|

Rząd robi wielkie zakupy broni z Korei Południowej. Generał: chodzi o defilady i wyborców

Samobieżne haubice K9 sił lądowych Korei Południowej
Samobieżne haubice K9 sił lądowych Korei Południowej
Źródło: Sean Gallup/Getty Images

Ministerstwo Obrony Narodowej robi wielkie zakupy czołgów, dział i samolotów z Korei Południowej. Wicepremier Mariusz Błaszczak przekonuje, że w sytuacji agresji Rosji na Ukrainę nie można już czekać. Jednak były szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego generał Mieczysław Gocuł w rozmowie z tvn24.pl wskazuje, że priorytetem powinno być nie kupowanie nowej broni, lecz amunicji do tej, którą już posiadamy. Wylicza, ile lat potrwa, zanim wojsko wdroży nowe czołgi, działa i samoloty. I ocenia, że rządzącym zależy na tym, by nową broń pokazać na defiladach i w ten sposób budować społeczne poparcie.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Ministerstwo Obrony Narodowej robi wielkie zakupy na Dalekim Wschodzie. W środę wicepremier, szef MON Mariusz Błaszczak zatwierdził trzy umowy ramowe z firmami z Korei Południowej. Przewidują one zakup czołgów K2, haubic K9 i samolotów FA-50 wraz z pakietami obejmującymi części zamienne, szkolenie żołnierzy i sprzęt towarzyszący. Każdy kontrakt podzielony jest na dwa etapy: najpierw względnie szybka dostawa mniejszej partii uzbrojenia w takiej konfiguracji, w jakiej jest ono obecnie produkowane, potem znacznie większe zamówienie połączone ze zmianami konstrukcji, przekazaniem know how i uruchomieniem produkcji w Polsce lub – w przypadku samolotów – zmianą konfiguracji pod nasze wymagania:

- Czołgi K2 – w pierwszym etapie 180 wozów z dostawami, które mają się rozpocząć jeszcze w tym roku. Następnie 820 czołgów w nowym standardzie K2PL z uruchomieniem produkcji w Polsce w 2026 roku oraz doprowadzeniem do nowej konfiguracji wozów pozyskanych na początku.

- Samobieżne haubice K9 – pierwszy etap to zakup 48 dział, z których część ma trafić do Polski jeszcze w tym roku i uzupełnić braki po broni przekazanej Ukrainie. Dostawy kolejnych 624 haubic mają się rozpocząć w roku 2024, a od 2026 roku – produkcja w Polsce w zmodernizowanej wersji K9PL wyposażonej m.in. w automat ładowania. Od początku K9 mają mieć polskie systemy łączności i polski system Topaz, który służy do kierowania ogniem.

- lekkie samoloty bojowe FA-50 – trzy eskadry, czyli łącznie 48 maszyn z dostawą pierwszych 12 w połowie 2023 roku. "Samoloty będą skonfigurowane zgodnie z doprecyzowanymi wymaganiami przedstawionymi przez polskie Siły Powietrzne" – zapowiada MON, wskazując na system identyfikacji swój-obcy w standardzie NATO i "będą posiadały zwiększone zdolności operacyjne oraz standard Block 20", czyli taki, który pozwoli na użycie pocisków powietrze-powietrze średniego zasięgu, czego obecnie koreański samolot nie potrafi.

Resort obrony ani słowem nie zająknął się na temat tego, ile wydamy na południowokoreańskie uzbrojenie. Tamtejsza prasa pisze natomiast o astronomicznej kwocie 14 miliardów dolarów. Niezależnie od tego, czy to prawda, same liczby zamawianych czołgów, dział i samolotów wskazują, że będzie to kwota gigantyczna. Odległa Korea Południowa - państwo, z którym Polska miała do tej pory niewielką współpracę zbrojeniową - staje się jednym z najważniejszych naszych partnerów i wskakuje na drugie miejsce na liście dostawców uzbrojenia, ustępując tylko Stanom Zjednoczonym.

