Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina w Warszawie od prawie stu lat przyciąga najzdolniejszych pianistów świata. Prawdopodobnie również tych najodważniejszych, o czym przekonuje film dokumentalny Jakuba Piątka "Pianoforte". - Jest to wydarzenie, które potrafi w ciągu jednej nocy odmienić komuś życie. Miałem zresztą okazję, żeby to zobaczyć na własne oczy - mówi Piątek w rozmowie z Tomaszem-Marcinem Wroną.
Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina w Warszawie jest najbardziej prestiżowym tego typu wydarzeniem na świecie i odbywa się co pięć lat, co tylko umacnia jego wyjątkowość. W blisko stuletniej historii konkursu, tylko raz jury przyznało tytuł ex aequo (w 1949 r.), dwukrotnie zwycięzcy nie wskazano (w 1990 r. i w 1995 r.). Dlatego mówimy o gronie 17 zwycięzców dotychczasowych 18 edycji. Wśród nich znaleźli się między innymi takie sławy pianistyki jak Martha Argerich, Halina Czerny-Stefańska, Alexander Uninsky, Krystian Zimmerman, Maurizio Pollini czy Rafał Blechacz. A w ich ślady chciałoby pójść setki - jeśli nie tysiące - młodych muzyków.
XVIII edycja konkursu – w związku z pandemią COVID-19 - odbyła się rok później, niż przewidywał pierwotny harmonogram, czyli w październiku 2021 roku. Organizator "pianistycznych igrzysk olimpijskich" - Narodowy Instytut Fryderyka Chopina w Warszawie - zgłoszenia przyjmował do grudnia 2021 roku. Do przesłuchań eliminacyjnych dopuszczono 164 osoby z 32 państw i terytoriów zależnych, a wyłoniono ich spośród rekordowych 502 zgłoszeń. Zgodnie z regulaminem, w XVIII edycji konkursu mogły wziąć udział osoby urodzone między 1990 a 2004 rokiem.
Ostatecznie do Warszawy na przesłuchania w lipcu 2021 roku przyjechało 151 osób. Jury do pierwszego etapu przyjęło 78 z nich. Zgodnie z tradycją, bez eliminacji do pierwszego etapu przyjęto dziewięcioro laureatów innych prestiżowych konkursów pianistycznych. 2 października ruszyła 21-dniowa konkursowa machina, która połączyła 87 pianistek i pianistów w walce o tytuł zwycięzcy XVIII Konkursu Chopinowskiego. Dla 17 z nich była to druga szansa, by wykazać się talentem, charyzmą, umiejętnościami i miłością do muzyki Chopina. A także zmierzyć się samemu ze sobą i ze świadomością, że każda źle zagrana nuta może zrujnować ewentualną przyszłą karierę.
"Pianoforte", czyli Konkurs Chopinowski od nieznanych wcześniej kulis
Obserwując poszczególne edycje Konkursu Chopinowskiego, trudno uciec od skojarzeń sportowych. Wiele z jego uczestników mówi wprost o "sportowej rywalizacji". Kulisy tych 21 dni przybliża filmowiec Jakub Piątek w filmie dokumentalnym "Pianoforte" (koproducentem filmu jest HBO Max, należący do firmy Warner Bros. Discovery, właściciela między innymi TVN24). Światowa premiera filmu odbyła się w ramach World Cinema Documentary Competition (konkursu światowego kina dokumentalnego) Festiwalu Filmowego Sundance 2023.
Piątek jest filmowcem wszechstronnym, co konsekwentnie udowadnia od pierwszych krótkich metraży. W 2009 roku zakończył pracę nad "Matką", krótkim dokumentem prezentowanym na ponad 50 festiwalach filmowych, gdzie zebrał wiele nagród. Sześć lat później nakręcił "One Man Show", w którym podążał za aktorem Marcinem Sitkiem. Portretując rok z życia swojego bohatera, Piątek zbudował słodko-gorzką opowieść o podążaniu za marzeniami i mierzeniem się z trudną rzeczywistością, w której dociera się do ściany: momentu, kiedy trzeba podjąć życiowe decyzje.
W 2021 roku w ramach World Cinema Dramatic Competition (konkurs międzynarodowych filmów fabularnych) Festiwalu Filmowego Sundance światową premierę miał thriller psychologiczny w reżyserii Piątka "Prime Time" (koprodukcja TVN) z Bartoszem Bielenią w roli głównej. Pełnometrażowy debiut fabularny Piątka znalazł się w Konkursie Głównym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Jury doceniło wówczas nagrodami Andrzeja Kłaka (nagroda za drugoplanową rolę męską) oraz Teoniki Rożynek za najlepszą muzykę.
Kolejne nagrody i wyróżnienia filmowcowi przyniósł pełnometrażowy dokument "Pianoforte". Nic dziwnego, ponieważ jest to film wyjątkowy. Piątkowi udało się uchwycić to, co mogłoby się wydawać niemożliwe - bardzo prywatne kulisy Konkursu Chopinowskiego. Jest to bowiem opowieść o wybranych pianistkach i pianistach, a nie o samym konkursie. Młodym artystom i artystkom towarzyszymy w najróżniejszych sytuacjach: w trakcie ćwiczeń, przy wyborze właściwego fortepianu, tuż przed wyjściem na scenę czy w oczekiwaniu na wyniki kolejnych etapów. Przyglądamy się im w ich rodzinnych domach, chwilach relaksu, ale także w sytuacjach, gdy przychodzi im stawić czoła brutalnej weryfikacji konkursowej ich występów.
