"Odstaw to i będziesz zdrowy". Dlaczego wierzymy w pseudomedyczne bzdury?

shutterstock_2018766347
Dezinformacja i "czysty przekaz". Akcja ma uwrażliwić Polaków na fake newsy
Źródło: TVN24
Wstyd, strach i potrzeba prostych odpowiedzi sprawiają, że mity o zdrowiu mają dziś większą siłę niż wiedza. A ich konsekwencje widać dopiero w gabinetach i szpitalach. Dlaczego tak łatwo ulegamy powtarzanym medycznym bzdurom i jakimi trikami posługują się ci, którzy podszywają się pod autorytet nauki?
Kluczowe fakty:
  • Prof. Grażyna Cichosz ponownie głosi pseudonaukowe tezy - tym razem w Sejmie, podczas posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Życia i Zdrowia Polaków - łącząc soję z niepłodnością, obniżeniem inteligencji i chorobami psychicznymi.
  • Eksperci podkreślali podczas debaty "Medycyna w czasach chaosu informacyjnego", że wierzymy pseudomedycznym obietnicom, bo są proste, emocjonalne i natychmiastowe.
  • Endokrynolodzy i dietetycy ostrzegają przed "metodą kanapki". To mechanizm, który sprawia, że uproszczone tezy np. o insulinie, soi czy cholesterolu - choć niezgodne z nauką - rozchodzą się szybciej niż fakty.
  • Walka z dezinformacją medyczną wymaga wzmacniania rzetelnych źródeł, reagowania na fałszywe treści i świadomych decyzji odbiorców.
  • Więcej artykułów o podobnej tematyce znajdziesz w zakładce "Zdrowie" w serwisie tvn24.pl.

Głos prof. Grażyny Cichosz nie cichnie. Przeciwnie, wciąż znajduje dla siebie szerokie platformy do wystąpień. Choć jej głośny wywiad u Bogdana Rymanowskiego został ostro i jednoznacznie skrytykowany przez lekarzy, dietetyków i ekspertów zajmujących się zdrowiem publicznym, a wiele twierdzeń wymagało natychmiastowych sprostowań, profesor nadal powtarza je z pełnym przekonaniem. Tym razem w Sejmie podczas listopadowego posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Życia i Zdrowia Polaków zatytułowanego "Żywność jako narzędzie manipulacji".

W ponad godzinnym wystąpieniu, w którym swobodnie mieszała żywienie z rozrodczością a szczepienia z psychiatrią, wybrzmiały tezy niemające żadnego oparcia we współczesnej medycynie. Jakie? Że soja zaburza płodność, obniża inteligencję, wywołuje choroby psychiczne i wpływa na orientację seksualną; że otyłość to wyłącznie kwestia insuliny, a nie bilansu energetycznego; że mięso jest "jedynym zdrowym pokarmem", a szczepionki rzekomo "zatykają jelita dzieci". Według niej lekarze "wcisną ludziom wszystko", choć nie mają wiedzy, że za większością chorób stoją fitoestrogeny. - 1,5 miliona par nie jest w stanie spłodzić dziecka, to mówi samo za siebie - skwitowała.

To właśnie taki rodzaj "naukowo brzmiącej wiedzy" - proste przyczyny, proste rozwiązania, absolutna pewność - rozchodzi się po sieci błyskawicznie, wspierany emocjami, zasięgami i algorytmami. Jak mówił podczas IV edycji ogólnopolskiej konferencji "Płodność. Strefa specjalistycznej wiedzy" dr n. med. i n. o zdr. Szymon Suwała, mechanizm manipulacji jest zaskakująco prosty: - Wsadzimy pomiędzy dwie prawdziwe informacje totalną bzdurę i ona, dzięki temu, że ląduje między prawdziwymi treściami, łatwiej się sprzedaje.