MON sięga po koreańską broń w reakcji na rosyjską inwazję na Ukrainę. Dokonuje zakupów w trybie nagłym, po ekspresowych negocjacjach – dość powiedzieć, że wicepremier Błaszczak był w Korei Południowej zaledwie w maju. Ministerstwo o tym nie informuje, ale prawdopodobnie korzysta z możliwości proceduralnych, jakie daje wskazanie przez wojsko czegoś, co nazywa się pilną potrzebą operacyjną. Wydaje miliardy złotych bez przetargu ani jakiegokolwiek innego konkurencyjnego trybu postępowania.

– Nie mamy czasu, nie możemy czekać, musimy zbroić polskie wojsko – powiedział w środę Błaszczak, podkreślając, że pierwsze dostawy czołgów i artylerii nastąpią już w tym roku, a samolotów – za rok.

– Dlaczego taka broń? Dlatego, że wyciągamy wnioski z tego, co dzieje się na Ukrainie, z tego, w jaki sposób atakuje agresor. Widzimy, że na polu walki olbrzymie znaczenie mają wojska pancerne i artyleria – wyjaśniał wicepremier.

blaszczak
Błaszczak: zostały podpisane umowy ramowe, które wzmocnią polskie siły zbrojne
Źródło: TVN24

W czwartek w radiowej Jedynce Błaszczak mówił, że MON dąży do tego żeby polskie siły lądowe były najsilniejsze w europejskiej części NATO. Przekonywał, że podpisana w środę umowa skraca czas dostaw i powoduje, że "będziemy w stanie wymienić stary, postsowiecki sprzęt na nowoczesny".

Agencja Uzbrojenia, instytucja realizująca zakupy dla wojska, podkreśla, że o kontraktach z Koreą Południową zadecydowały dostępność broni w krótkich terminach dostaw, jej nowoczesność, zdolności oraz niezawodność samego sprzętu, jak i serwisu.

Zgodnie z wyjaśnieniami Agencji Uzbrojenia samoloty FA-50 mają stanowić uzupełnienie posiadanych przez Polskę samolotów wielozadaniowych F-16 i zamówionych, jeszcze nowszych F-35. Już teraz – jak mówił w rozmowie z PAP rzecznik Agencji Uzbrojenia ppłk Krzysztof Płatek – oferują możliwości większe niż szturmowe Su-22, a w docelowej konfiguracji przewyższą także myśliwce MiG-29. Za wyborem koreańskiej maszyny przemawiała też łatwość przeszkolenia pilotów oraz wysoki, w przypadku południowokoreańskich sił powietrznych sięgający 85 procent, poziom dostępności operacyjnej floty.

Z kolei koreański K2 ma być według tych deklaracji jednym z dwóch docelowych modeli czołgów w Siłach Zbrojnych RP. Jako maszyna lżejsza, lepiej radząca sobie w terenie, ma współdziałać z cięższymi, skonstruowanymi w USA czołgami M1A2 Abrams SEP v.3. Gdzie w tym jest miejsce dla czołgów Leopard 2, których Polska posiada ponad dwieście i z których większość jest obecnie modernizowana, tego Agencja Uzbrojenia nie precyzuje.

CZOLGI 2
Czołg Abrams strzela na poligonie
Źródło: Sgt. Elliot Valdez / dvidshub.net

Jakie są podstawowe parametry kupowanego uzbrojenia? I jak ma się ono do tego, czym już dysponuje Wojsko Polskie? Wyjaśnijmy po kolei.

Czarna Pantera i Leopard

K2 Black Panther to czołg podstawowy produkowany przez Hyundai Rotem. Opracowywany od połowy lat 90. XX wieku, do seryjnej produkcji wszedł w roku 2013, a rok później został przyjęty przez koreańską armię. Jego podstawowe uzbrojenie to armata kalibru 120 milimetrów. Załogę stanowi trzech czołgistów wspomaganych przez automat ładowania. To rozwiązanie raczej charakterystyczne dla wozów sowieckich niż zachodnich, które przeważnie mają załogi czteroosobowe i amunicję umieszczoną poza przedziałem, gdzie znajdują się czołgiści. Jest napędzany silnikiem wysokoprężnym, waży 55 ton. K2 nie był dotąd sprzedawany poza Koreę Południową, za to w pierwszej dekadzie XXI wieku jego projekt stał się podstawą współpracy między Seulem a Ankarą, w wyniku której w Turcji powstał czołg Altay.

