelom w zbiórkach podpisów.

Na "obywatelskiej" ulotce do podpisywania zachęca Elżbieta Witek "jako matka, babka i nauczycielka".

Zresztą hasło "Chrońmy dzieci, wspierajmy rodziców" pojawiło się w debacie publicznej - na co zwróciła uwagę redakcja Oko.Press - już pod koniec marca. To wtedy Witek zorganizowała debatę dotyczącą bezpieczeństwa dzieci z udziałem m.in. Przemysława Czarnka i minister rodziny Marleny Maląg. Za plecami występujących można było zobaczyć hasło, które dziś jest rzekomo obywatelskim.

Przemysław Czarnek w piątek 5 maja na konferencji poświęconej aktywności fizycznej młodych Polaków, pytany o projekt "Chrońmy dzieci, wspierajmy rodziców", nie krył, że ten bardzo mu się podoba. Przyznawał też, że w części jest zbieżny z odrzuconymi wcześniej przez prezydenta projektami ustaw nazywanymi lex Czarnek i lex Czarnek 2.0. Dlaczego tym razem musieli go więc zgłaszać obywatele, a nie politycy PiS? Czarnek stwierdził, że na inny rodzaj projektu w tej kadencji "brakuje już czasu".

Kilka godzin później w rządowej telewizji przekonywał: - We wszystkich biurach poselskich, senatorskich będziemy zbierać podpisy pod tą inicjatywą, by pokazać siłę rodziców. Ręce precz od polskich dzieci ze strony ideologów lewackich.

I dodał: - To jest moment, kiedy trzeba postawić tamę temu pochodowi neoliberalnemu, który przeszedł przez instytucje kultury, uniwersytety, ale nie wszedł jeszcze do szkół.

Tymczasem prawnik Krzysztof Izdebski zastanawiał się na Twitterze: "Nie można kampanii zbierania podpisów finansować z budżetu państwa. Ciekawe, jak bardzo nie będzie to przestrzegane". 

Pytanie jest zasadne, bo skoro w akcję zaangażowali się politycy i ministrowie, to mogą chcieć włączyć się np. w akcję promocyjną. I kto zapłaci wówczas za takie billboardy czy ulotki? Dziś jeszcze nie wiadomo. 

W mediach społecznościowych wsparcia projektowi pośrednio udzieliła Fundacja Życie i Rodzina (wcześniej znana jako Fundacja Dagora na rzecz Życia i Rodziny). To powstała w 2016 roku i zarejestrowana w Warszawie organizacja, w której zarządzie zasiada działaczka antyaborcyjna Kaja Godek oraz Krzysztof Kasprzak. Ten drugi dał się poznać szerszej publiczności w 2014 roku, gdy w Sejmie przedstawiał poprzedni projekt walczący z "seksualizacją" - wówczas pod hasłem "Stop pedofilii".

Dziś stoją za internetową petycją do ministra edukacji Przemysława Czarnka pod hasłem "Nie dla 'genderowania' dzieci w szkołach", pod którą od września 2022 roku podpisało się ponad 120 tys. osób.

W poniedziałek, 8 maja 2023 roku, minister zaapelował do fundacji o wsparcie "inicjatywy obywatelskiej".

Projekt obywatelski przewiduje, że opinia rady rodziców nie będzie wymagana w przypadku zajęć organizowanych i prowadzonych: w ramach zadań zleconych z zakresu administracji rządowej, w ramach zadań realizowanych przez Krajowe Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom, przez organizację harcerską objętą Honorowym Protektoratem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej działającą na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej lub przez Polski Czerwony Krzyż. Te założenia znajdowały się też w projektach lex Czarnek.

Dlaczego to robią?

Dlaczego prawica, z PiS na czele, od dekady wciąż straszy seksualizacją? - pytam o to politolożkę z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu prof. Dorotę Piontek. 

- Na czoło wybija się oczywiście powód czysto pragmatyczny, czyli właśnie kampania wyborcza - mówi prof. Piontek. - Sprawy seksualności to tematy, które dotyczą znakomitej większości obywateli, ale - co ważniejsze z punktu widzenia polityków - to kwestie, w których ludzie nie potrzebują jakiejś fachowej wiedzy, by mieć w tej sprawie własne poglądy. Żeby podyskutować na przykład o tym, czy obwodnica powinna przebiegać w jakimś miejscu, potrzebny nam jest zestaw informacji. A jeśli nie mieszkamy na jakimś terenie, nie znamy się na wywłaszczeniach, sprawach budowlanych, to trudno mieć elementarną wiedzę, która przydałaby się w takiej dyskusji. Natomiast w przypadku spraw obyczajowych wiedzy specjalistycznej mieć nie trzeba. Ludziom do zabierania głosu wystarczą ich przekonania - podkreśla.