Kiedy jednak takie tezy wypowiada osoba z tytułem profesorskim, ryzyko rośnie. A jak mówi dietetyk dr Damian Parol, tytuł naukowy to bardzo słaby wyznacznik. - Mogę wymienić kilkanaście osób z tytułami, także lekarzy, którzy mówią kompletne głupoty - zapewnia.

Konsekwencje? Nie są abstrakcyjne. Pediatra Monika Działkowska zauważa, że osoby, które uległy fałszywym obietnicom, rzadko później mówią o skutkach. - Ludziom jest głupio, wstyd. Nikt nie chce opowiedzieć swojej historii - zaznacza lekarka.

To właśnie między innymi z tego powodu tegoroczną konferencję "Płodność. Strefa specjalistycznej wiedzy", skierowaną do osób starających się o dziecko, która odbyła się 22 listopada w Warszawie, otwarto panelem dyskusyjnym nie o nowych technologiach czy nowoczesnej diagnostyce, a o tym, co dziś najbardziej zagraża zdrowiu publicznemu: dezinformacji - w każdej dziedzinie, od dietetyki po szczepienia, od niepłodności po psychiatrię.

W dyskusji pt. "Medycyna w czasach chaosu informacyjnego. Uważaj, komu ufasz. Jak rozpoznawać pseudomedyczne mity i nie dać się zmanipulować?" udział wzięli m.in.: psychiatrka dr Maja Herman, pediatra lek. Monika Działkowska, diabetolog i nefrolog dr hab. n. med. Karolina Kędzierska-Kapuza, endokrynolog i specjalista leczenia otyłości dr n. med. i n. o zdrowiu Szymon Suwała oraz dietetyk i psychodietetyk dr n. o zdrowiu Damian Parol. To oni, obecni w mediach społecznościowych jako konsekwentni "pogromcy mitów", próbowali odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak łatwo wierzymy pseudomedycznym obietnicom i jak odróżniać fakty od narracji, które kuszą swoją prostotą, ale nie mają nic wspólnego z prawdą.

Chaos informacyjny: wiedzy jest dużo - za dużo

Paneliści podkreślali, że zjawisko obserwowane dziś w przestrzeni mediów społecznościowych i debaty publicznej - którego przykładem są także ostatnie głośne wystąpienia prof. Cichosz - jest tylko fragmentem większego obrazu. U źródła problemu leży nie pojedynczy głos, lecz środowisko informacyjne, w którym wszyscy dziś funkcjonujemy. To właśnie ten kontekst, czyli przesyt treści, szybkość przekazu i brak skutecznych filtrów, tworzy podatny grunt dla mitów.

Lek. Monika Działkowska, pediatra, autorka bloga "Pediatra na Zdrowie", zwróciła uwagę, że problemem nie jest już brak wiedzy, ale nadmiar informacji, które trudno zweryfikować.

Jakiś czas temu był duży problem z tym, że nie mieliśmy szerokiej dostępności do wiedzy. Ludzie poszukiwali informacji - chodzili do bibliotek, pytali babcię, lekarza, kogokolwiek się dało. Teraz mamy zupełnie inny problem: nie potrafimy ocenić, które z informacji, jakie słyszymy, widzimy czy czytamy, są prawdziwe, oparte na jakichkolwiek podstawach - naukowych czy realistycznych - a które nie.
Lek. Monika Działkowska, pediatra

Jej zdaniem to jedno z największych wyzwań współczesności: związane z dostępnością do social mediów i internetu w ogóle. - Mamy ogromny potencjał, żeby zdobywać wiedzę, ale bardzo trudno jest dziś odsiać ziarno od plew - przyznaje lekarka.

Według lekarki, u podstaw podatności na dezinformację leży także potrzeba szybkich odpowiedzi. - Jeśli chodzi o prawdę, to mam wrażenie, że górę biorą proste rozwiązania. My chcemy łatwych odpowiedzi na trudne pytania. Jest teraz taki vibe, taki hype, żeby wszystko zdobywać szybko. Ale coraz więcej osób przekonuje się, że to nie działa i że to nie ma szansy - komentowała.