Południowokoreański czołg podstawowy K2 Black Panther
Południowokoreański czołg podstawowy K2 Black Panther
Źródło: ROKA

Jeśli pominiemy posowieckie T-72 i ich głęboką polską modernizację z lat 90., czyli PT-91 Twardy, które są przekazywane Ukrainie, to w Wojsku Polskim są już czołgi o bardzo zbliżonych parametrach do K2. Nasze siły pancerne dysponują ponad 200 skonstruowanymi w Niemczech czołgami Leopard 2, które pozyskano w dwóch etapach z nadwyżek Bundeswehry – na początku XXI wieku w wersji A4, a dekadę później – przeważnie w wersji A5, uzupełnionej przez kilkanaście kolejnych A4. Obecnie trwa – mozolna i opóźniona – modernizacja Leopardów 2A4 do wersji 2PL.

Leopard 2A5
Leopard 2A5
Źródło: chor. R. Mniedło/11LDKPanc

Co więcej, na początku kwietnia MON zamówił w USA 250 czołgów M1A2 Abrams w nowej wersji SEP v.3 wraz ze sprzętem towarzyszącym za około 4,75 miliarda dolarów. Dostawy przewidziano na lata 2025-26. Do Polski trafiły już wozy w nieco starszej konfiguracji, które wypożyczono naszym czołgistom do szkolenia. Przy tej okazji, w lipcu wicepremier Błaszczak poinformował, że Polska uzgodniła kolejną umowę na abramsy – tym razem 116 wozów w starszej wersji M1A1 SA, które były wcześniej używane przez siły zbrojne USA. Ten zakup miał – według słów Błaszczaka – uzupełnić luki, które powstały po tym, jak podarowaliśmy własną broń Ukrainie. Szef MON podkreślał też, że warunki zakupu są bardzo preferencyjne.

Czytaj więcej: Czym jest Abrams >>>

Czołg M1A2 Abrams w wersji SEP v.3 na strzelnicy
Czołg M1A2 Abrams w wersji SEP v.3 na strzelnicy
Źródło: U.S. Army

Zatem w niedalekiej przyszłości Polska będzie dysponowała trzema typami czołgów podstawowych: niemieckim Leopardem 2, amerykańskim Abramsem i koreańskim K2 (pomijamy T-72 i PT-91 Twardy, których służba w Polsce zdaje się dobiegać końca). Te trzy typy czołgów mają zbliżone parametry bojowe, dość powiedzieć, że dysponują armatą kalibru 120 milimetrów. Ale różnic jest znacznie więcej – to na przykład części zamienne, paliwo, a nawet amunicja (bo np. Amerykanie używają działa z krótszą lufą niż Niemcy i Koreańczycy).

Piorun i Krab

Druga podpisana w środę umowa dotyczy K9 Thunder. To samobieżna haubica kalibru 155 milimetrów na podwoziu gąsienicowym. Prace nad jej konstrukcją rozpoczęły się pod koniec lat 80., a dekadę później została przyjęta na uzbrojenie sił zbrojnych Korei Południowej. Produkowana początkowo przez koncern Samsung, obecnie przez Hanwha Defense. Od 2018 roku stopniowo przechodzi modernizację do wersji K9A1. Haubica okazała się sukcesem eksportowym południowokoreańskiego przemysłu – została sprzedana do Norwegii, Finlandii, Estonii, Indii, wybrały ją także Egipt i Australia (czekają na rozpoczęcie produkcji), a także posłużyła (na podobnej zasadzie jak czołg K2) do stworzenia tureckiego działa T-155 Firtina oraz... polskiej aramtohaubicy Krab.