Jakub Piątek w "Pianoforte" korzysta ze środków narracyjnych znanych z dokumentów sportowych, bo skojarzenia ze światem rywalizacji sportowej nasuwają się same. Podobnie jak w świecie sportu, tak i tu nie wystarczają jedynie talent, wrażliwość i umiejętności pianistyczne. Równie ważna jest charyzma, odwaga i predyspozycje psychologiczno-emocjonalne. Niektórzy z uczestników do tego wyścigu przygotowują się całe życie i wychodząc na scenę, pamiętają, że jedna źle zagrana nuta może zaważyć o ich przyszłości. W końcu "Pianoforte" to zaskakująco trzymający w napięciu, wyjątkowy portret ludzi, którzy są gotowi poświęcić wszystko, żeby móc dzielić się swoją miłością do muzyki.
"Pianoforte" w kinach od 16 lutego. Z Jakubem Piątkiem rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: "Pianoforte" zrealizowany został we współpracy z Narodowym Instytutem Fryderyka Chopina. Ale z instytutem współpracowałeś już wcześniej, prawda?
Jakub Piątek: To prawda. Miałem przyjemność kilkukrotnie współpracować i tworzyć dla instytutu. Były to często mniejsze formy - zapowiedzi koncertów, materiały zza kulis nagrywania poszczególnych płyt. W ten sposób wszedłem w świat muzyki. Nie mam wykształcenia muzycznego, nie pochodzę z rodziny szczególnie umuzykalnionej. Pierwszy raz w filharmonii byłem na studiach, bo była jakaś promocja dla studentów.
Jednak w 2016 roku zaczęła się współpraca z NIFC. Pamiętam moment, gdy do Warszawy przyjechała Martha Argerich. Wraz z kamerą uczestniczyłem w jednej z prób z orkiestrą. To wszystko działo się w atmosferze jakiegoś święta, w powietrzu dało się wyczuć wyjątkowość tego wydarzenia. Zacząłem zadawać sobie pytanie: co doprowadziło Marthę Argerich do tego miejsca? Jaki to koszt, jaki wysiłek, jakie poświęcenie? Tak zrodził się pomysł na "Pianoforte", żeby odwiedzić Konkurs Chopinowski z kamerą. Ostatni pełnometrażowy film o konkursie powstał w 1971 roku. Był to "Pierwszy. Szósty" Mariusza Waltera, który był mi bardzo bliski w swoim podejściu do człowieka. Stwierdziłem jednak, że warto "filmowo" odwiedzić konkurs po tych 50 latach.
A twój film "In Beetwen"?
To jedna z tych realizacji, które powstały we współpracy z instytutem. Powstał przed I Konkursem Chopinowskim na Instrumentach Historycznych. Ma charakter edukacyjny i dotyczy wykonawstwa historycznego. Chcieliśmy przybliżyć widzom sens używania replik lub rzeczywiście istniejących instrumentów muzycznych z XVIII bądź XIX wieku.
"Pianoforte" po włosku oznacza "fortepian". Jednocześnie "Pianoforte" to zbitka dwóch kontrastujących ze sobą odcieni dynamicznych w muzyce: "piano" - "cicho" oraz "forte" - "głośno". Czy to wynik pomysłu na budowania pewnego kontrastu w filmie?
Rzeczywiście tytuł "Pianoforte" towarzyszył nam od początku, nie wymyśliliśmy nic lepszego. Anegdotycznie powiem, że wśród naszych bohaterów zorganizowaliśmy konkurs na inny tytuł. Michelle Candotti zaproponowała "Sorrow and Depression" ("żal i depresja" - red.), na co odparłem, że chcielibyśmy, żeby jednak ktoś obejrzał film.
Mówiąc całkiem serio, dynamika emocji Konkursu Chopinowskiego odzwierciedla się w granej w jego trakcie muzyce: w tych fragmentach piano i forte. Jakoś to z nami zostało. 21-dniowy konkurs jest sytuacją zakładniczą dla młodych uczestników, która wzmaga i podkręca wszystkie emocje. Zwyżki euforii i smutne momenty zdają się być intensywniejsze.
Wspomniałeś, że nie masz wykształcenia muzycznego per se. A jednak zdecydowałeś się wejść w świat muzyki Chopina.
Myślę, że osobom wychowanym, mieszkającym w Polsce, ten konkurs i postać Chopina cały czas towarzyszą. Pasażerów pendolino na każdej stacji wita muzyka Chopina. Z Warszawy wylatujemy z Lotniska im. Fryderyka Chopina.
Raz na pięć lat mam wrażenie, że bardzo piłkarski naród, jakim jest Polska porzuca reprezentację w piłce nożnej na rzecz polonezów, mazurków czy etiud. Być może szkoda, że dzieje się to tylko raz na pięć lat, mogłoby być częściej. I raz na pięć lat jako społeczeństwo uczestniczymy w tych pianistycznych igrzyskach olimpijskich, które zawsze odbywają się w Warszawie.
