Ratownicy swój czas, energię i zaangażowanie poświęcają na ratowanie wykluczonych - bezdomnych, chorych, uzależnionych. Z ostatnich danych wynika, że w kryzysie bezdomności znalazło się ponad 30 tysięcy osób. Nie wiadomo, ile kolejnych osób na ulice ściągnęła pandemia. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Ratownicy przyjeżdżają pod warszawski Dworzec Centralny w każdy poniedziałek i piątek o godzinie 20 i są do ostatniego pacjenta - pomagają osobom w kryzysie bezdomności. Tutaj nie ma zapisów ani rejestracji. Jedni mówią, że nie idą szpitala, bo nie mają dokumentów, innym nie pozwala honor. – Wstyd, najgorszy to jest wstyd – przyznaje pan Robert.
Jeszcze nigdy ratownicy na Centralnym nie mieli tyle pracy. Ratownik medyczny Bartłomiej Matyszewski zwraca uwagę, że osoby, którym pomagają to nowi bezdomni - osoby, których nie widzieli w poprzednich latach. – Są ludzie, którzy potracili prace w pandemii, a w efekcie narobiły się długi – wyjaśnia. - Są ludzie, którym rozpadły się rodziny. Trafił nam się w listopadzie ratownik medyczny – dodaje.
Są ośrodki, schroniska czy noclegownie, ale dla wielu to ostateczność, chwilowy ratunek w największe mrozy. - On już stracił wszystko, nie ma żadnych perspektyw. Gdzie ma iść? Po co? Mamy kilkanaście pryszniców na 4,5 tysiąca bezdomnych w Warszawie – mówi Matyszewski.
"Jedno, drugie piwo i płyniesz znowu"
Medycy na ulicy to projekt, który ma im pomagać - ruszył 11 lat temu, kiedy Ania, wówczas studentka psychologii, spotkała swojego pierwszego pacjenta. - Pan miał owrzodzenia i swoje problemy, o których chciał pogadać, my mieliśmy apteczkę – mówi psychotraumatolog i prezes Fundacji Fortior Anna Jastrzębska.
Bartłomiej Matyszewski wspomina, że mężczyzna, który potrzebował pomocy przyprowadził kolegów. - Więc Ania też przyprowadziła kolegów – opowiada. Od dwóch lat ich mobilnym gabinetem jest karetka. Czasami zmiana opatrunku to tylko początek. - To się nie da ot tak. Czasami osiem lat chodziliśmy za człowiekiem i nagle zaskoczył – mówi Jastrzębska.
Sprawy nie ułatwia alkohol. Pan Robert, który jest dotknięty kryzysem bezdomności przyznaje, że pojawia się myślenie, że "piwo wypije, dobrze będzie". - Ale to wcale tak nie jest. Jedno, drugie piwo i płyniesz znowu – dodaje.
Bartłomiej Matyszewski podkreśla, że alkohol jest najtańszym i najprostszym znieczulaczem. – Jest taka stygmatyzacja psychologów i psychiatrów, że nie idziesz do nich tylko starasz się poradzić sobie samemu – dodaje. Nie wszystkich udaje się uratować.
Ratownik zdradza, że rekordzista był na ulicy od 1986 roku. – Był Grześ, z którym graliśmy w szachy przy Złotych Tarasach, przesympatyczny człowiek. Zawsze przychodził z kwiatkiem. Nie wiem komu zawsze go ukradł, ale zawsze przynosił – wspomina Anna Jastrzębska.
"Na widok larw w ranie można się uodpornić, na ludzki dramat już nie"
W pandemii pomoc jest trudniejsza. – Wcześniej pracowaliśmy dużo na relacji. Można się było przytulić, pobyć z człowiekiem. Teraz musimy się przestawić – przyznaje psychotraumatolog.
Fabian, który jest w młodzieżowej drużynie ratowniczej wyjaśnia, że relacje najlepiej zbudować na uczuciu i zrozumieniu, bo nikt z nich nie marzył o bezdomności i nikt nie wie, czy z bezdomności wyjdzie.
Z ostatnich danych Głównego Urzędu Statystycznego z 2019 roku wynika, że w kryzysie bezdomności znalazło się ponad 30 tysięcy osób - nie wiemy, ile kolejnych osób na ulice ściągnęła pandemia. - O ile na widok larw w ranie można się uodpornić, to na ludzki dramat już nie – podkreśla Jastrzębska.
Karolina Bałuc
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24