Dlaczego wciąż wybieramy proste odpowiedzi? Mechanizm "łatwych treści"

Eksperci podkreślali, że uproszczone komunikaty nie są tylko błędem nadawców, ale odpowiedzią na nasze własne skłonności. Współczesny odbiorca, zmęczony natłokiem bodźców, chętniej sięga po przekaz, który obiecuje natychmiastowe uporządkowanie chaosu. To właśnie w tej przestrzeni rozkwitają obietnice "jednej diety", "jednego wroga" czy "jednego prostego rozwiązania".

W przeciwieństwie do rzetelnej wiedzy medycznej, złożonej, pełnej niuansów i wymagającej czasu, fałszywe treści są krótkie, emocjonalne i obiecują szybki efekt. Łatwo więc uwierzyć w komunikaty typu: "odstaw to i będziesz zdrowy", "kup ten suplement", "wykonaj trzy kroki, a zajdziesz w ciążę".

Działkowska wyjaśniała, dlaczego przekaz ekspertów bywa trudniejszy do przyjęcia. - To, co my mówimy, jest trudne do zrozumienia i zaakceptowania. Natomiast osoby, które rozsiewają fake newsy, szybko mówią: my ci pomożemy, my wiemy, co ci jest, zrób tylko to, tylko odstaw, tylko weź suplement i już będziesz zdrowy. To jest bardzo kuszące, ale niestety również bardzo zgubne - podkreślała.

Bańki informacyjne - niewidzialne pułapki współczesnego internetu

Uproszczone obietnice nie funkcjonują jednak w próżni. Ich zasięg wzmacniają algorytmy. Paneliści zwracali uwagę, że dziś nie tylko wybieramy treści, ale też jesteśmy przez nie wybierani. Raz kliknięty materiał może na długo określić, co zobaczymy później.

W kontekście zdrowia mechanizm baniek informacyjnych ma szczególnie groźne konsekwencje: jeśli ktoś trafi na treści pseudomedyczne, algorytmy systematycznie "dokładają" kolejne materiały w tym samym tonie. Odbiorca ma wrażenie, że wszędzie widzi potwierdzenia swoich obaw, a z czasem rodzi się złudzenie, że dana teza jest "powszechnie prawdziwa".

Dr Maja Herman przypomniała, że psychologia od dawna zna to zjawisko jako społeczny dowód słuszności - im częściej coś widzimy i słyszymy, tym bardziej wydaje się wiarygodne, nawet jeśli nie ma żadnych naukowych podstaw. Eksperci zwracali uwagę, że w internecie da się znaleźć "dowód" na niemal każdą tezę i właśnie dlatego bańki są jednym z największych zagrożeń dla współczesnego odbiorcy.

Czy da się wygrać z dezinformacją?

Wątek dezinformacji naturalnie prowadził do pytania, czy w ogóle można ją skutecznie ograniczyć. Specjaliści podkreślali, że nie chodzi o całkowite "wyciszenie" internetowych mitów, ale o wzmocnienie głosu rzetelnych źródeł. I że ta walka toczy się nie tylko między lekarzami a influencerami, ale także w gabinetach, w procedurach i w prawie.

Dr hab. n. med. Karolina Kędzierska-Kapuza, diabetolog i nefrolog, w social mediach znana jako doktor.cukrowa.krolowa, zwróciła uwagę na dysproporcję między wysiłkiem wkładanym w edukację a siłą prostych przekazów. - Ciągle mam wrażenie, że to, co mówimy: a mówimy dużo, tłumaczymy, podajemy źródła - to wszystko jest niczym w porównaniu z tym, że wyjdzie na przykład celebryta i powie: a ja robię tak, mi to pomogło.

To właśnie dowody anegdotyczne - "bo mi pomogło, mamie pomogło" - często wygrywają z badaniami naukowymi, bo widz utożsamia się z osobą, którą lubi i śledzi od lat. W efekcie, jak przyznała lekarka, duża część wizyty lekarskiej polega dziś nie na diagnozie, ale na "prostowaniu" tego, co pacjent przyniósł z internetu.

