Polska i Świat
Rodzice Syryjczyka mieli utknąć na granicy. "Ja chcę tylko pięciu minut, żeby im zanieść jedzenie"
Kryzys migracyjny na granicy polsko-białoruskiej. W jednej z grup, której zarówno pogranicznicy z Polski, jak i Białorusi uniemożliwiają dalsze przemieszczanie się, mają znajdować się rodzice Syryjczyka, który w 2015 roku otrzymał azyl w Austrii. - Tam są ludzie, którym potrzebny jest lekarz, natychmiastowa pomoc. Tam są starsze osoby, które muszą regularnie przyjmować leki, a od 10 dni nie przyjmują żadnych - zauważył. Mężczyzna przyznał w rozmowie z Maciejem Warsińskim, że kilkukrotnie starał się samodzielnie pójść na granicę, by dostarczyć rodzicom potrzebne rzeczy, ale - jak twierdził - "Straż Graniczna nie dała takiej możliwości". Mężczyzna, nie kryjąc poruszenia, pytał dziennikarza, czy wie, "jakie to trudne, gdy twoja mama ci mówi przez telefon, że nie jadła od ośmiu dni?" - Wiesz, jakie to ciężkie? To jest twoja matka. (…) Między nami jest 10 kilometrów i nie można nic zrobić. Co my takiego zrobiliśmy? Nie chcemy pomocy od nikogo. Możemy za wszystko zapłacić. Za mieszkanie, jedzenie, za opiekę zdrowotną, za wszystko. Oni szukają tylko bezpiecznego miejsca. Oni się bali tu przyjeżdżać, ale bardzo tęsknili. Dlatego załatwiliśmy wizy turystyczne - tłumaczył.
Dopytywany o to, czy w grupie, w której mają znajdować się jego rodzice, doszło do przypadków śmierci, Syryjczyk zaznaczył, że choć nie ma zbyt wielu informacji, to z relacji rodziców wie, że "nie żyje od 3 do 5 osób". - Leżą między drzewami - powiedział. Pytany o to, co zrobi on i jego rodzice, jeżeli nie uda się im przedostać do Polski, mężczyzna zaznaczył, że "pozostanie na Białorusi to niezbyt dobre rozwiązanie, ale chcieli być znowu razem".