Ale co taka dyskusja obyczajowa daje politykom? - To tematy, które potrafią polaryzować naprawdę duże grupy ludzi - zauważa prof. Piontek. - Kwestie moralne najczęściej wywołują jakieś kontrowersje, bo nie ma społeczności, która w całości podzielałaby w nich jeden pogląd. Antagonizowanie ludzi to polityczne paliwo. W tej kampanii, w której chodziło będzie przede wszystkim o mobilizację tak zwanych twardych elektoratów, jest wyjątkowo ważne. W poprzednich latach podobnym tematem była na przykład kwestia przyjmowania uchodźców - przypomina politolożka.

"Seksulizacja" jako temat polityczny wraca więc przede wszystkim z powodów pragmatycznych, ale zdaniem prof. Piontek nakładają się też inne czynniki, m.in. podejście Polaków do seksualności. A dokładniej to, że Polacy mają problemy z otwartym rozmawianiem na te tematy. - Seksualność nadal jest traktowana jako taka rzecz bardzo intymna, nawet wstydliwa - zauważa politolożka. - Proszę zauważyć, że u nas, zwykle rozmawiając o seksualności, albo operujemy językiem medycznym, albo obscenicznym. Stosunek wielu Polaków do tematu seksu jest konserwatywno-pruderyjny, a politycy, którzy dążą do antagonizacji, świetnie tego używają, by wywoływać w ludziach lęki - dodaje.

Jest też przesłanka o charakterze psychologicznym. - Z ugrupowaniami konserwatywnymi, częściej niż z innymi, wiążą się osobowości, które w psychologii określane są jako autorytarne - przypomina prof. Piontek. - A jednym z wyznaczników osobowości autorytarnej jest obsesyjne zainteresowanie seksem. To koncepcja niemieckiego filozofa Theodora Adorno. Tacy ludzie wartościują innych ze względu na ich podejście do spraw związanych z seksem. Z tego mogą brać się na przykład postawy homofobiczne. Bo dla nich wszystko, co odbiega od normy, jest godne potępienia. A normy ustala jakiś silny, centralny ośrodek władzy - dodaje.

Mamy więc błędne koło: w Polsce nie ma porządnej edukacji seksualnej, więc Polacy nie potrafią dyskutować o seksualności, a przez to, że nie potrafią o niej rozmawiać bez politycznego zacietrzewienia i skrajnych emocji… nie można wprowadzić rzetelnej edukacji seksualnej. - Nie będziemy więc mieli takiej edukacji tak długo, jak osobowości autorytarne będą zajmowały się organizowaniem nam życia - ocenia politolożka. 

Anja Rubik na proteście przed Sejmem: edukacja seksualna nie jest deprawacją
Anja Rubik na proteście przed Sejmem: edukacja seksualna nie jest deprawacją
Źródło: TVN 24

Dlaczego potrzebujemy edukacji?

O paradoksie całej tej sytuacji rozmawiam z dr hab. Iwoną Chmurą-Rutkowską, pedagożką i socjolożką z UAM w Poznaniu. - Wyniki kolejnych badań i sondaży opinii w Polsce wskazują na wysoką i wciąż wzrastającą aprobatę społeczną do prowadzenia zajęć z zakresu edukacji seksualnej w szkołach. Zdecydowana większość rodziców chce takich zajęć dla swoich dzieci - zauważa badaczka.

I przypomina duży raport Instytutu Badań Edukacyjnych z 2015 roku "Opinie i oczekiwania młodych dorosłych (osiemnastolatków) oraz rodziców dzieci w wieku szkolnym wobec edukacji dotyczącej rozwoju psychoseksualnego i seksualności" oraz badania IBRiS z 2019 roku "Czy chcemy uczyć dzieci o seksie?". W tym drugim za edukacją seksualną w szkołach było 80 proc. obywateli.

Rodzice o edukacji seksualnej
Rodzice o edukacji seksualnej
Źródło: Instytut Badań Edukacyjnych (2015)

Jeśli dorośli są "za", to dlaczego tak łatwo ich nastawić "przeciw"? Chmura-Rutkowska: - Z perspektywy czasu widać wyraźnie pewien wzór. PiS przed wyborami uderza w największe zabobony dotyczące tematów związanych z ciałem, płcią i seksualnością: było gender, LGBT, aborcja, a teraz seksualizacja. We wszystkich tych kwestiach mamy jako społeczeństwo mało rzetelnej wiedzy i dużo wstydu. Wspaniała baza do manipulacji. Gdyby na to spojrzeć z dystansu, to PiS nas wszystkich seksualizuje swoimi paranojami i lękowymi postawami - uważa badaczka.