Niebezpieczne uproszczenia, czyli "jedna dieta dla wszystkich"

Pytany o najbardziej niebezpieczne uproszczenia, z jakimi spotyka się w gabinecie, dr Szymon Suwała wskazał wiarę w istnienie jednej, uniwersalnej diety - na wszystko i dla wszystkich. To dobrze ilustruje mechanizm, w którym proste wyjaśnienia i proste zalecenia wypierają złożoność realnej medycyny.

- Najbardziej dotyka mnie mit jednej, jednolitej diety czy modelu żywieniowego dla wszystkich - mówił. Jak dodał, w chorobach metabolicznych wiele osób wikła się w pozorny konflikt między "teorią kaloryczną" a "insulinową", jakby należało opowiedzieć się po jednej ze stron. Tymczasem, jak podkreślał Suwała, właściwa strategia żywieniowa zawsze musi być indywidualna, a uproszczone komunikaty wyjątkowo łatwo wciągają pacjentów w zamknięte kręgi treści.

Insulina, soja, cholesterol - jak działa "metoda kanapki"

W debacie wielokrotnie przewijał się wspólny mechanizm: wybranie jednego "wroga" i uczynienie z niego przyczyny wszelkiego zła - czy będzie to insulina, soja, czy cholesterol. To właśnie w ten sposób budowane są najbardziej nośne opowieści, które potem trafiają na sejmowe mównice i do popularnych programów.

- Chodzi o to, że insulina nie jest heroldem całego metabolicznego zła - zapewniał dr Suwała. Zwrócił przy tym uwagę, że w zespole policystycznych jajników, jednej z częstszych przyczyn niepłodności, rzeczywiście obserwuje się podwyższony poziom insuliny i insulinooporność. Nie oznacza to jednak, że insulina "powoduje niepłodność, a tym bardziej - bezpłodność". - Insulinooporność ma podłoże wieloczynnikowe: od predyspozycji genetycznych, przez przewlekły stan zapalny, aż po zmiany w tkance tłuszczowej - wyjaśnił i opisał przy tym tzw. metodę kanapki.

To jest jeden z podstawowych elementów gry dezinformacyjnej: wsadzimy pomiędzy dwie prawdziwe informacje totalną bzdurę - i ona dzięki temu, że ląduje między prawdziwymi treściami, łatwiej się sprzedaje.
dr n. med. i n. o zdr. Szymon Suwała - endokrynolog, diabetolog

Dr Damian Parol zwrócił dodatkowo uwagę, że ci sami twórcy, którzy upraszczają rolę insuliny, często bagatelizują znaczenie cholesterolu. - Te same osoby, które mówią, że tyjemy od insuliny, bardzo często mówią, że wysoki cholesterol to dobry cholesterol i że nie ma z tym żadnego problemu - zauważył.

Dodał, że mierzy się z tym także bezpośrednio w sieci. - Mam w komentarzach ludzi, którzy piszą: "mam cholesterol 300, odezwę się za 20 lat i zobaczysz, że to, co mówisz, to pierdoły". A ja sądzę, że będzie dokładnie odwrotnie - powiedział.

Lekarz ostrzegł, że skutki takiej narracji nie pojawią się po tygodniu, ale po 20-30 latach, w postaci chorób sercowo-naczyniowych i przedwczesnych zgonów.

"Historii powikłań nikt nie opowiada" - perspektywa pediatry

Mity dotyczące szczepień i terapii alternatywnych szczególnie wyraźnie widać w pediatrii. Paneliści zaznaczali, że to obszar, w którym dezinformacja ma bardzo konkretną cenę - mierzoną hospitalizacjami, powikłaniami i utraconym zdrowiem.

Lek. Monika Działkowska wspomniała o rodzicach rezygnujących ze szczepień lub wybierających "naturalne" metody leczenia.