Skoro przywołałeś te odniesienia sportowe. To dość oczywiste, że Polacy tłumnie gromadzą się przed ekranami, gdy gra reprezentacja piłkarska. W końcu w Polsce każdy na piłce się zna. Mało tego: mamy też inne prestiżowe konkursy muzyczne: Konkurs Skrzypcowy im. Henryka Wieniawskiego, Konkurs Dyrygencki im. Grzegorza Fitelberga, Konkurs Wiolonczelowy im. Witolda Lutosławskiego czy Konkurs Pianistyczny im. Ignacego Jana Paderewskiego. Nie budzą one jednak takiego zainteresowania jak Konkurs Chopinowski. Na czym polega jego wyjątkowość?
Z Konkursem Chopinowskim jest trochę tak, że kroczy przed nim legenda. Jest to wydarzenie, które potrafi w ciągu jednej nocy odmienić komuś życie. Miałem zresztą okazję, żeby to zobaczyć na własne oczy.
Tuż po ogłoszeniu wyników finału zacząłem chodzić po budynku Filharmonii Narodowej, szukając jednego z bohaterów filmu - Alexandra Gadjieva, zdobywcę II nagrody. Znalazłem go w jednym pokoju z Kyōheiem Soritą (laureatem II nagrody – ex aequo z Gadijevem – przyp. red.) oraz zwycięzcą Brucem Liu. Razem z nimi w tym pokoju było jeszcze kilka osób. Rozdzwaniały się do nich telefony z całego świata, a ich kalendarze w okamgnieniu wypełniły się z dwuletnim wyprzedzeniem.
Laureaci tego konkursu otrzymują nagle zaproszenia, żeby grać z najlepszymi orkiestrami świata, w najlepszych, najbardziej prestiżowych salach koncertowych. Dlatego wydaje mi się, że ta stawka tworzy również rangę samego konkursu.
Jednocześnie - przepraszam za określenie - "cyrk medialny", jaki towarzyszy konkursowi, jest niesamowity. W samym październiku 2021 roku było w sumie kilkadziesiąt milionów odbiorców w najróżniejszych zakątkach świata. Mówię tylko o bezpłatnych transmisjach w sieci: na YouTube i chińskim Weibo. W pewnym momencie oglądałem transmisję, a w okienku czatu pojawiało się tyle wpisów, że nie dało się ich na bieżąco przeczytać.
Natomiast sama muzyka, szczególnie muzyka Chopina, jest tu niezwykle ważna. Nie udało się nam uczynić esperanto językiem uniwersalnym. Jeśli jest jednak jakiś uniwersalny sposób na komunikację ludzi, przekraczającą granice kulturowe, to jest nim pewnie muzyka. Czasami dzieje się to też za pomocą filmu, który również przekracza granice kulturowe i geograficzne. Film również może oddziaływać na emocje najróżniejszej widowni.
Od ponad roku podróżujemy z "Pianoforte" po świecie. W trakcie ubiegłorocznego Sundance Film Festival odbyła się jego premiera. Na uroczystym pokazie towarzyszył nam jeden z bohaterów - Hao Rao i jego nauczycielka Vivian Li. Po pokazie podeszło do nas małżeństwo, które pogratulowało i podziękowało nam za film. Okazało się, że przylecieli do Park City z Florydy. Myślałem, że przylecieli na festiwal i powiedziałem, że super i że znajdą jeszcze bardzo dużo dobrych filmów, bo to świetny festiwal. Oni odparli, że nie, że przylecieli specjalnie, żeby zobaczyć "Pianoforte" i wracają kolejnego dnia.
Konkurs Chopinowski ma również tę ciemniejszą stronę.
Co masz na myśli?
Chodzi mi o to, że piłkarze, którzy stają się celebrytami, są w stanie się do tego przyzwyczaić. W przypadku konkursu mamy do czynienia z ludźmi bardzo młodymi, którzy są bardzo wrażliwymi artystkami i artystami. Nagle stają w centrum zainteresowania, nie zawsze pozytywnego. Pamiętam, że Eva Gevorgyan czy Hao Rao trafiali na pierwsze strony brukowców czy nagłówki portali plotkarskich. W związku z tym to zainteresowanie nimi bywa przedziwne.
Myślę też, że fenomen tego konkursu polega również na tym, że zdążyliśmy się przyzwyczaić, że raz na pięć lat na chwilę się zatrzymujemy i oczekujemy na jakieś objawienie. Po to też jest ten konkurs. Muzyka Chopina jest z nami od wieków i przy każdej edycji konkursu pojawia się ktoś nowy, młody, kto potrafi przeczytać ją na nowo, zreinterpretować. Zabrać w niezwykłą, emocjonalną podróż.
A propos... Sam Konkurs Chopinowski powstał w wyniku dyskusji wokół tego, jak intepretować muzykę Chopina. W sporcie – na przykład w piłce nożnej - mamy konkretny wynik. Tu zaś pojawiają się artyści, którzy mają własną wizję pianistyki. Jak bohaterowie, bohaterki filmu podchodzili do tego, że oceniani byli przez pryzmat kryteriów, które być może nie zawsze są obiektywne?
Rzeczywiście to nie jest bieg przez płotki bądź rzut oszczepem, gdzie o wyniku przesądzają sekundy czy centymetry - miarodajne wartości. Pozwól, że strawestuję słowa Alexa, który w pewnym momencie mówi, że jak to jest, że są konkursy, w których konkuruje się muzycznie, ale ludzkość nic lepszego nie wymyśliła, żeby to zweryfikować.
Oni podają całą tę sytuację w wątpliwość. Natomiast mam wrażenie, że te 87 osób, które wzięło udział w pierwszym etapie, to młodzi, ale jednocześnie niesamowicie utalentowani artyści i artystki, bardzo spełnieni. Jestem przekonany, że decydując się na start, są już na to gotowi.
Nie jest to wcale łatwe, bo zarówno stawka jest ogromna, ale i konkurs ma też coś z brutalności. Na każdym etapie odpada połowa uczestników. Do czwartego etapu przechodzi tylko 12 osób, a tylko jedna z nich zostaje zwycięzcą. Dlatego też, przyglądając się poszczególnym bohaterom – uczestnikom konkursu, można zauważyć różne podejścia do reguł, jakimi się rządzi. Nawet ci, którzy mają wątpliwości, wchodzą po prostu w ten świat, biorą go na klatę.
Mam poczucie, że ta 21-dniowa rzeczywistość Konkursu Chopinowskiego jest pewnego rodzaju metaforą naszego świata, nas samych.
Co masz na myśli?
Oczywiście, system konkursowy podkręca portretowaną rzeczywistość, ale koniec końców to historia o oczekiwaniu. Wszyscy szukamy, oczekujemy na objawienie się wunderkindów. Podobnie jest z festiwalami filmowymi. I chociaż co roku pojawiają się na nich inne filmy, inni twórcy, to czekamy na jakieś odkrycia, powody do zachwytu. Jasne, długość życia filmu jest inna, ale cały ten proces "rywalizacji", podlegania ocenie, jest taki sam.
Zwyciężając Konkurs Chopinowski, przechodzi się do historii, dołącza się do grona wybitnych. Natomiast wiemy, że po pięciu latach, gdy rozpocznie się kolejna edycja, obserwując jej przebieg, będziemy poszukiwać kolejnej wybitnej osoby, która stanie na szczycie podium.
Jedna z bohaterek filmu – Leonora Armellini - pijąc wódkę w jednym z barów w centrum Warszawy, mówi wprost, że konkurs to pianistyczne igrzyska olimpijskie. Zresztą rozważa wytatuowanie sobie Chopina. Z tego co wiem, nadal się nad tym zastanawia i ją do tego namawiamy.
Jak udało ci się wejść z ekipą filmową do Baru Studio?
Byliśmy umówieni z właścicielem, który jest wielkim fanem muzyki klasycznej i samego konkursu. W kawiarni został zamontowany duży ekran i za pomocą słuchawek - coś w formacie silent disco - można było śledzić przebieg konkursu. Bar Studio, umiejscowiony w pobliżu budynku Filharmonii Narodowej, stał się nieformalnym klubem konkursowym, gdzie uczestnicy konkursu mogli stołować się za darmo.
Poza tym mogliśmy wstawić tam fortepian, który był do dyspozycji pianistek i pianistów. Jako ekipa filmowa, porozumieliśmy się z szefostwem baru, że gdy chcieliśmy nagrywać rozmowy naszych bohaterów, wyłączana była wówczas muzyka. Dzięki temu rejestrowaliśmy czysty dźwięk.
Powiedziałeś, że jedna z bohaterek filmu zaproponowała tytuł "Sorrow and Depression". Sam określiłeś konkurs jako sytuację "zakładniczą". Co masz na myśli?
Przede wszystkim uczestnicy konkursu przez trzy tygodnie mają jeden cel: zdobyć pierwsze miejsce. Nawet jeśli nie mówią tego na głos, zakładam, że kłamią, bo każdy chce wygrać. Wszyscy zgłaszają się po prostu po to, żeby dotrzeć jak najdalej.
Konkursowi towarzyszy pewnego rodzaju "zamknięcie", "izolacja" i intensywne tempo. Uczestnicy i uczestniczki funkcjonują według wylosowanej kolejności występów, w oczekiwaniu na swój występ. Jednocześnie sami – jako ekipa filmowa - doświadczyliśmy tego, co nazywam "sytuacją zakładniczą". Bohaterki i bohaterów poznaliśmy jeszcze przed rozpoczęciem konkursu i wówczas już wybraliśmy tych, za którymi chcemy podążać. W związku z tym mieliśmy okazję wcześniej poznać ich rodziny, bliskich, nauczycieli. Zaprosili nas do swoich domów, jedliśmy wspólnie posiłki, co bardzo ludzi zbliża.
W Warszawie natomiast byliśmy dla nich jednymi z bliższych osób. Przez te trzy tygodnie obserwowałem przyspieszenie, intensyfikację rodzącej się zażyłości. To powodowało natomiast, że najróżniejsze stany emocjonalne naszych bohaterów były także intensywniejsze. Nie bez powodu zresztą.
