Do szpitala w Białymstoku trafił 58-letni obywatel Syrii, który spadł z ponad pięciometrowego ogrodzenia na polsko-białoruskiej granicy. Mężczyzna przeszedł operację, jest w ciężkim stanie. - Rokowania są niepewne - poinformowała przedstawicielka szpitala. Z Niemiec przyjechała do mężczyzny córka. Odwiedził go również brat.
W poniedziałek (10 kwietnia) na profilu facebookowym No Borders Team pojawił post, z którego wynikało, że w jednym z podlaskich szpitali leży Syryjczyk, który w ostatnich dniach spadł z ogrodzenia na polsko-białoruskiej granicy.
O sprawie napisała też "Gazeta Wyborcza".
- Zdarzenie miało miejsce we wtorek, 4 kwietnia. Pracownicy centrum nadzoru bariery elektronicznej zauważyli, że mężczyzna próbował przejść przez ogrodzenie i z niego spadł - powiedziała tvn24.pl major Katarzyna Zdanowicz, rzeczniczka Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej w Białymstoku.
Dodała, że na miejsce wysłano patrol Straży Granicznej. - Przyjechała też karetka. O godzinie 3.30 mężczyzna został zabrany do szpitala w Hajnówce - poinformowała Zdanowicz.
Rzeczniczka szpitala: rokowania są niepewne
Mężczyzna ma 58 lat. Jest obywatelem Syrii. Jeszcze tego samego dnia został przewieziony do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.
- Przeszedł u nas operację, jest na intensywnej terapii w stanie bardzo ciężkim. Rokowania są niepewne - powiedziała we wtorek (11 kwietnia) przed kamerą TVN24 rzeczniczka szpitala Katarzyna Malinowska-Olczyk.
Dodała, że stosunku do pacjenta wdrożone jest bardzo specjalistyczne leczenie. - Były konsultacje chirurgów naczyniowych, ortopedów, kardiologów - wymieniła.
Córka przyjechała odwiedzić ojca. O sprawie powiadomiono Biuro RPO
Jak opisała "Gazeta Wyborcza", do ojca przyjechała córka, którą do mężczyzny wpuszczono, dopiero gdy do komendanta Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej zadzwonił Maciej Grześkowiak z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich.
Wojciech Brzozowski, zastępca RPO, powiedział przed kamerą TVN24, że Biuro dowiedziało się o Syryjczyku w piątek (7 kwietnia) po godzinie 16.
- Przyjechała do niego córka z Niemiec, przebywająca tam - co należy podkreślić - całkowicie legalnie już od wielu lat. Niestety okazało się, że reakcją służb medycznych - nie Straży Granicznej, tylko służb medycznych - było zainteresowanie się przede wszystkim legalnością pobytu córki - przekazał Brzozowski.
Przedstawicielka USK poinformowała nas, że w szpitalu była grupa ośmiu osób, które chciały wejść do pacjenta.
- Jedna z nich przedstawiła się jako córka mężczyzny. Jako że do pacjentów w ciężkim stanie wpuszczamy jedynie członków rodziny, a nie wiedzieliśmy, że faktycznie to jego córka, wezwaliśmy Straż Graniczną. Po jej przyjeździe i wyjaśnieniu sprawy, do mężczyzny weszła jego córka oraz zięć. Dziś był u niego również brat. Przyjechał z tłumaczem - przekazała nam Malinowska-Olczyk we wtorek.
Rzeczniczka SG: funkcjonariuszka wcieliła się w rolę tłumacza
Rzeczniczka SG potwierdziła, że strażnicy zjawili się w szpitalu.
- Jedna z funkcjonariuszek zna doskonale język niemiecki, więc bez problemu porozumiała się z córką Syryjczyka. Po tym, jak została wylegitymowana, mogła swobodnie wejść do swojego ojca. Później nasza funkcjonariuszka wcieliła się w rolę tłumacza, dzięki czemu córka mogła dowiedzieć się od lekarzy o stanie ojca - przekazała.
Według Zdanowicz nieuprawnione jest twierdzenie, jakoby kobieta została wpuszczona do ojca dopiero po interwencji RPO. - Strażnicy, którzy byli na miejscu, nawet nie wiedzieli, że przedstawiciel Rzecznika Praw Obywatelskich dzwoni do komendanta naszego oddziału. Owszem komendant odebrał taki telefon, ale w tym czasie czynności już trwały. Przedstawiciele RPO dzwonią do komendanta w różnych sytuacjach, zazwyczaj po sygnale ze strony aktywistów - podkreśliła.
Operacja "Śluza" - zemsta Łukaszenki
Kryzys migracyjny na granicach Białorusi z Polską, Litwą i Łotwą został wywołany przez Alaksandra Łukaszenkę, który jest oskarżany o prowadzenie wojny hybrydowej. Polega ona na zorganizowanym przerzucie migrantów na terytorium Polski, Litwy i Łotwy. Łukaszenka w ciągu ponad 28 lat swoich rządów nieraz straszył Europę osłabieniem kontroli granic.
Czytaj też: Operacja "Śluza" - skąd latały samoloty do Mińska? Oto, co wynika z analizy tysięcy rejsów
Akcję ściągania migrantów na Białoruś z Bliskiego Wschodu czy Afryki, by wywołać kryzys migracyjny, opisał na swoim blogu już wcześniej dziennikarz białoruskiego opozycyjnego kanału Nexta Tadeusz Giczan. Wyjaśniał, że białoruskie służby prowadzą w ten sposób wymyśloną przed 10 laty operację "Śluza". Pod płaszczykiem wycieczek do Mińska, obiecując przerzucenie do Unii, reżim Łukaszenki sprowadził tysiące migrantów na Białoruś. Następnie przewozi ich na granice państw UE, gdzie służby białoruskie zmuszają ich, by je nielegalnie przekraczali. Ta operacja trwa.
Czytaj więcej w tvn24.pl: Kryzys na granicy polsko-białoruskiej
Źródło: tvn24.pl, TVN24