Co czuje człowiek, gdy orientuje się, że zakochuje się w internetowym profilu kobiety, pod którą podszywa się jego własny ojciec? Między innymi o tym opowiada "I Love My Dad", przewrotna czarna komedia z elementami thrillera w reżyserii Jamesa Morosiniego. - Nadal nie zdajemy sobie w pełni sprawy z konsekwencji tego, w jaki sposób prezentujemy siebie w sieci - mówi filmowiec w rozmowie z Tomaszem-Marcinem Wroną.
"Wszystko wszędzie naraz" autorstwa duetu The Daniels (Dan Kwan i Daniel Scheinert) bezapelacyjnie stał się jednym z najbardziej zaskakujących triumfatorów minionego sezonu nagród filmowych, zresztą zasłużenie. Siedem Oscarów to tylko wisienka na torcie. Dlaczego wspominam o tym tytule? Ponieważ to jedna z wielu pereł ubiegłorocznej edycji South by Southwest Film Festival (SXSW) w teksańskim Austin. Festiwalu, który konsekwentnie buduje swoją pozycję jednego z najciekawszych tego typu wydarzeń na świecie.
Jego organizatorzy sięgają po tytuły bardzo różnorodne, świeże, odważne, a jednocześnie przystępne dla różnorodnej publiczności. Nic więc dziwnego, że obok hitu The Daniels, w ubiegłorocznym programie znalazły się równie świetne "Nieznośny ciężar wielkiego talentu", "Taniec młodości" czy "I Love My Dad" Jamesa Morosiniego. Ten ostatni tytuł otrzymał Wielką Nagrodę Jury dla filmu fabularnego oraz nagrodę publiczności.
"I Love My Dad" - przewrotna opowieść o relacji ojciec-syn
"I Love My Dad" to druga pełnometrażowa fabuła w dorobku 32-letniego Morosiniego - aktora, scenarzysty i reżysera. Pochodzący z Tampy (Floryda) filmowiec to siostrzeniec Dany Reeve (1961-2006) - piosenkarki, aktorki i aktywistki, działającej na rzecz osób z niepełnosprawnościami. Jej mąż Christopher Reeve (1952-2004) zasłynął tytułową rolą w "Supermanie" z 1978 roku i trzech kontynuacjach. Dziadkowie Morosiniego ze strony matki byli polskimi i niemieckimi Żydami, którzy po II wojnie światowej dotarli do Stanów Zjednoczonych.
Pierwszą filmową rolę Morosini zagrał w komedii kryminalnej "The Hands You Shake" w 2013 roku. Ogromną część jego dotychczasowego dorobku aktorskiego stanowią mniejsze i większe role w serialowych hitach: "Zabójcze umysły", "Crazy Ex-Girlfriend", "Konflikt: Bette i Joan", "American Horror Story" czy ostatnio "Życie seksualne studentek".
"I Love My Dad" jest przewrotną, nieoczywistą opowieścią o relacji ojciec-syn. Franklin (w tej roli błyskotliwy Morosini) po próbie samobójczej i terapii w klinice postanawia zerwać wszelkie kontakty z ojcem Chuckiem (wybitny Patton Oswalt) i zablokować go w portalach społecznościowych. Chuck, który martwi się o syna, nie potrafi odnaleźć się w tej sytuacji i desperacko szuka możliwości bycia na bieżąco z tym, co dzieje się u Franklina. Decyduje się na założenie fikcyjnego profilu na Facebooku jako Becca (zachwycająca Claudia Sulewski - prywatnie partnerka Finneasa O'Connella, współtwórcy sukcesu swojej siostry Billie Eilish). Chuck nie przewidział w swoim planie tego, że syn zakocha się w wirtualnej dziewczynie.
Być może ten krótki opis sprawia wrażenie historii absurdalnej, całkowicie rozumiem takie odczucia. Jednak niektóre jej fragmenty zdarzyły się naprawdę w życiu Morosiniego, którego ojciec w pewnym momencie podszywał się w mediach społecznościowych pod kobietę.
"I Love My Dad" w reżyserii Jamesa Morosiniego w kinach od 17 marca.
Z Jamesem Morosinim rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Twoja babcia była Polką. Czujesz jakieś przywiązanie do Polski, polskiej kultury?
Masz rację. Moja babcia pochodziła z Warszawy, udało się jej przeżyć Holokaust. Czuję ogromne przywiązanie do tej części dziedzictwa mojej rodziny. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy, że "I Love My Dad" pojawi się w polskich kinach.
O czym jest film?
Opowiada o Chucku - ojcu, którego syn Franklin zerwał z nim kontakt. Franklin jest w bardzo złej formie emocjonalnej i Chuck się o niego martwi. Ojciec decyduje się na stworzenie fikcyjnego profilu w portalu społecznościowym. W ten sposób chce być na bieżąco z tym, co dzieje się u Franklina. Nie przewidział jednak, że syn zakocha się w dziewczynie, pod którą ojciec się podszywa. Bojąc się o Franklina, Chuck posuwa się coraz dalej w swoim planie i nie jest w stanie zakończyć intrygi. "I Love My Dad" jest historią, w której wykorzystałem też własne przeżycia.
To znaczy?
Najogólniej mówiąc, kiedy byłem znacznie młodszy, po jednej z dużych kłótni z ojcem postanowiłem go zablokować w portalach społecznościowych.
Naprawdę?
Tak. To był ciężki okres w moim życiu i nie chciałem z nim rozmawiać. On się o mnie martwił. Pewnego dnia dostałem prośbę o obserwowanie od naprawdę pięknej dziewczyny, która miała bardzo podobne zainteresowania. Później odkryłem, że za tym profilem stał mój tato.
Ale jednocześnie chciałem nakręcić film o tym, że ktoś decyduje się na coś bardzo złego z bardzo pozytywnych powodów. Jednocześnie chciałem uchwyć to, jak trudna może być relacja między rodzicem a dzieckiem, jak ciężko poruszać się w atmosferze wieloletniego konfliktu. A także to, jak pięknie niemożliwymi mogą być emocje łączące dwie osoby. Zaciekawiło mnie także to, jak w obliczu własnej samotności jesteśmy bezradni wobec fantazji i jej konsekwencji.
Gdy ogląda się ten film - nawet kilkukrotnie - trudno uwierzyć, że powstał na bazie prawdziwej historii. Co czułeś, gdy odkryłeś prawdę o profilu, stworzonym przez własnego ojca?
Najważniejszą rzeczą dla mnie - gdy opowiadałem tę historię - było to, żeby odzwierciedlić prawdziwe emocje. Chciałem uchwycić uczucia, jakie nagromadziły się we mnie wobec mojego taty. Jednocześnie chciałem w filmie wyrazić wiele więcej rzeczy. Dlatego pozwoliłem sobie na sporą swobodę artystyczną, tworząc pewne szczegóły tej fabuły. W prawdziwym życiu, gdy odkryłem, że to tato stoi za tym profilem, oczywiście byłem przerażony, wściekły. Natomiast od zawsze tkwi we mnie potrzeba budowania historii. Pewna część mnie była ogromnie sfrustrowana, ponieważ nie wiedziałem, w jaki sposób opowiedzieć to, co mi się przydarzyło. Nie miałem zielonego pojęcia, czy będę w stanie podzielić się z kimkolwiek tymi doświadczeniami. A gdy w końcu wpadłem na pomysł, żeby tę część swojego życia ująć właśnie w "I Love My Dad", poczułem ogromną ulgę. Jakbym pozbył się czegoś, co narastało we mnie przez ponad dekadę.
Ile czasu minęło, zanim zorientowałeś się, że dziewczyna, z którą się komunikujesz, to tak naprawdę twój tato?
O wiele dłużej, niż bym sobie tego życzył (uśmiech). Tak długo.
Rozumiem, że nie zdradzisz nic więcej. A w jaki sposób twój tato zareagował na film?
Uwielbia ten film. Był bardzo zestresowany, ponieważ pierwszy raz zobaczył go podczas zeszłorocznej premiery na South by Southwest Film Festival. Siedział wśród publiczności, liczącej około 600 osób. To naturalne, że czuł się spięty całą sytuacją, chociaż jednocześnie był poruszony, cały czas się śmiał. Po pokazie, pojawił się na scenie i wziął udział w Q&A (sesja pytań i odpowiedzi - red.).
