Ponad 40 stopni. W cieniu. Ile jest w słońcu nawet nie chce myśleć. To jakby włożyć głowę do piekarnika. Powietrze, którym oddychamy parzy. W życiu nie byłem w tak gorącym miejscu.
Nawet w Afryce było zimniej. O świcie przylecieliśmy do Delhi. Po nocy w samolocie i lodowatym Pekinie indyjski upał poraża. Nie tylko upal. Zatrzymaliśmy się w starej części Delhi. Wąskie uliczki, handlarze, gwar, sterty gnijących resztek jedzenia, śmieci, Bóg wie czego jeszcze... Miliony much, komarów, mucho-komarów... Po wejściu na trzecie piętro naszego hoteliku padamy z nóg. Hotelik to dużo powiedziane. Schronisko raczej. Mieszkamy u Tybetańczyków. Zaczęła się druga część naszego wyjazdu. Po chińskich przygotowaniach do olimpiady, na 500 dni przed igrzyskami teraz pora na opowieść z drugiej strony. Spotkania z tybetańskimi uchodźcami. Za kilka godzin wsiadamy w autobus i jedziemy do Dharamsali. Pod chińska granice. Do stolicy tybetańskich uciekinierów. Siedziby Dalai Lamy. Przed nami 20 godzin jazdy ... Pora kończyć bo kolejka do internetu coraz większa...