W styczniu 2010 roku Donald Tusk ogłosił, że nie będzie kandydował na prezydenta i wybiera fotel premiera. Po ponad roku może się wydawać, że życie szefa PO byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby jednak zdecydował się na Pałac Prezydencki. Los rzucał mu pod nogi same kłody, otoczenie jego politycznych "przyjaciół" rozpadło się i czekają go trudne wybory parlamentarne.
Dlaczego Tusk zrezygnował z próby odegrania się za porażkę w wyborach prezydenckich w 2005 roku? Premier stwierdził, że chce zostać na swoim stanowisku, aby móc kierować państwem w trudnej sytuacji. Jednak nie wszyscy dali wiarę zapewnieniom lidera PO.
- Obawiał się, że władzę w partii i fotel premiera zgarnie jego konkurent, czyli Grzegorz Schetyna. Poza tym Tusk zasmakował we władzy. Został politykiem władzy - twierdzi Michał Majewski, współautor książki o premierze "Daleko od Miłości".
Decyzja o pewnym dzierżeniu steru państwa zemściła się na Tusku serią kryzysów, którym musiał zaradzić. Najpierw była afera hazardowa, po której zaczęło rozpadać się grono jego politycznych przyjaciół. Premier teraz jest praktycznie sam. Jak twierdzi Majewski, obecne otoczenie premiera składa się z ludzi, którzy tylko mu potakują. Wcześniej z między innym Schetyną, Mirosławem Drzewieckim czy Sławomirem Nowakiem mógł szczerze i twórczo dyskutować.
Problemem dla Tuska stała się tez zapaść światowej gospodarki. Częściowo przez nią, realizacja szeroko nakreślonych obietnic wyborczych z 2007 roku, stała się niemożliwa. Gdyby premier zdecydował się ubiegać o fotel prezydenta, nie musiałby poddawać się bolesnej weryfikacji przy urnach wyborczych po czterech latach rządzenia. Być może teraz chciałby spokojnego życia "pod żyrandolem".
Źródło: tvn24