Samobieżne haubice K9 sił lądowych Korei Południowej
Samobieżne haubice K9 sił lądowych Korei Południowej
Źródło: Sean Gallup/Getty Images

Również w przypadku 155-milimetrowych dział samobieżnych Wojsko Polskie dysponuje już bronią o bardzo zbliżonych, a właściwie niemal identycznych parametrach. W dodatku jest to produkt rodzimej zbrojeniówki, choć powstały na licencji. W latach 90. w Polsce zdecydowano się na budowę nowej samobieżnej haubicy w używanym przez NATO kalibrze 155 mm, a nie dotychczasowym, wywodzącym się z Układu Warszawskiego - 152 mm. Wóz, któremu nadano nazwę Krab, miał powstać poprzez połączenie zakupionej na Zachodzie armaty i wieży z podwoziem krajowej konstrukcji. W Wielkiej Brytanii zakupiono więc licencję na elementy samobieżnej haubicy AS-90 (której producent notabene przez pewien czas współpracował z twórcami koreańskiej K2).

Niestety po kilkunastu latach prac okazało się, że polskie podwozie nie spełnia wymagań i po prostu pęka, a silnik jest awaryjny. W grudniu 2014 roku MON zmienił więc plany. W Korei zakupiono ponad 20 podwozi i licencję na budowę kolejnych w Polsce. Zapłaciliśmy za to 320 milionów dolarów i aż do środy była to najwyższa umowa między Polską a koreańską zbrojeniówką. Dzięki niej udało się dokończyć prace nad Krabem i pod koniec 2016 roku podpisać wartą 4,5 miliarda złotych umowę z Hutą Stalowa Wola na 96 dział wraz z pozostałymi elementami dywizjonu artylerii. Był to największy po 1989 roku kontrakt z polskim przemysłem obronnym. Od tego czasu trwają dostawy w tempie mniej więcej 24 dział rocznie.

Polskie Kraby w rękach ukraińskich artylerzystów
Źródło: TVN24, Facebook/CINCAFU

W środę wicepremier Błaszczak wyjaśniał: - Zamówimy tak dużo krabów w Polsce, jak tylko jest możliwe. Wszystkie moce produkcyjne polskich zakładów będą wykorzystane, ale nasze potrzeby są dużo większe niż możliwości produkcyjne Huty Stalowa Wola. Dlatego zdecydowaliśmy się na taką właśnie transakcję.

Orzeł i Bielik, czyli powrót po dekadzie

Trzeci kontrakt z Koreańczykami dotyczy lekkiego samolotu bojowego FA-50. To maszyna rozwijana stopniowo w drodze ewolucji. Najpierw był samolot T-50 Golden Eagle, który służy do zaawansowanego szkolenia przyszłych pilotów wielozadaniowych odrzutowców. W siłach powietrznych różnych państw świata lotnicy zwykle siadają najpierw za sterami samolotów turbośmigłowych, potem przesiadają się na małe odrzutowce, by ostatecznie nauczyć się pilotować zaawansowane samoloty wielozadaniowe. Koreański T-50 (T jak angielskie "trainer") jest właśnie maszyną stworzoną po to, by stanowić środkowe ogniwo w tym łańcuchu. Z czasem doczekał się kolejnych wersji rozwojowych, najpierw TA-50 (A jak "attacker", co w tym wypadku oznacza maszynę przeznaczoną do zwalczania celów naziemnych), a potem FA-50 (F jak "fighter", czyli samolot myśliwski). Co ciekawe, Koreańczycy zrezygnowali z rozwijania stricte myśliwskiej wersji F-50, zamiast niej budują większy samolot KF-21 Boramae.

Południowokoreańskie lekkie samoloty bojowe FA-50
Południowokoreańskie lekkie samoloty bojowe FA-50
Źródło: ROKAF

T-50 to owoc rozpoczętej pod koniec lat 90. współpracy firmy Korea Aerospace Industries z amerykańskim koncernem Lockheed Martin, producentem m.in. samolotów wielozadaniowych F-16. Obie maszyny dzielą część rozwiązań, ale T-50 jest prawie o połowę mniejszy. Po raz pierwszy wzbił się w powietrze w 2002 roku, a trzy lata później został przyjęty do służby w południowokoreańskim lotnictwie. Został także sprzedany do Indonezji, Iraku, Tajlandii i na Filipiny. Na dostawy czeka też Kolumbia.

