Rodzice nie wiedzą, jak będzie, uczniowie nie wiedzą, jak będzie, a rząd mówi, że będzie wszystko wspaniale. No nie będzie wspaniale - tak o powrocie dzieci do szkół i nauki stacjonarnej w czasie pandemii mówiła w "Kawie na ławę" w TVN24 posłanka Lewicy Joanna Scheuring-Wielgus. Zdaniem europosła Polskiego Stronnictwa Ludowego Krzysztofa Hetmana, w tej sprawie "z jednej strony zrzucono całą odpowiedzialność na dyrektorów, a z drugiej strony nie dano im żadnych instrumentów". Europoseł Zjednoczonej Prawicy Patryk Jaki przekonywał zaś, że wytyczne dla szkół przedłożone przez Ministerstwo Edukacji Narodowej "to ścieżka optymalna".
Mimo utrzymującego się dobowego poziomu zakażeń koronawirusem, w ostatnich tygodniach ministerstwo edukacji podjęło decyzję, że od 1 września podstawowym modelem pracy w szkołach będzie nauka stacjonarna. Model mieszany ma być dopuszczalny, gdy dyrektor szkoły uzyska zgodę organu prowadzącego i pozytywną opinię sanepidu. Wtedy może zadecydować, że część dzieci lub klas będzie uczęszczać do szkoły w tradycyjnej formie, a część uczyć się będzie na odległość. Przy większym zagrożeniu epidemicznym w grę wchodzi też przejście całej szkoły na edukację zdalną.
"Rodzice nie wiedzą, jak będzie, uczniowie nie wiedzą, jak będzie, a rząd mówi, że będzie wszystko wspaniale"
O powrocie uczniów do zajęć stacjonarnych i przygotowaniu placówek do nowego roku szkolnego w czasie pandemii dyskutowali w niedzielę goście "Kawy na ławę" w TVN24.
Posłanka Lewicy Joanna Scheuring-Wielgus przyznała, że jej dzieci "bardzo chciały wrócić do szkoły". - Ponieważ potrzebują tych relacji międzyludzkich ze swoimi koleżankami i kolegami i ja to rozumiem - mówiła.
Zaznaczyła jednak, że "rząd naprawdę miał dobrych kilka miesięcy na to, aby nasze szkoły przygotować". - Mam bardzo duże pretensje do rządu - z kilku względów - że nie przygotował się do tego - dodała.
Scheuring-Wielgus przekonywała, że "przede wszystkim szczepienia na grypę powinny być obowiązkowe dla wszystkich nauczycieli i wszystkich pracowników oświaty, to jest raz”.
- Po drugie, szkoły powinny być wyposażone nie na dwa tygodnie, tylko na przynajmniej pół roku - na ten okres jesienno-zimowy - w maseczki, w płyny dezynfekujące. Poza tym dzieci powinny wiedzieć, na czym stoją, rodzice tak samo. My tak naprawdę nie wiemy, jak to wszystko będzie wyglądało - kontynuowała.
Posłanka Lewicy zaznaczyła, iż chciałaby wiedzieć, jak dzieci w nowym roku szkolnym mają zachowywać się w klasie. - Ale chciałabym również, żeby były procedury ułatwiające dyrektorom szkoły reagowanie. Bo teraz jest tak, że jeżeli coś się wydarzy w szkole, grupka dzieci zachoruje albo będzie skupisko zachorowań nauczycieli, to dyrektor szkoły nie może samodzielnie podjąć jakiejkolwiek decyzji (…) Te decyzje powinny być załatwiane tu i teraz - wskazywała. - Kolejna rzecz, to obciążenie samorządów. Samorządy nie mają wsparcia ze strony rządu - dodała.
- My, jako Lewica, trzykrotnie zwracaliśmy się i do premiera (Mateusza Morawieckiego - red.) i do pani marszałek (Sejmu, Elżbiety - red.) Witek o zwołanie takich wysłuchań publicznych, takich okrągłych stołów z nauczycielami, z samorządowcami, z rodzicami - mówiła dalej Scheuring-Wielgus, podkreślając, że "nie zostało to w ogóle wysłuchane". - Uważam, że brak tych rozmów doprowadził, że jesteśmy przed 1 września w sytuacji takiej, że rodzice nie wiedzą, jak będzie, uczniowie nie wiedzą, jak będzie, a rząd mówi, że będzie wszystko wspaniale. No nie będzie wspaniale - stwierdziła.
"Z jednej strony zrzucono całą odpowiedzialność na dyrektorów, a z drugiej strony nie dano im żadnych instrumentów"
Europoseł Polskiego Stronnictwa Ludowego Krzysztof Hetman uznał, że "z jednej strony pan minister umył ręce, jak Piłat, od problemu, zrzucił cały problem na dyrektorów i samorządowców, a jednocześnie nie dano żadnych instrumentów ani formalnych, ani administracyjnych, ani finansowych dyrektorom szkół i samorządowcom do tego, żeby reagowali w odpowiedni sposób w zależności od sytuacji na danym terenie".
Zwracał uwagę, że "są samorządy, które chciały odroczyć rozpoczęcie roku szkolnego, na przykład w Zakopanem, ale sanepid się na to nie zgodził". - Więc widać wyraźnie, że jest kompletny chaos kompetencyjny i z jednej strony zrzucono całą odpowiedzialność na dyrektorów, a z drugiej strony nie dano im żadnych instrumentów - podkreślał.
Jak ocenił eurodeputowany PSL, "jeśli premier polskiego rządu mówi w czerwcu, że ten wirus nie jest groźny, to zwolnił wszystkich urzędników, ministra edukacji narodowej od myślenia i przygotowania (funkcjonowania - red.) szkół w trakcie".
Na początku lipca premier Mateusz Morawiecki namawiał do udziału w wyborach prezydenckich. - Cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego wirusa, tej epidemii. To jest dobre podejście, bo on jest w odwrocie. Już teraz nie trzeba się go bać. Trzeba pójść na wybory tłumnie 12 lipca - apelował.
"Powinniśmy się zacząć powoli oswajać z tym, że istnieje taki wirus"
Poseł Konfederacji Artur Dziambor wyznał, że jest "zwolennikiem pełnego powrotu do szkół i to jeszcze w dodatku zwolennikiem powrotu do szkół w sposób całkowicie tradycyjny, bez tej paniki, która jest wprowadzona w społeczeństwie".
Pytany, co w sytuacji, jeśli za trzy tygodnie będziemy odnotowywali dziesięć razy większą liczbę dobowych zakażeń, odparł, że "troszkę w taki scenariusz nie wierzy". - Uważam, że jednak powinniśmy się zacząć powoli oswajać z tym, że istnieje taki wirus i że on z nami był pewnie dawno temu, tylko nie został zdiagnozowany i będzie z nami już zawsze - mówił polityk.
Dziambor przyznał, iż ma nadzieje, że rok szkolny rozpocznie się 1 września i czeka "na takie samo rozwiązanie w przypadku studentów". - W bardzo absurdalny sposób mieliśmy przeprowadzone te obostrzenia. Najpierw były zamknięte wszystkie szkoły, następnie wypuszczono żłobki, przedszkola - tam, gdzie dzieci absolutnie nie trzymają żadnych rygorów, żadnych ograniczeń - a zamknęliśmy uczelnie wyższe, gdzie są dorośli ludzie - kontynuował.
Na uwagę, że było to spowodowane sytuacją gospodarczą, ocenił, że "w imię tego, żeby rodzice poszli wreszcie do pracy, narażamy ich i dzieci, i dziadków na to, że najwyżej dziecko przyniesie tego koronawirusa z przedszkola". - Przecież to się logicznie nie spina. Wiemy doskonale, że jest to udawanie, że jest to ograniczanie się w ramach jakiejś musztry społecznej, a to jest absolutnie nie dlatego, żeby się chronić przed wirusem - uznał.
"MEN stworzył system, w którym stara się umyć ręce od tego, co się wydarzy"
Rzecznik Platformy Obywatelskiej Jan Grabiec mówił, że w kontekście formy nauki w szkołach "ostateczne decyzje powinien podejmować ten, kto ma informacje". - Kto ma informacje o ilości zachorowań od dzieci, od rodziców, od nauczycieli, czyli dyrektor szkoły. Natomiast MEN stworzył system, w którym stara się umyć ręce od tego, co się wydarzy, ucieka od odpowiedzialności, eksperymentuje na dzieciach - mówił.
- Wszyscy chcemy, żeby dzieci bezpiecznie poszły do szkoły pierwszego września. I widzimy pozostawionych samych sobie dyrektorów szkół, nauczycieli, rodziców, uczniów, którzy nie wiedzą, co będzie. W każdej szkole są inne rozwiązania, a jeszcze dyrektor musi pytać o zgodę przy podejmowaniu decyzji ludzi, którzy nie mają pojęcia o sytuacji w jego szkole - przekonywał.
Wskazywał, że "wprowadzono tak absurdalny zapis, że jeśli dzisiaj wiadomo o tym, że w jakimś miejscu jest zagrożenie, że dzieci prawdopodobnie są chore, ale nie ma jeszcze tego potwierdzenia, to nie można wprowadzić na przykład dla starszych dzieci nauczania hybrydowego".
- Musi dopiero nastąpić zakażenie w szkole, sanepid musi mieć na ten temat informację, żeby wyrazić zgodę dyrektorowi szkoły, żeby już po zakażeniu następnych dzieci można było wprowadzić nauczanie hybrydowe. To jest po prostu absurdalne - ocenił Grabiec. Jego zdaniem "takie biurokratyczne reguły są nieżyciowe".
"MEN podjął decyzję o syntezie"
Europoseł Zjednoczonej Prawicy Patryk Jaki ocenił, że wytyczne dla funkcjonowania placówek oświatowych w czasie pandemii "to ścieżka optymalna".
- Dlatego, że jeżeli w tej chwili rozmawiamy, czy korzystać z modelu centralnego czy decentralizacji, jeżeli chodzi o obszar podejmowania decyzji, to jak rozumiem MEN podjął decyzję o syntezie. To znaczy, trochę tutaj, trochę tutaj - mówił.
- Dlaczego to ma sens? Moim zdaniem ma to głęboki sens dlatego, że dyrektor szkoły ma wiedzę na temat tego, jak wygląda sytuacja w jego szkole. Szkoły są w różny sposób skonstruowane, jest też różna liczba osób, które uczęszczają do tych szkół (…) i tutaj dyrektor będzie miał największą wiedzę. Natomiast jeżeli chodzi o wiedzę dotyczącą tego, jaka jest sytuacja epidemiologiczna na danym terenie, to już (większą wiedzę będzie miał - przyp. red.) inspektor sanitarny na danym terenie. Dlatego razem mają podejmować decyzję. Ja uważam, że jest to optymalnie przemyślane - przekonywał.
Zdaniem Jakiego, "gdyby sam minister edukacji podejmował decyzję, to wszyscy by krytykowali: 'a dlaczego? Nie ma wiedzy, dlaczego zabiera kompetencje samorządom?".
- Gdyby same samorządy (podejmowały decyzje - przy. red.), to z kolei: "na nas zrzucacie odpowiedzialność". - Dlatego wybrano model, gdzie jeden i drugi poziom musi ze sobą współpracować - ocenił eurodeputowany.
Źródło: TVN24