Jej zdaniem panika wokół "seksualizacji" jest typowa dla konserwatywnych lub religijnych społeczeństw. Podobnie jak brak nowoczesnej i rzetelnej edukacji seksualnej.

- W rzeczywistości bowiem najlepszą prewencją i ochroną przed szkodliwą seksualizacją, tą w mediach czy ze strony dorosłych, są oparte na wiedzy naukowej programy edukacyjne z zakresu edukacji seksualnej realizowane przez osoby do tego merytorycznie i metodycznie przygotowane - mówi pedagożka. - Zwiększają one nie tylko świadomość młodych ludzi w tej sferze życia, ale także wyposażają w umiejętności asertywnego dbania o swoje bezpieczeństwo, odmawiania w sytuacji ryzyka, ochrony przed naruszeniem granic przez innych ludzi, radzeniem sobie z presją otoczenia, przyczyniają się do opóźnienia wieku inicjacji seksualnej oraz stanowią profilaktykę w zakresie zdrowia, ryzykownych zachowań, dyskryminacji i przemocy. PiS i żaden poprzedni rząd nie był gotowy na taki poziom merytorycznej pracy, przygotowania profesjonalistów do pracy w szkołach i wzięcia odpowiedzialności za zdrowie i bezpieczeństwo młodego pokolenia - ocenia.

I zaraz dodaje: - Niestety konstruktywna rozmowa na ten temat jest nadal niemożliwa, ponieważ w Polsce od pokoleń reprodukujemy "program zero", jeśli chodzi o edukację seksualną, i nie doczekaliśmy się światłego pokolenia w tej kwestii. PiS wie, że nie jesteśmy nadal gotowi na otwartość ani w debacie publicznej, ani w szkołach, ani w domach, a stare schematy myślenia o seksualności jako sferze moralnie podejrzanej, grzesznej i wstydliwej wciąż trzymają się mocno. Wystarczy kolejny raz nacisnąć ten sam guzik - zauważa.

Jak długo to będzie trwać?

Pytam socjologa z Uniwersytetu Warszawskiego prof. Przemysława Sadurę, czy temat "seksualizacji" przestanie być w końcu wałkowany w kampaniach wyborczych. - PiS będzie nim straszył, dopóki da się coś na tym ugrać - mówi socjolog. - Z jednej strony my mamy dane pokazujące, że jako społeczeństwo z pokolenia na pokolenie się liberalizujemy. Więc te wątki światopoglądowe powinny tracić na znaczeniu, ale z drugiej strony ta "seksualizacja" jest dla ruchu antygenderowego tematem bardzo wygodnym. Wokół tej tematyki jest mnóstwo obaw, teorii spiskowych, a to dotyczących in vitro, a to antykoncepcji. Populiści podgrzewają te wątki w momentach, które są dla nich wygodne - dodaje Sadura.

Socjolog zauważa tu pewnego rodzaju cykl życia tematów. - Na przykład dyskusje o prawach reprodukcyjnych kobiet, prawie do aborcji, nie odbywają się zwykle w kampanii wyborczej, tylko zaraz po niej, po wygranych wyborach - mówi Sadura. - Po ograniczeniu prawa do aborcji widzieliśmy znaczny spadek poparcia wśród kobiet dla PiS. Ale z czasem część kobiet powróciła do elektoratu tej partii. Jak to możliwe? Otóż partia rządząca zaczęła grać na lękach części z nich, włączając się w antymuzułmańską narrację, w której polskich kobiet już nie trzeba bronić przed zachodnioeuropejskimi feministkami, tylko tak jak na Zachodzie przed migrantami, którzy im zagrażają. Chronienie dzieci przed "seksualizacją" to kolejny odcinek tego cyklu - uważa.

TVN24 Clean_20230324185201(6720)_aac
Dr Sadura: rozczarowani PiS-em wyborcy nie zagłosują na demokratyczną opozycję
Źródło: TVN24

Sadura przypomina, że polska prawica od lat jest w sojuszu z innymi ruchami, które grają kartą "ratowania" dzieci, choćby ruchem Elbanowskich czy ruchami antyszczepionkowymi.

- Tak długo, jak długo to imaginarium antygenderowe będzie w grze, jak mniejszość, która czuje się czymś zagrożona, będzie się mobilizować i radykalizować, tak długo na prawicy będą grali "seksualizacją" czy szeroko pojętymi hasłami antygender - uważa Sadura.

Czytaj także: