Nie żyje ośmioletni Kamil z Częstochowy - poinformowało w poniedziałek Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka. Chłopiec od 3 kwietnia przebywał w szpitalu. Był w śpiączce farmakologicznej. - Był otoczony troskliwą opieką, korzystał z najnowocześniejszych metod leczenia. To wszystko nie wystarczyło. Dzisiaj dzielimy wielki smutek związany z odejściem dziecka - powiedział rzecznik szpitala Wojciech Gumułka. 29 marca chłopiec został pobity i oblany wrzątkiem. Przez pierwsze pięć dni nikt nie wezwał do niego pogotowia.
"Bezpośrednią przyczyną śmierci chłopca była postępująca niewydolność wielonarządowa. Doprowadziła do niej poważna choroba oparzeniowa i ciężkie zakażenie całego organizmu, spowodowane rozległymi, długo nie leczonymi ranami oparzeniowymi. Kamilek przez cały czas pobytu w szpitalu był głęboko nieprzytomny" - przekazało w poniedziałek rano Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka.
Niedługo potem przed szpitalem zorganizowano konferencję prasową, podczas której rzecznik GCZD Wojciech Gumułka przekazał, że ośmiolatek zmarł w poniedziałek o 7.01. Zaznaczał, że przez cały czas chłopiec był "głęboko nieprzytomny".
- Nie wiedział, co go spotkało. Nie wiedział, gdzie jest. Ani przez chwilę nie cierpiał - przekazał Gumułka.
Dodał, że lekarze walczyli o życie chłopca przez 35 dni. W tym czasie - jak zaznaczał rzecznik - Kamil otrzymał "wszelką możliwą pomoc medyczną".
- Korzystał z zaawansowanych metod leczenia, między innymi z respiratoterapii, dializoterapii oraz z wysokospecjalistycznej aparatury ECMO, zapewniającej wspomaganie krążenia i pozaustrojowe natlenianie krwi. Był pod ciągłą, niezwykle troskliwą opieką naszego personelu medycznego. To wszystko niestety nie wystarczyło - przekazał rzecznik.
Przedstawiciel szpitala przekazał wyrazy współczucia biologicznemu ojcu dziecka. Podziękował też osobom, które przejęły się losem chłopca.
- Wspólnie z państwem dzielimy dziś wielki smutek z powodu odejścia Kamilka - zakończył.
Stan Kamila od początku był bardzo ciężki
Stan ośmioletniego Kamila od początku był bardzo ciężki. Od przyjęcia do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w dniu 3 kwietnia przebywał na oddziale intensywnej terapii.
Lekarze zaznaczali, że największym problemem była choroba oparzeniowa, pogłębiona faktem, że przez pięć dni nie otrzymał pomocy medycznej. Pod koniec kwietnia szpital rozpoczął wybudzanie chłopca, jednak okazało się to niemożliwe.
"Wybudzanie Kamilka zostało wstrzymane z powodu kolejnych problemów infekcyjnych. Długo nieleczone, rozległe oparzenia powodują zakażenie organizmu chłopczyka, połączone z niewydolnością wielonarządową. Przy poważnym przebiegu choroby oparzeniowej takie problemy występują często, ale są do przezwyciężenia. Kamilek pozostaje więc w śpiączce farmakologicznej na oddziale intensywnej terapii. Najbliższy czas poświęcony będzie na ustabilizowanie stanu zdrowia małego pacjenta" - poinformowało GCZD 28 kwietnia.
Rzecznik GCZD Wojciech Gumułka tłumaczył wtedy, że "wybudzanie to długi proces, trwający trochę proporcjonalnie do czasu, w którym chłopczyk jest w śpiączce". Jak dodał, dawki leków usypiających były zmniejszane, ale proces ze względu na stan chłopca zatrzymano.
Ojczym, matka, ciotka, wuj - z zarzutami, prokuratora sprawdza służby
Prokuratura Okręgowa w Częstochowie prowadzi śledztwo w sprawie usiłowania zabójstwa ośmioletniego Kamila. 29 marca chłopiec został pobity i poparzony wrzątkiem, w efekcie doznał poparzeń 25 procent powierzchni ciała. Lekarze z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie Kamil trafił 3 kwietnia, stwierdzili także stare złamania obu rąk i nogi, krwiak na głowie, ślady po przypalaniu papierosem, a czas powstania najstarszego urazu oszacowali na miesiąc przed przyjęciem do szpitala.
Czytaj też: Kamil uciekał z domu, teraz w szpitalu walczy o życie. Jego matka i ojczym są w areszcie
Głównym podejrzanym jest ojczym chłopca 27-letni Dawid B. Zarzuty nieudzielenia pomocy usłyszeli kolejni bliscy Kamila, którzy z nim mieszkali: matka 35-letnia Magdalena B., jej siostra 45-letnia Aneta J. i jej mąż 61-letni Wojciech J. Kobiety podejrzane są także o to, że nie reagowały na katowanie. Według śledztwa widziały, jak Dawid B. bił chłopca, polewał wrzącą wodą pod prysznicem, a na koniec rzucił na rozgrzany piec węglowy. Ojczym i matka są w areszcie.
Śledczy przyglądają się służbom, które interesowały się rodziną. B. mieli przydzielonego pracownika socjalnego i asystenta rodzinnego, nadzór nad nimi sprawował kurator sądowy. Kamil chodził do szkoły. 30 marca, dzień po tragedii, nie przyszedł. Szkoła wiedziała od matki, że polał sobie buzię ciepłą herbatą. Nie przekazała tej informacji innym służbom. Nikt nie zajrzał do chłopca do 3 kwietnia, kiedy znalazł go w mieszkaniu byłej żony ojciec biologiczny i wezwał pogotowie.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka im. św. Jana Pawła II