- Jak samolot spada, to jest się w szoku - mówił przed kamerą TVN24 pilot awionetki, który wraz ze swoją maszyną wpadł do jeziora w Uzarzewie pod Poznaniem, a potem zniknął bez śladu. Mężczyzna nie chciał powiedzieć, gdzie przebywał w czasie, kiedy był poszukiwany.
- Wypadki się zdarzają. Coś się stało takiego, że samolot z takiej wysokości spadł - mówił po wyjściu z komisariatu pilot rozbitej awionetki. Pytany przez dziennikarzy, czy ktoś pomagał mu się wydostać z wody, mężczyzna odpowiedział: - Chyba opatrzność.
Mężczyzna był oszczędny w słowach. - To co powiedziałem (na policji - red.) to powiedziałem, więcej nie mam nic do dodania - oświadczył.
"Nie mam zwyczaju pilotując czy pływając pić alkohol"
Zapytany, czy w momencie wypadku był pod wpływem alkoholu, właściciel awionetki zaprzeczył. - Nie mam zwyczaju pilotując czy pływając pić alkohol - zapewnił.
Według policji, mężczyzna - od momentu wypadku - poszukiwany był przez dobę. Dopiero po tym czasie miał zgłosić się na komisariat. Mężczyzna utrzymuje jednak, że zgłosił się na policję wcześniej. Na pytanie dziennikarzy, gdzie był w tym czasie, zakończył rozmowę.
Samolot w mule
Akcja wyciągania samolotu była trudna. Awionetka znajdowała się około 50 m od brzegu jeziora. Była odwrócona kołami do góry i częściowo zakopana w mule. Strażakom i nurkom udało się ją wydobyć dopiero w niedzielę po godz. 14. Na powierzchnię samolot wyciągnęli za pomocą balonów wypornościowych.
Wrak przebadają eksperci z Komisji ds badania Wypadków Lotniczych. Postarają się ustalić co było dokładną przyczyną wypadku. Według świadków, pilot lądował na jeziorze przy włączonym silniku, na pełnych obrotach.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24