To znaczy?
Trzeba pamiętać, że dla uczestników Konkursu Chopinowskiego pobyt w Warszawie jest formą życiowego testu. Przygotowują się latami, w niektórych przypadkach przez całe życie, żeby móc wystąpić na konkursowej scenie. Ich pobyt tu to nie tylko brutalna weryfikacja, ale również czas dzielenia się pięknymi emocjami.
Mam poczucie, że przyglądając się edycji, która odbyła się w środku pandemii, trafiliśmy na wyjątkowy moment. Dla wielu z tych muzyków, były to pierwsze występy publiczne od marca 2020 roku. Stąd też można było wyczuć atmosferę święta, radości z możliwości dzielenia się muzyką z publicznością. Doświadczaliśmy wielu magicznych momentów, w których ci artyści i artystki zabierali nas w muzyczną podróż, dotykali najczulszych strun, głęboko wzruszali. Myślę, że te emocje były dla nich poniekąd nagrodą za cały poniesiony trud, żeby zagrać w Warszawie.
Wspomniałeś, że bohaterów i bohaterki filmu wybraliście jeszcze przed rozpoczęciem konkursu. Jak wyglądał ten proces?
Po tym, jak ogłoszono listę zaproszonych na etap eliminacji, skontaktowaliśmy się z całą tą grupą ponad 160 osób. Poprosiliśmy ich, żeby nagrały odpowiedzi na kilka prostych pytań. Na naszą prośbę odpowiedzieli niemal wszyscy. Był to czas pandemii, więc dużo mogliśmy "wyczytać" z tła, otoczenia, w którym się nagrywali. Następnie wybrałem 40 albo 50 osób, które zaprosiłem na nieco bardziej pogłębione rozmowy online. Dzięki temu z tymi, którzy wzbudzili we mnie największe zainteresowanie, mogłem spędzić po kilka godzin, gdy przyjechali na etap eliminacyjny do Polski. Wtedy też zgłębialiśmy różne tematy, przyglądaliśmy się im, jak reagują na obecność kamery. Gdy została ogłoszona lista uczestników pierwszego etapu konkursu, mieliśmy już wybranych bohaterów i bohaterki.
Natychmiast zaczęliśmy kręcić zdjęcia. Zanim wrócili do Warszawy w październiku 2021 roku, odwiedziliśmy ich we Włoszech, Rosji, Chinach, Japonii i w Polsce. Dzięki tak realizowanemu procesowi – mam wrażenie - udało mi się zdobyć ich kredyt zaufania. W konsekwencji, gdy ruszyła machina konkursowa, mogliśmy im towarzyszyć w miejscach i sytuacjach, w których nigdy wcześniej kamera nie docierała, na przykład tuż przed wyjściem na scenę. Nasza obecność wiązała się z wielką ostrożnością i uważnością. Musieliśmy zachowywać dystans, mieliśmy świadomość, że właśnie ci młodzi ludzie za chwilę pojawią się na scenie i nie możemy im tego w żaden sposób zakłócić.
Skoro wybrałeś swoich bohaterów przed konkursem, nie bałeś się ryzyka, że twoja praca może skończyć się na pierwszym etapie?
Otóż to. To był pewnego rodzaju zakład z konkursową rzeczywistością. Mieliśmy świadomość ryzyka, że wszyscy wybrani przez nas uczestnicy mogą odpaść na pierwszym etapie. Wówczas zrobilibyśmy film krótkometrażowy i razem z nimi pożegnalibyśmy się na warszawskim lotnisku Chopina.
Natomiast rachunek prawdopodobieństwa sugerował nam, że przy zastosowanym wyborze w finale powinniśmy mieć półtorej osoby. Na szczęście wyszło zupełnie inaczej. Okazało się, że moja intuicja właściwie pokierowała mnie z czysto ludzkiej, pozamuzycznej perspektywy.
Ostateczną formułę filmu napisał zaś montaż, w trakcie którego niejednokrotnie trzeba było podjąć trudną, czasem radykalną decyzję. Tak było w przypadku jednego z japońskich pianistów, który jakoś nie wpasowywał się w naszą mozaikę. Koniec końców, cieszę się, że ktoś pozwolił nam na taki rodzaj szaleństwa.
Co masz na myśli?
Mówię tu między innymi o producentach, którzy dali nam zielone światło. Mam wrażenie, że od początku jasno zakomunikowaliśmy, że chcemy zrobić dokument o ludziach i że mogłoby się skończyć tak, że po tygodniach pracy zostalibyśmy bez filmu.
Zapewnialiśmy od początku również naszych bohaterów i bohaterki, że interesują nas jako ludzie, którzy znaleźli się na tej drodze. Że nie interesuje nas żaden ranking, obstawianie, kto jak daleko zajdzie. Przekonywaliśmy ich, że nieważne co wydarzy się po drodze, chcemy z nimi być - tak po prostu. Wydaje mi się, że jest to słuszne podejście. Bardzo dużo uwagi poświęca się zwycięzcy Konkursu Chopinowskiego, a przecież każda z tych 87 osób - jak to było w 2021 roku – tak naprawdę zasługuje na osobny film. Za każdą stoi niesamowita historia.
Rozmawiając o "Pianoforte", lubię zaznaczać, że jest to film o niewygrywaniu, który zrywa z utartymi schematami opowiadania literackiego czy filmowego, zwieńczonymi happy endami. A przecież nie każda historia kończy się zwycięstwem. Jako ludzie – mam wrażenie – znacznie więcej wiemy o niewygrywaniu, które częściej nam w życiu towarzyszy.
Sam jako człowiek wiem więcej o niewygrywaniu. W związku z tym - być może - w świecie dążącym do perfekcji, wyjątkowości, zdążyłem oswoić się z poczuciem, że nie zawsze wszystko się udaje, że nie wszystko jest tak ważne, jak wcześniej mi się wydawało.
Od XVIII Konkursu Chopinowskiego minęło już ponad dwa lata. Czy utrzymujesz kontakt z bohaterami, bohaterkami "Pianoforte"?
Tak. Czuję się bardzo szczęśliwy i uprzywilejowany, ponieważ nasi bohaterowie podróżują po świecie razem z filmem. Jest to bardzo ważne dla mnie, dla ekipy, ale również dla nich, z czego bardzo się cieszę.
Od początku do końca chciałem być z nimi uczciwy. Wszyscy film zobaczyli przed pierwszym jego publicznym pokazem. Byli też przygotowani na to, że będą towarzyszyć w podróży "Pianoforte". Hao Rao i Vivian Li byli z nami w Stanach Zjednoczonych. W trakcie edycji Millennium Docs Against Gravity w Gdyni gościliśmy Evę Gevorgyan, dla której była to pierwsza wizyta w Polsce od Konkursu Chopinowskiego. Z Leonorą pojechaliśmy do Izraela, z Alexem – do Szwajcarii. Po Polsce podróżowaliśmy z Marcinem Wieczorkiem. A zatem wszyscy w tym całym projekcie uczestniczą i dzięki temu również cały czas jesteśmy w kontakcie. Połączyło nas "Pianoforte" i zawdzięczamy mu bliskie relacje. Trzymam za wszystkich mocno kciuki, jestem bardzo ciekaw, jak potoczą się ich dalsze losy.
Powiedziałeś, że "Pianoforte" to film o niewygrywaniu. Biorąc pod uwagę twoje poprzednie filmy "One Man Show" i "Prime Time", właściwe jest stwierdzenie, że szczególną uwagą darzysz tych, którzy nie wygrywają?
Coś w tym jest. Producent filmu Maciej Kubicki też na to zwrócił uwagę, że lubię eksplorować to niewygrywanie. Może to właśnie wynika z moich własnych doświadczeń. Natomiast myślę, że ten temat bardzo dużo mówi o naszym świecie. Oczywiście, wszyscy jesteśmy płatkami śniegu, każdy z nas jest wyjątkowy i każdy z nas zasługuje na wszystko, co najlepsze. Rzeczywistość jest jednak mniej łaskawa. Posługując się metaforą z "One Man Show", zakorzenioną w świecie filmu fabularnego, na co dzień jest ograniczona liczba pierwszoplanowych ról do zagrania, także tych drugoplanowych pozostaje niewiele więcej. Czasami więc jesteśmy statystami. Czasami rzeczywistość na własny sposób weryfikuje to, w jakim miejscu życia jesteśmy. Pojawia się również moment, w którym przychodzi nam zdecydować o tym, czy godzimy się na rolę statysty, czy nie. W tym wszystkim najbardziej interesuje mnie to, co robimy dalej.
Przygotowując się do realizacji "Pianoforte", nie zakładaliśmy, że będziemy podążać za ewentualnym zwycięzcą Konkursu Chopinowskiego. Chcieliśmy też spróbować przyjrzeć się tym, którzy być może mieli bardziej pod górkę. Zakładaliśmy, że w trakcie konkursu, ktoś z nich odpadnie. Nie braliśmy jednak pod uwagę, że któryś z naszych bohaterów na którymś z etapów sam się wycofa.
Powiedziałeś, że sam bardzo dużo wiesz o niewygrywaniu. W branży filmowej pracujesz od 18 lat. Czujesz, że odniosłeś sukces?
Nie wiem. Kiedyś ekscytowałem się tym trochę bardziej. Teraz po prostu cieszę się, że "Pianoforte" oddziałuje na ludzi. Cieszę się, że powstał, jest dystrybuowany, pokazywany i że możemy się nim dzielić. Najważniejszym stało się dla mnie to, że mam ten komfort i szczęście, że robię to, co naprawdę kocham, co sprawia mi wielką przyjemność i jestem za to wynagradzany. Ponadto mam wolną rękę w doborze tych, z którymi pracuję. Praca w takich warunkach daje mi wielkie poczucie satysfakcji i w tym kontekście mogę mówić o sukcesie.
Na koncie masz sporo nagród, w tym wiele tych prestiżowych. Twoje ostatnie dwa filmy "Prime Time" i "Pianoforte" światową premierę miały w ramach konkursów Festiwalu Filmowego Sundance. Czy to nie daje ci powodu do myślenia, że sporo też wygrałeś?
Oczywiście, to wszystko jest super. Bardzo się cieszę, że premiera "Pianoforte" odbyła się na Sundance, że mogliśmy tam pojechać. To jest mekka niezależnego kina amerykańskiego, z której wystartowało bardzo dużo filmów, które są mi bliskie, są dla mnie ważne.
Jednocześnie wydawało mi się, że opis "Pianoforte", mówiący, że jest to film o muzykach klasycznych i muzyce Chopina, będzie widzów zniechęcać, sugerować, że powieje nudą. Dlatego bardzo cieszy mnie swoisty "stempel jakości" takiego festiwalu jak Sundance. Być może dla wielu będzie to wskazówka, że jest to solidnie opowiedziana historia.
Nie odpowiedziałeś mi na pytanie.
Przepraszam, że tak wymijająco. Nie czuję, że miałby to być ten moment, żeby oceniać ewentualne sukcesy. Nie mnie też to oceniać. Cały czas mam wrażenie, że jestem dobrze zapowiadającym się twórcą z Europy Środkowo-Wschodniej i notorycznie debiutującym (śmiech).
Jedna z bohaterek "Pianoforte" żartuje w pewnym momencie, że fajnie byłoby wygrać nagrodę pieniężną w Konkursie Chopinowskim, bo można byłoby ją w całości przeznaczyć na psychoterapię. Wspomniałeś, że pozostajecie w kontakcie. Jak oni dochodzili do siebie po powrocie z Warszawy?
Oczywiście, każdy z nich dochodził do siebie na swój sposób i trochę to różnie przebiegało. Cześć z nich faktycznie potrzebowała kilku miesięcy, a nawet roku, żeby przepracować doświadczenia konkursowe, ponieważ były to bardzo trudne i intensywne trzy tygodnie.
Mniej więcej rok po głównych zdjęciach w trakcie Konkursu Chopinowskiego brakowało nam jakichś fragmentów, pojedynczych scen. Ponownie odwiedziliśmy naszych bohaterów. Super było ich znowu po roku zobaczyć. Jedna z bohaterek na nasz widok całkowicie się posypała. Tak bardzo kojarzyliśmy się jej z doświadczeniem konkursu i tymi emocjami, że gdy zobaczyła naszą ekipę, to znaczy mnie, dźwiękowczynię Anię Rok, autora zdjęć Filipa Drożdża, to wszystko w niej znowu się obudziło. Wróciły do niej te wszystkie pytania: co zrobić ze swoim życiem, czy ponownie startować w Konkursie Chopinowskim w 2025 roku? To namacalnie pokazuje, jaki koszt ponosi się, biorąc udział w konkursie.
Rzeczywiście, Leonora w filmie wspomina - pół żartem pół serio - że te 40 tysięcy euro, które otrzymuje zwycięzca, można w zasadzie w całości przeznaczyć na psychoterapię. Zupełnie poważnie, to również mi przypomina sytuację sportu zawodowego. Przykład Igi Świątek pokazuje, że bycie zawodową tenisistką, odnoszącą sukcesy, to efekt ciągłych poświęceń i ogromnego kosztu - także tego emocjonalnego, życiowego. Analogicznie jest w przypadku pianistów, którzy dziennie poświęcają od 8 do 12 godzin na ćwiczeniu gry. Często w samotności. W końcu Artur Rubinstein mówił, że nieeleganckim jest ćwiczyć więcej niż sześć godzin dziennie. Jednak Artur Rubinstein był jeden i tylko on mógł być jednocześnie królem fortepianu i królem życia. W znakomitej większości ten kierat samotniczej pracy jest o wiele większy. Część z nich dochodzi do momentu "nagrody" - możliwości dzielenia się z innymi swoimi emocjami poprzez muzykę.
Mam wrażenie, że wspólnym mianownikiem naszych filmowych bohaterów jest udział w Konkursie Chopinowskim oraz czysta chęć dzielenia się muzyką z innymi. Chcieli się po prostu zaznaczyć się w muzyce swojego ukochanego kompozytora, wypowiedzieć za jej pośrednictwem, pokazać własne spojrzenie. Jest w tym coś magicznego i niepowtarzalnego, że możliwość zagrania w ramach konkursu wynagradza im w pewien sposób cały poniesiony koszt.
Wywołałeś Igę Świątek, która od początku kariery podkreśla ogromną potrzebę wsparcia psychologicznego. W "Pianoforte" widzimy, że Evie czy Hao towarzyszą nauczycielki. Myślisz, że pianistom tej klasy w codziennej pracy powinni towarzyszyć również psychologowie?
To nie byłoby wcale głupie. Z tego co wiem, część z nich czasem sięga po konsultacje. Natomiast mam wrażenie, że w wielu przypadkach to bliscy i nauczyciele po części stają się wsparciem psychologicznym dla muzyków. Myślę tu na przykład o Vivian Li – nauczycielce Hao. W filmie widać również, że każdy z bohaterów ma swoją strategię radzenia sobie ze stresem, lękiem czy zwykłą tremą, która się pojawia. Szukają różnych sposobów na przepracowywanie różnych momentów. Konkurs Chopinowski weryfikuje również chwilową predyspozycję danego pianisty, pianistki. Jest to bardzo ważny element, o który również dbają.
Przygotowując się do realizacji filmu, rozmawiałem z Konstantinem Scherbakovem – szefem katedry fortepianu Uniwersytetu Artystycznego w Zurychu, nauczycielem między innymi Julianny Awdiejewy, zwyciężczyni XVI Konkursu Chopinowskiego w 2010 roku. Scherbakov wspomniał o badaniach neurologicznych wykazujących, że to u pianisty bądź pianistki występujących publicznie zarejestrowano najwyższą aktywność mózgu. Wspomniał, że mózg pianisty wybucha niczym supernowa. Działa wówczas pamięć, układ odpowiedzialny za emocje, pobudzone są strefy, które z osobna kontrolują prawą, lewą rękę, prawą, lewą nogę. Co ciekawe, oddech i bicie serca potrafią zbliżyć się do metrum utworu. To pokazuje niezwykłą synchronizację z muzyką.
W przypadku naszych bohaterów, w zależności od wieku i samoświadomości, strategie radzenia sobie z emocjami były różne. Alexander Gadjiev na przykład potrafi bardzo świadomie oddychać. Korzysta z jogi i innych technik, które przynoszą mu wytchnienie i spokój.
W pamięć w sposób szczególny zapadła mi Eva Gevorgyan, która od początku okrzyknięta została jedną z głównych faworytek. Konkurs zakończyła w finale, bez żadnej nagrody. Jak ona sobie z tą sytuacją radziła?
Powiem tak: cieszę się, że mieliśmy ten rodzaj zaufania bohaterów i bohaterek - w tym Evy - że mogliśmy z kamerą bardzo zbliżyć się do nich zarówno we wzlotach, jak i momentach upadków. Wynikało to z ich bardzo jasnych intencji: chcieli podzielić się swoimi doświadczeniami.
W grudniu 2022 roku pokazałem im wszystkim wersję montażową filmu. Bardzo bałem się reakcji Evy. Zadzwoniła, była bardzo wzruszona. Powiedziała, że film oddaje jej prawdę, też tę wewnętrzną i jej doświadczenie konkursowe, co było dla niej bardzo ważne. Jej obecna kariera świadczy o tym, że potrafi komunikować się z widownią. Jest bardzo obiecującą artystką, której losy śledzi bardzo wielu. Wyprzedaje pełne sale koncertowe z dużym wyprzedzeniem. Ostatnio była w trasie w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych.
Mam poczucie, że mieliśmy pewnego rodzaju przywilej, żeby być blisko niej. Rzeczywiście wiele momentów było dla niej trudnych. W tym też tkwi magia filmowego dokumentu, że w pewnym momencie bohaterki, bohaterzy zapominają o obecności kamery, która staje się naturalną częścią otoczenia. Jest scena, w której Eva stoi w towarzystwie swojej nauczycielki Natalii Trull i pana od fortepianów. Kamera była oddalona od niej jakieś półtora metra. Eva ani razu nie spojrzała w kamerę. Ważniejsza była dla niej tamta rozmowa.
Nauczycielka Evy – Natalia Trull – nie miała żadnych uwag do tego, jak ją sportretowaliście w filmie?
Nie. Sam mam wrażenie, że w żaden sposób jej nie oceniamy. Wydaje mi się, że emanacją jej troski o Ewę była ostatnia rozmowa telefoniczna, po ogłoszeniu wyników. Ta scena przekonuje o niezwykłej bliskości, jakie je łączy.
W trakcie naszej podróży z filmem rozmawiałem niejednokrotnie z widzami. Osoby niezwiązane z muzyką oceniają profesor Trull w różny sposób. Muzycy – co jest niesamowite - podkreślali, że jest ona wspaniałą pedagożką, że warto mieć taką nauczycielkę, ponieważ dzięki niej można daleko zajść.
To przekonuje mnie, że nie jest to sytuacja, którą moglibyśmy potraktować czernią i bielą. Tu pojawiają się wszelkie odcienie szarości, w tej mozaice są różne metody. Vivian Li jest zupełnie inną nauczycielką. Profesor Stefan Wojas, który opiekuje się Marcinem Wieczorkiem, ma znów inne metody. Ojciec Alexa - Siavush Gadjiev - też pianista - kształcił syna w inny sposób.
Mówiłeś o niewygrywaniu. Co jako filmowiec, człowiek chciałbyś wygrać?
Nie wiem. Czuję się wygrany w pewien sposób, ponieważ mogę robić to, co chcę. A nie zawsze tak było, nie zawsze miałem taką wolność zawodową. Kiedyś o wiele trudniej było mi znaleźć finansowanie filmu bądź miałem ograniczoną kontrolę nad ostateczną wersją filmu. Teraz czuję się dość komfortowo, pracując po swojemu i jest to pewna wygrana.
Jednocześnie - tak życiowo - wydaje mi się, że lepiej być ciągle "underdogiem". Cały czas mierzyć się z kolejnymi wyzwaniami, a w konsekwencji mniej lub bardziej boleśnie doświadczać momentów weryfikacji. Mam wrażenie, że jest to też część mojego doświadczenia, które jest spójne z przeżyciami bohaterów "Pianoforte".
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Against Gravity