Ośmioletni Kamil z Częstochowy, który miał poparzone 25 procent ciała, od 3 kwietnia leży w szpitalu w bardzo ciężkim stanie. Prokuratura postawiła w środę zarzut nieudzielenia pomocy wujkowi chłopca. Wcześniej to samo zarzuciła ciotce. Główny podejrzanym jest ojczym Kamila. Miał pobić dziecko, polać gorącą wodą pod prysznicem, a potem rzucić na rozgrzany piec węglowy. Za cierpienie Kamila odpowie także jego matka - według śledczych, widziała maltretowanie syna i nie reagowała. W mieszkaniu były cztery dorosłe osoby i przez pięć dni nikt nie wezwał służb.
45-letnia Aneta J., siostra matki Kamila oraz jej mąż 61-letni Wojciech J. usłyszeli zarzuty z artykułu 162 paragraf 1 Kodeksu karnego, który mówi o nieudzieleniu pomocy. Małżeństwo mieszkało w Częstochowie pod jednym dachem z rodziną Kamila, jego matką Magdaleną B., ojczymem Dawidem B. i ich dziećmi. Od 29 marca do 3 kwietnia, czyli od poparzenia chłopca do interwencji pogotowia nikt z nich nie wezwał żadnych służb.
Wojciech J. usłyszał zarzut w środę. - Zarzut dotyczy tego, że nie udzielił pomocy małoletniemu, który znajdował się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w ten sposób, że nie wezwał właściwych służb ratunkowych ani nie zainicjował żadnych innych czynności w celu udzielenia pomocy pokrzywdzonemu - przekazał nam Piotr Wróblewski z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie.
Anecie J. prokurator postawił zarzut już w piątek. Różnica w zarzucie polega na tym, że ciotka miała być świadkiem katowania dziecka. - Nie interweniowała, gdy Dawid B. przytrzymywał dziecko siłą i polewał wrzącą wodą pod prysznicem, bił, następnie rzucił małoletniego na piec węglowy - powiedział Wróblewski.
Oboje nie przyznają się do winy Twierdzą, że nie widzieli katowania. Wujek wyjaśniał, że rzadko bywał w domu, bo dużo pracuje. W rozmowie z nami tuż po tragedii mówił, że wiedział od matki Kamila, że poparzył się gorącą wodą z bojlera. Matka miała go zapewniać, że była z synem u lekarza. Wujek mówił nam, że widział, jak matka smarowała dziecko maściami.
Aneta i Wojciech J. objęci są dozorem policji. Grozi im do 3 lat więzienia.
16. dzień Kamila w szpitalu, stan nadal bardzo ciężki
Jak poinformowało w środę Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka, chłopiec przebywa u nich od 16 dni. "Jego stan jest nadal bardzo ciężki. Dziecko cały czas jest w śpiączce farmakologicznej na oddziale intensywnej terapii. Wciąż największym problemem jest ciężki przebieg choroby oparzeniowej u chłopca, spowodowanej rozległymi oparzeniami i nieleczeniem ran oparzeniowych przez wiele dni" - przekazali przedstawiciele Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka.
Kamil ma osiem lat. Do GCZD trafił 3 kwietnia z nieleczonymi obrażeniami, z czego najgorsze to oparzenia, obejmujące 25 procent ciała, w tym cała twarz, tułów, ręce i nogi.. Lekarze walczą o życie chłopca, usuwają tkanki martwicze, kładą przeszczepy skóry na rany oparzeniowe. Ośmiolatek przeszedł już cztery takie operacje i niewykluczone, że przejdzie kolejne. Dlatego nie jest wybudzany ze śpiączki, której zadaniem jest także uśmierzanie bólu.
Ojczym miał się znęcać, matka nie reagowała
Chłopiec został skatowany. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Częstochowie. Opiekunowie chłopca już w pierwszym tygodniu kwietnia usłyszeli zarzuty i zostali aresztowani. 27-letni Dawid B., ojczym Kamila, podejrzany jest o usiłowanie zabójstwa dziecka i znęcanie się nad nim ze szczególnym okrucieństwem. Miał chłopca bić i kopać po całym ciele, przypalać papierosami, polać wrzątkiem i umieścić na rozgrzanym piecu węglowym. 35-letniej Magdalenie B., matce Kamila, prokuratura zarzuca, że pomagała mężowi w tych czynach, nie reagując i nie pomagając synowi.
Dawid B. przyznał się do winy, ale nie złożył wyjaśnień.
Czytaj też: Kamil uciekał z domu, teraz w szpitalu walczy o życie. Jego matka i ojczym są w areszcie
Szkoła wiedziała o złamaniu ręki i poparzeniu twarzy
Rodzina była pod nadzorem wielu służb w Częstochowie, a także w Olkuszu w Małopolsce, gdzie B. mieszkali od ubiegłych wakacji prawie do końca zimy. Wrócili do Częstochowy na przełomie lutego i marca. Regularnie zaglądali do nich dzielnicowi z częstochowskiej i olkuskiej policji, asystent rodzinny z ośrodków pomocy społecznej, kurator sądowy. Kamil chodził do szkoły. Nikt nie zauważył objawów przemocy.
Jak informowali śledczy i lekarze, prócz poparzeń Kamil miał stare złamania nogi i obu rąk, krwiak na głowie oraz ślady od przypalania papierosami. Najstarszy uraz miał powstać około miesiąc przed przyjęciem do szpitala, czyli na początku marca. Szkoła chłopca zauważyła tylko złamanie jednej ręki, bo skarżył się na ból. Nauczyciele wysłali matkę do lekarza, co skończyło się założeniem gipsu.
W dniu, kiedy chłopiec przyszedł do szkoły z bolącą ręką, miał także pękniętą wargę. Matka wyjaśniała nauczycielom, że syn przewrócił się o próg.
Do najgorszych obrażeń - poparzenia 25 procent ciała - według śledztwa doszło 29 marca. Tego dnia Kamil ostatni raz był w szkole. Nauczyciele wiedzieli od matki, że syn poparzył twarz ciepłą herbatą. Nie poinformowali o wypadku MOPS. Nikt ze służb nie odwiedził chłopca do 3 kwietnia, gdy poparzonego i pobitego syna znalazł ojciec biologiczny i zawiadomił pogotowie.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24