Każdy z nas ma w życiu pewne bardzo bliskie relacje. Rzadko ma się możliwość, żeby w pełni wyrazić własne odczucia na temat tych właśnie relacji. Dlatego jestem bardzo szczęśliwy, że mnie się to udało, że miałem okazję podzielić się ze światem tym, co noszę w sercu, a jednocześnie dostarczyć innym sporo rozrywki. Mogłem w końcu podzielić się tymi doświadczeniami z najbliższymi osobami w moim życiu.
Cała ta historia przytrafiła ci się mniej więcej 12 lat temu, prawda?
Tak, miałem około 20 lat. Franklin jest nieco starszy, bo ma 25 lat może trochę więcej. Jest kimś, kto nigdy tak naprawdę nie otworzył się na świat. Utknął w domu. Próbował studiować, ale mu nie wyszło. W zasadzie bezradnie szuka więzi z innymi ludźmi. Tak bardzo potrzebuje kontaktu z innymi, że ignoruje wszelkie sygnały ostrzegawcze, gdy Becca dodaje go do znajomych. Ostatecznie orientuje się, że tato potraktował go nieszczerze, ale on sam również siebie okłamywał. Zrozumiał, że nie tylko Chuck był winny tego, co się wydarzyło.
Chciałem jednak spojrzeć na to z innej perspektywy. Mniej więcej 12 lat temu portale społecznościowe dopiero nabierały rozpędu, nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, jak bezpiecznie z nich korzystać, czym jest catfishing (tworzenie fikcyjnej tożsamości w portalach społecznościowych). Prawda?
Masz rację. Wydaje mi się, że byliśmy wówczas poniekąd analfabetami, jeśli chodzi o portale społecznościowe. Mam jednak wrażenie, że nadal nie zdajemy sobie w pełni sprawy z konsekwencji tego, w jaki sposób prezentujemy siebie, własną tożsamość w sieci i co to oznacza. Często pokazujemy tylko to, co sprawi, że ludzie będą nas lubić. Myślę, że na swój sposób każdy z nas tworzy fałszywe profile samych siebie.
W jaki sposób?
Nie pokazujemy tego, kim naprawdę jesteśmy. Kreujemy przemyślane wyrywki z naszej codzienności, za pomocą których staramy się sygnalizować, że jesteśmy sympatyczni. Przy pisaniu scenariusza zafascynowała mnie ta kwestia. Pociągał mnie również temat, czy można rzeczywiście poznać inną osobę, udając kogoś, kim się nie jest, kto w ten sposób broni się przed poznaniem.
Odnoszę wrażenie, że "I Love My Dad" jest bardzo czarną komedią.
Coś w tym jest. Dla mnie to film łączący wiele gatunków. Ma w sobie komedię i jednocześnie coś z horroru społecznego, thrillera. Jestem podekscytowany tym, że film trafia do polskich kin, ponieważ to jeden z tych tytułów, które warto zobaczyć na dużym ekranie, podobnie jak ogląda się horrory w kinie, ponieważ reakcje widowni są częścią tego, w jaki sposób przeżywa się ten film. Są w nim momenty, które budzą dyskomfort i cała przyjemność tkwi w tym, jak reagują na nie inni. Dlatego warto przeżywać to wspólnie.
Przecież w tym tkwi cała magia kina. Jednak zatrzymam się przy czarnej komedii. Miałeś jakiekolwiek wątpliwości, żeby swoje doświadczenia i emocje zamknąć właśnie w takiej formie?
Zależało mi na tym, żeby uchwycić swoje emocje względem taty, szczególnie te, które odczuwałem, gdy byłem młodszy. Bardzo często budził we mnie zażenowanie, złość, ale również miłość. Ponadto mam tak, że na niektóre nawet bardzo bliskie mi relacje patrzę przez pryzmat czarnej komedii. Przez to myślę, że to najszczersza możliwość, żeby opowiedzieć niektóre historie.
Nie zmienia to faktu, że zależało mi na tym, aby zrobić coś bardzo autentycznego i jednocześnie sarkastycznego. To był jeden z powodów radości przy na planie, żeby utrzymać w ostatecznym obrazie tę równowagę.
Jak to się stało, że zagrały u ciebie takie sławy jak Patton Oswalt, Rachel Dratch czy Claudia Sulewski?
Jestem fanem Pattona, odkąd pamiętam. Jest osobą niesamowicie zabawną, ale również obdarzoną wspaniałym sercem. Wiedziałem, że potrzebuję go do tej roli. Wyobrażałem sobie go w tej roli od bardzo wczesnych etapów pracy nad filmem. Claudia jest rewelacyjną aktorką, z którą cudownie się współpracuje. W trakcie pracy bardzo mocno się zaangażowała w powstawanie tego filmu. Jeśli chodzi natomiast o Rachel, to jestem jej fanem od czasów, gdy występowała w "Saturday Night Live", perfekcyjnie pasowała do swojej roli. Ponadto zagrała u mnie niesamowicie utalentowana Amy Landecker, która również jest cudowną osobą. Wystąpił też Lil Rel Howery, który na koncie ma coraz więcej rewelacyjnych filmów. Był w stanie uchwycić i przenieść do filmu perspektywę widowni, to on jest głosem publiczności.
"I Love My Dad" jest momentami bardzo odważny, jeśli nie ryzykowny, z perspektywy poczucia humoru, na jakie sobie razem z resztą obsady pozwoliłeś. Czy ktoś z aktorek, aktorów miał coś przeciw żartom, komizmowi, po jakie sięgnąłeś?
Ogromną przyjemność przy kręceniu takiego filmu jest to, że niebezpieczeństwo, na jakie się piszesz, nakręca cię tylko do przekraczania kolejnych granic. A to sprawia, że podejmujesz ryzyko w opowiadaniu takich historii. Osobiście kręci mnie sztuka, która budzi poczucie niebezpieczeństwa i która wyrażana jest w ryzykowny sposób. Jest to dla mnie bardzo ważne i wszystko, czego się podejmuję, ma w sobie pewne elementy poczucia strachu, który pojawia się w trakcie pracy. Czasem pojawia się wrażenie, że posuwam się za daleko. Wspólnie z resztą obsady byliśmy tak samo podekscytowani tym ryzykiem. To nas połączyło od samego początku.
A ciężko było wam utrzymać powagę na planie?
"I Love My Dad" jest moim pierwszym filmem, za którym stały miliony dolarów. A jednocześnie napisałem do niego scenariusz, byłem reżyserem i w nim zagrałem, przez co było mi łatwiej podjąć cały wysiłek na poważnie. Na planie dochodziło do przerywania zdjęć w niektórych momentach i ciężko było pozostać w świecie tej historii. Jednak od samego początku moim kreatywnym punktem wyjścia było to, żeby uniknąć wrażenia, że to, co robimy, to tylko wygłupy. Zależało mi na tym, żeby nasza praca była traktowana poważnie, żeby było widać zaangażowanie. Starałem się wprowadzić elementy thrillera, także przy budowaniu każdej z postaci, w taki sposób, żeby było widać, że każda z nich to prawdziwy człowiek, a nie ich karykatury. Chodziło mi o zachowanie ich autentyczności.
Ogromną rozpoznawalność zyskałeś rolą w pierwszym sezonie serialu HBO Max "Życie seksualne studentek". Wolisz grać czy tworzyć własne historie serialowe bądź filmowe?
Traktuję aktorstwo i tworzenie własnych historii praktycznie jak jedno i to samo. Jako dziecko dostałem od taty kamerę wideo. Jak się możesz domyślać, często brakowało mi osób, które grałyby w moich filmikach, dlatego czasem sam odgrywałem wszystkie postaci. Czasem wciągałem w to swojego młodszego brata oraz tatę. Dlatego zawsze towarzyszyła mi myśl, że także aktorstwo to opowiadanie historii, z którą trzeba mieć bardzo silną więź. Czy stoję przed kamerą, jestem po jej drugiej stronie, czy piszę scenariusz, w taki sam sposób doświadczam tego, co chcę wyrazić.
Na koniec: kochasz swojego tatę?
Nie wiem, czy to ma sens, ale odpowiem tak: kocham swojego tatę, a jednocześnie nie kocham swojego taty (śmiech).
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Aurora Films