W ubiegłej dekadzie T-50 bez powodzenia startował w przetargu zorganizowanym przez polskie ministerstwo obrony. Resort początkowo szukał maszyny, która – tak jak koreański produkt – łączy cechy samolotu szkolnego z bojowym. Po analizach zapadła jednak decyzja, by zmienić koncepcję i rozpisać nowy przetarg. Uznano wtedy, że taki samolot nie będzie ani wystarczająco dobry w walce, ani wystarczająco tani do szkolenia. Z jednej strony chodziło o to, że maszyny szkolne (jak T-50) są mniejsze, więc przenoszą mniej uzbrojenia i zabierają mniej paliwa, czyli mają mniejszy zasięg. W starciu z lotnictwem przeciwnika mają więc zdecydowanie mniej atutów. Z drugiej strony wyposażenie bojowe podnosi koszty zakupu i eksploatacji – po co drogi radar (jak w T-50), skoro do szkolenia wystarczy symulator na pokładzie, po co silnik zdolny do przekroczenia bariery dźwięku (jak w T-50), jeżeli ta jego cecha będzie wykorzystywana sporadycznie, a taki napęd cechuje większe zużycie paliwa, więc i większe koszty. W nowym przetargu postawiono więc na samolot typowo szkolny. Wygrał go włoski M-346 Master, któremu w Polsce nadano nazwę Bielik.

Samolot M-346 Bielik
Samolot M-346 Bielik
Źródło: Piotr Wróblewski/Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych

Czy wiemy, co kupujemy?

Były inspektor Sił Powietrznych w dowództwie generalnym, emerytowany generał brygady pilot Tomasz Drewniak pytany o FA-50, zwraca uwagę, że nie bardzo wiadomo, jakie samoloty MON otrzyma już w przyszłym roku. – Różnica między samolotem, który jest produkowany teraz a wariantem Block 20, o którym mowa w komunikacie MON i który według zapowiedzi będzie miał nowoczesny radar, to ogromna przepaść – wskazuje pilot.

Podkreśla, że koreańskiego samolotu na obecnym etapie rozwoju nie można nazwać myśliwcem, bo nie jest w stanie używać pocisków rakietowych powietrze-powietrze średniego zasięgu, takich jak AIM-120 AMRAAM. Nie pozwala na to obecnie używana stacja radiolokacyjna. Maszyna dysponuje jedynie pociskami krótkiego zasięgu, naprowadzanymi na podczerwień, jak np. AIM-9 Sidewinder, w praktyce służącymi jedynie do samoobrony. – To, co dzisiaj jest do kupienia, można nazwać lekkim samolotem wsparcia. Na pewno nie samolotem wielozadaniowym ani myśliwcem. Porównania do F-16 są nieuprawnione – podsumowuje.

I tłumaczy, po co Koreańczykom jest potrzebny polski resort obrony: – Wersja Block 20 będzie uzbrojona w AMRAAM-y, ale nikt jej nie widział, bo ona jest na razie na papierze. Wierzę, że Koreańczycy są w stanie to zrobić, ale na tym etapie rozwoju producent zazwyczaj szuka przyszłego użytkownika, który zapłaci za modernizację. Myślę, że w tym kontrakcie jest duża część naszych pieniędzy na rozwój koreańskiego samolotu.

Generał dodaje, że maszyna dysponuje za to całkiem przyzwoitymi możliwościami przenoszenia kierowanych bomb do niszczenia celów na ziemi i morzu, choć brak mu jednocześnie odpowiedniego systemu samoobrony, więc wejście w zasięg obrony powietrznej przeciwnika może być ryzykowne. Mimo to można go określić następcą samolotów szturmowych Su-22, które od lat czekają na wycofanie z polskiego lotnictwa. Obie maszyny łączy podobna masa zabieranych bomb.

Su-22, najstarszy odrzutowiec w polskich Siłach Powietrznych
Su-22, najstarszy odrzutowiec w polskich Siłach Powietrznych
Źródło: 21 BLT

– Proszę zobaczyć, że Koreańczycy nie kupili uzbrojonego wariantu T-50, tylko rozwijają inny samolot, KF-21 Boramae, który miał oblot w ubiegłym tygodniu – zwraca uwagę generał. Porównuje przy tym FA-50 do skonstruowanego pół wieku temu amerykańskiego samolotu szkolnego T-38 Talon (notabene nadal w służbie), który stanowił bazę do opracowania myśliwca F-5 – taniego, eksportowanego do wielu państw, ale posiadającego ograniczone zdolności, w USA używanego jedynie w jednostkach, które w celach szkoleniowych udawały lotnictwo przeciwnika.

Generał Drewniak zwraca też uwagę, że FA-50 będzie kolejnym, po F-16, F-35 i M-346, typem odrzutowca w Siłach Powietrznych. Każdy z nich ma inne wyposażenie i inne części zamienne. FA-50, choć opracowany przy współpracy producenta F-16, ma na przykład pojedynczy silnik oryginalnie stworzony dla F-18. – W ogóle nie mamy doświadczenia w eksploatacji tego typu silnika – zauważa.

Logistyka...

Kolejny typ uzbrojenia w wojsku to kolejny zestaw części zamiennych i materiałów eksploatacyjnych, nierzadko inne paliwo. – To wszystko komplikuje logistykę, a ta w wojsku powinna być jak najprostsza – podkreśla emerytowany "czterogwiazdkowy" generał Mieczysław Gocuł, były "pierwszy żołnierz", czyli szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.

Zwraca uwagę, że o ile w większości armii zachodnich jest tylko jeden typ czołgu podstawowego, to w Polsce - przypomnijny - będą aż trzy: K2 z Korei Południowej, Abrams z USA i Leopard 2 z Niemiec, nie licząc przekazywanych Ukrainie T-72 i PT-91 Twardy. – Logistyka w tej sytuacji pochłonie nam tyle zasobów osobowych, że nie będziemy w stanie zbudować jej w sposób racjonalny i odpowiedzialny. Będzie tak jak na Ukrainie, gdzie wojna obnażyła niewydolność rosyjskiego systemu logistycznego – ocenia.

PT-91 Twardy
PT-91 Twardy
Źródło: Twitter/@AndriyYermak

– Wprowadzanie dodatkowych elementów uzbrojenia powoduje potrzebę rozbudowy systemów logistycznych. Im więcej rodzajów uzbrojenia, tym większy i bardziej złożony jest system logistyczny, a przez to mniej wydolny, bo wszystko, co wojskowe, powinno być proste. System logistyczny nie poradzi sobie przez najbliższe dekady. Będziemy mieli świetny sprzęt, ale w garażach – prognozuje.

...i polityka

Generał Gocuł nazywa zakupy w Korei Południowej "próbą zrobienia politycznego biznesu" przez Prawo i Sprawiedliwość. – Powstała narracja, która ma zbudować kapitał polityczny dla partii rządzącej w obliczu zagrożenia, które przedstawiane jest jako makabryczne. Tymczasem zagrożenie jest realne, ale prawdopodobieństwo powstania otwartego konfliktu zbrojnego w granicach Rzeczypospolitej Polskiej, w obecnej sytuacji, w dającym się przewidzieć horyzoncie czasowym trzech-czterech lat, jest niewielkie. Federacja Rosyjska wyczerpuje swoje zapasy strategiczne i nie będzie w stanie szybko odtworzyć potencjału, który mógłby zagrozić państwom NATO, w tym Polsce i państwom bałtyckim, w klasycznym konwencjonalnym konflikcie wysokiej intensywności – przewiduje były "pierwszy żołnierz". – Ukraińcy kupują nam czas i im dłużej trwa ta wojna, tym tego czasu mamy więcej – podkreśla generał.

Były szef Sztabu Generalnego WP podkreśla, że MON prowadzi zakupy bez planu. Wylicza, że brakuje dokumentów wykonawczych do przyjętej w 2020 roku Strategii Bezpieczeństwa Narodowego. Nie powstały też założenia polskiej polityki zbrojeniowej, czyli dokument, który określałby, co powinniśmy produkować w kraju. – W takim razie na jakiej podstawie są prowadzone zakupy? – pyta generał.

Dodaje, że MON coraz częściej kupuje broń i sprzęt nie w zaplanowanych postępowaniach, tylko korzystając z możliwości skrócenia procedur na podstawie wskazania przez wojsko pilnej potrzeby operacyjnej. – To jak przesyłka pilna na poczcie lub jakakolwiek inna pilna usługa. Z góry należy przyjąć, że będziemy płacić za to więcej. Podejrzewam, że jest to minimum 30 procent więcej. To jest naginanie, a wręcz łamanie prawa. To jest wydawanie środków finansowych, które można było wydać w sposób bardziej racjonalny, na podstawie dokumentów planistycznych, przy pełnej kontroli parlamentu. Kupujemy broń w pilnej potrzebie operacyjnej, płacąc horrendalnie wysokie sumy – wyjaśnia ten mechanizm gen. Gocuł.

Jego zdaniem MON prowadzi zakupy tak, jakby Polska była bogatym w ropę naftową państwem arabskim, dysponującym nadwyżką budżetową.

Potrzeby i defilady

Jednocześnie generał zauważa, że polskie siły zbrojne mają za niskie zapasy amunicji i środków materiałowych, takich jak rakiety, amunicja, mundury, kamizelki kuloodporne itd. – Zakupy nowych typów uzbrojenia to nie jest właściwy kierunek, w jakim powinno się w obecnej sytuacji modernizować siły zbrojne. Pierwszym priorytetem powinno być zgromadzenie właściwych zapasów środków bojowych i materiałowych do sprzętu, którym już dysponujemy i który żołnierze potrafią obsługiwać – podkreśla Gocuł. – Zrównoważony rozwój poszczególnych rodzajów sił zbrojnych jest warunkiem koniecznym prowadzenia działań połączonych, a to stanowi klucz do sukcesu we współczesnych konfliktach zbrojnych – dodaje generał.

TVN24 Clean_20210815120820(11136)_aac
Święto Wojska Polskiego w 2021 roku, defilada lotnicza
Źródło: TVN24

Jego zdaniem rządzący zdają sobie jednak sprawę, że komunikat o zwiększeniu zapasów amunicji i środków materiałowych nie zrobi na opinii publicznej wrażenia. – Co innego zakup 180 czołgów, które można wystawić na defiladę za rok, przed wyborami. Będą czołgi i armatohaubice koreańskie, będą abramsy i patrioty kupione w USA. Potęga. To robi wrażenie na ludziach – mówi generał. Zaznacza, że zapominamy przy tym o konieczności zapewnienia dla już posiadanych czołgów odpowiedniej osłony powietrznej i przeciwlotniczej oraz wsparcia śmigłowców szturmowych.

Tymczasem zakup nowych typów uzbrojenia oznacza, że trzeba wyszkolić ich załogi, a następnie zgrać poszczególne szczeble dowodzenia – od najniższych plutonów i kompanii, przez bataliony, po brygady i dywizje. – To jest szkolenie ogniowe i szkolenie taktyczne załóg, potem cały cykl ćwiczeń na kolejnych szczeblach. To jest opracowanie zasad operacyjnego wykorzystania sprzętu, których obecnie nie mamy. To jest gromadzenie niezbędnych zapasów środków bojowych i materiałowych oraz rezerw osobowych, tak aby nie był to sprzęt jednorazowego użytku. To wreszcie stworzenie wydolnego systemu logistycznego – wylicza były szef Sztabu Generalnego. - Ile to może potrwać? – pytamy. – Jeżeli wykonamy to bez chodzenia na skróty w ciągu pięciu lat, to będzie to sukces – odpowiada generał Gocuł. Przypomina, że samoloty F16 zostały zakupione w 2003 roku, a po raz pierwszy wzięły udział w ćwiczeniach certyfikujących pilotów do statusu "combat ready" w 2012 roku w ramach manewrów Red Flag na Alasce.

Czytaj także: