Lansowana przez PiS zmiana Kodeksu wyborczego jest sztuczką w nieco orbanowskim stylu. Działaniem, w którym pod pięknie brzmiącymi hasłami o ułatwianiu głosowania i pomocy w dotarciu do urny najstarszym wyborcom kryje się chęć poprawienia własnych szans. Ale to zarazem taka zmiana, z którą trudno walczyć i głośno się jej przeciwstawiać – bo jakieś obiektywne racje za nią stoją. A i jej skutki nie wydają się być szczególnie znaczące dla wyborczego wyniku.
"Perspektywa Piaseckiego" to cykl, w którym publikujemy komentarze naszego dziennikarza Konrada Piaseckiego.
Nie ma co dyskutować o tym, że dla części obywateli, tych mieszkających w małych wsiach, oddalonych od komisji wyborczych o parę kilometrów, dotarcie do tychże komisji jest trudniejsze niż dla innych. A jeśli jeszcze, wbrew różnym obietnicom walki z wykluczeniem komunikacyjnym, ci obywatele nie są w stanie dotrzeć do komisji publicznym transportem, to dla wielu z nich wyprawa do urny staje się prawdziwym wyzwaniem. To, że będzie się im głosowało łatwiej, bo komisję będzie można utworzyć także w ich niewielkiej osadzie albo do tej komisji się ich dowiezie – wydaje się logiczne i oczywiste. Problem w tym, że w tę logikę wpisany jest równie oczywisty interes polityczny. Wieś to bastion partii rządzącej. A zarazem to obszar, w którym notuje się z reguły niższą frekwencję niż w miastach. Założenie, że jeśli wieś pójdzie do urn bardziej masowo i - zważywszy na średni rozkład sympatii jej mieszkańców - PiS osiągnie lepszy wynik w skali kraju, nie jest założeniem nieuprawnionym. Bo o ile trudno jest z reguły prognozować, któremu z ugrupowań sprzyjać będzie większa frekwencja en general, to prognoza, że więcej wyborców w dużych miastach poprawia wynik dzisiejszej opozycji, a mniejsza frekwencja na wsi zmniejsza szanse partii rządzącej, jest już oparta na solidnych danych. Wystarczy napisać, że w pierwszej turze ostatnich wyborów prezydenckich Andrzej Duda dostał na wsi prawie 55 procent głosów, a w dużych miastach było ich niespełna 25 procent, by przewidzieć, kto będzie zbierał owoce łatwiejszego dostępu do komisji w Polsce B i C. Ale warto też dodać, że gdyby nawet ułatwienie głosowania sprawiło, że wieś zrównałaby się frekwencją z miastami, to nawet optymistyczne dla PiS założenia nie pozwalają uznać, że poprawi to wynik partii Kaczyńskiego (w porównaniu do opozycji) bardziej niż o jakieś 100-200 tysięcy głosów. Niby sporo, ale w skali 18-20 milionów głosów oddawanych w wyborach to zaledwie 1 procent.
Oczywiście nie jest też tak, że gdyby rządzącym aż tak bardzo nie zależało na poprawie frekwencji i łatwiejszym głosowaniu, nie mogliby wykonać paru innych ruchów. Może warto by wrócić do dyskusji o głosowaniu internetowym? Skoro mamy odporne na ingerencje z zewnątrz systemy internetowych rozliczeń podatkowych, konta pacjenta, e-recepty itd., to może jesteśmy też w stanie stworzyć dziś bezpieczny system głosowania sieciowego? A może dla niemogących się poruszać wyborców miejskich dałoby się stworzyć mobile komisje, które zbierałyby głosy po domach? A może, wzorem niektórych innych krajów, obniżylibyśmy wiek głosowania do 16 lat?
Zwłaszcza ta ostatnia idea wydaje mi się coraz bardziej warta dyskusji. Demografia jest nieubłagana. I coraz bardziej oddaje rezultaty głosowania w ręce najstarszych wyborców. W ciągu ostatniej dekady przybyło w Polsce około 2 milionów osób w wieku emerytalnym. Liczebność osób w wieku produkcyjnym spadła o 2,2 miliona. Szacuje się, że w 2035 roku niemal 1/3 wyborców to będą osoby w wieku 60/65+. Zarówno dla wyniku wyborczego, ale też polityki rządzących może mieć to kluczowe znaczenie. Zdobycie poparcia wśród emerytów będzie oznaczało potężne zwiększenie szans na zwycięstwo. A zatem spora część polityki ekonomicznej i społecznej zostanie podporządkowana zabieganiu o głos najstarszych wyborców. Co to może oznaczać dla wydatków na inne cele i szans rozwojowych – nie muszę chyba pisać…. I wiem, że zabrzmię niczym wołający na puszczy naiwniak, ale przyjrzenie się tym tabelom i prognozom demograficznym mogłoby kiedyś skłonić i polityków, i obywateli do debaty o poziomie wieku emerytalnego. Z tymi polskimi 60/65 na tle świata wyglądamy coraz bardziej archaicznie i – powiedzmy to wprost – idiotycznie. Gdy inni wiek podwyższają – my obniżamy, stając się w ten sposób biedniejsi i słabsi. To jeden z tych obszarów rzeczywistości, w którym populizm winien ustąpić kiedyś miejsca zdrowemu rozsądkowi. Ale mam grube wątpliwości, że doczekam się tego przed własną emeryturą. Oby jak najpóźniejszą.
Konrad Piasecki – dziennikarz radiowy i telewizyjny, historyk. Prowadził wywiady w radiu RMF FM w audycji "Kontrwywiad RMF" oraz w Radiu ZET w audycji "Gość Radia ZET". Przez 10 lat był gospodarzem programu "Piaskiem po oczach". W 2015 roku został "Dziennikarzem Roku" miesięcznika "Press". Na antenie TVN24 Konrad Piasecki prowadzi również programy "Rozmowa Piaseckiego" i "Kawa na ławę".
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Piotr Mizerski/TVN