Osoby, które nie szczepią dzieci czy stosują terapie alternatywne, bardzo dużo o tym mówią. I często mówią, jak to jest skuteczne, ale kiedy dzieci trafiają do szpitala z powikłaniami chorób, którym można było zapobiec, głos nagle cichnie. Nie znam takiego przypadku, żeby potem taka historia była opisana. Ludziom jest głupio, wstyd. Jest im przykro, że w to uwierzyli.
Lek. Monika Działkowska, pediatra

Dodała, że od lat próbuje nagłaśniać realne konsekwencje decyzji rodziców, ale bezskutecznie. - Kiedyś szukałam rodziców, którzy zgodziliby się opowiedzieć o konsekwencjach nieszczepienia albo sięgania po terapie alternatywne. Nikt nie chciał wystąpić. To pokazuje skalę wstydu i poczucia winy - zauważa.

Przytacza też przykład najbardziej absurdalnego fake newsa, z którym się zetknęła, a który nie padł w internecie. Jak powiedziała, dosłownie dzień wcześniej ktoś przesłał jej nagranie z Sejmu: lekarz opowiadający, że dzieciom po szczepionkach "wydłubuje się kał z jelit, bo te szczepionki zatykają jelita". - Nie mogłam uwierzyć, że ktoś w Sejmie potrafi opowiadać takie brednie - i nikt mu nie przerwał - dodała.

To przykład pokazujący, że fake newsy nie powstają wyłącznie w anonimowych zakątkach sieci. Coraz częściej wychodzą od osób, które z definicji powinny być nośnikami zaufania i profesjonalizmu - i właśnie wtedy są najbardziej niebezpieczne.

Kiedy nauka przegrywa z polityką i tytułem

Paneliści podkreślali, że problem dezinformacji nie kończy się na pojedynczych wypowiedziach czy krajowych sporach. Mechanizmy, które widzimy w Polsce, powtarzają się w innych państwach - tam, gdzie nacisk polityczny zaczyna wpływać na instytucje odpowiedzialne za zdrowie publiczne. "Ryba psuje się od głowy" - mówił dr Suwała. Podał jednocześnie przykład amerykańskiej agencji CDC (Centers for Disease Control and Prevention) - uznawanej za jedno z najważniejszych źródeł wiedzy o chorobach zakaźnych.

- W pierwszej połowie listopada na stronie internetowej CDC, na której było napisane: "szczepionki nie powodują autyzmu", zmieniono tytuł na: "szczepionki mogą powodować autyzm" - zauważył. Lekarz wskazał, że zmiana ta była efektem zmian politycznych w USA, w tym wpływu osób publicznych aktywnie promujących narracje antyszczepionkowe. Podkreślił, że polityczne naciski zaczęły oddziaływać na instytucje naukowe, co stanowi szczególnie niebezpieczny trend.

Jak tłumaczył, uzasadnienie tej zmiany oparte zostało na skrajnie wadliwych danych. A jako przykład podał próbę wyciągnięcia wniosków na podstawie mikroskopijnej grupy kontrolnej: - Porównywano dziewięcioro dzieci z autyzmem i stwierdzono, że skoro były wcześniej szczepione, to szczepionki spowodowały autyzm.

Jak zaznaczył, takie "dowody" nie tylko nie spełniają żadnych kryteriów naukowych, ale wręcz pokazują, jak łatwo manipulować opinią publiczną, gdy zestawi się poważny temat z pozornymi danymi.

Dr Suwała podsumował, że zjawisko to ma charakter globalny, a przykład CDC pokazuje, jak silny może być wpływ polityki na postrzeganie nauki. I jak niebezpieczne jest to w kontekście zdrowia publicznego.

Z polskiej perspektywy jeszcze istotniejsze jest jednak to, kto może powoływać się na autorytet zawodu. Dr Damian Parol mówił wprost, że to w ogóle nie jest kwestia odbiorców. - To nie jest problem w odbiorcach, że nie umieją odróżnić, który lekarz mówi prawdę, a który nie. To jest problem z tym, kto może nazywać się lekarzem i kto ma prawo do wykonywania zawodu i wypowiadania się jako lekarz - zauważył.

Zwrócił uwagę, że od lat zgłaszane są przypadki lekarzy rozpowszechniających pseudomedyczne treści, ale zgłoszenia często pozostają bez odpowiedzi. Dr Suwała dodał, że działanie pionu odpowiedzialności zawodowej jest "zdecydowanie za wolne" i realnie trwa miesiącami, a nawet latami, podczas gdy fake news rozchodzi się w ciągu godzin.

Jak odróżnić eksperta od osoby, która tylko "brzmi pewnie"?

W obliczu chaosu informacyjnego i sporów między samymi lekarzami kluczowe staje się pytanie: jak osoba bez wykształcenia medycznego ma rozpoznać wiarygodne źródło? Paneliści zaproponowali kilka prostych, choć wymagających kryteriów.

Dr Damian Parol przyznał, że sam kiedyś ufał przede wszystkim tytułom naukowym. - Dzisiaj uważam, że tytuł naukowy to bardzo słaby wyznacznik. Mogę wymienić kilkanaście osób z tytułami, także lekarzy, którzy mówią kompletne głupoty - przyznał.

Najważniejszym sygnałem ostrzegawczym jest jego zdaniem nadmierna pewność siebie. - Jeśli ktoś mówi coś z bardzo dużą pewnością siebie, to prawdopodobnie gdzieś się myli. Ekspert nigdy nie jest w stu procentach pewien tego, co mówi. Jego zdaniem osoby naprawdę kompetentne mówią ostrożnie, zostawiają miejsce na wątpliwości, nie obiecują metod działających "zawsze" albo "nigdy".

Dr Karolina Kędzierska-Kapuza zwróciła uwagę na jeszcze jedno kryterium: zakres kompetencji.

Sprawdzajmy, czym dana osoba się zajmuje i czy wypowiada się w swojej płaszczyźnie. Czy ginekolog, który nagle mówi o jelitach i depresji, naprawdę powinien budzić zaufanie?
Dr. hab n. med. Karolina Kędzierska-Kapuza, nefrolog, diabetolog

Podkreśliła, że lekarz powinien trzymać się swojej dziedziny, a jeśli temat wykracza poza jego specjalizację, powinien szukać wsparcia innych ekspertów, zamiast udawać, że zna się na wszystkim.

Każdy klik jest głosem za wiedzą albo za manipulacją

Co w tym zalewie dezinformacji może zrobić zwykły odbiorca, który nie pisze ustaw ani nie prowadzi konta z setkami tysięcy obserwatorów?

Dr Maja Herman przypomniała, że wpływ na kształtowanie prawa mamy nie tylko przy urnie wyborczej, ale też w procesie legislacyjnym i w codziennych zachowaniach w sieci. Zachęcała, by interesować się projektami regulującymi działalność pseudoterapeutów i korzystać z narzędzi, które już istnieją, jak konsultacje społeczne.

Zwróciła uwagę, że każdy "lajk" i każde udostępnienie jest formą głosu: - Fake newsy rozchodzą się szybciej niż nasze rzetelne informacje, bo są bardziej chwytliwe. Dlatego apelowała: "Lajkujcie treści merytoryczne. Komentujcie je. Wysyłajcie dalej. Dzięki temu możemy działać szerzej, a nie być niszą obok chwytliwych, ale nieprawdziwych informacji".

Psychiatria, dietetyka, niepłodność - wspólne pole dla szarlatanów

Na koniec paneliści zwrócili uwagę na obszary szczególnie narażone na dezinformację: dietetykę, zdrowie psychiczne i medycynę rozrodu. Łączy je to, że każdy ma z nimi osobiste doświadczenie - wszyscy jemy, wszyscy mamy mózg, wielu z nas mierzy się z lękiem o płodność. Dr Maja Herman mówiła, że prowadzi to do uproszczeń, a wielu osobom wydaje się, że stają się specjalistami w tych dziedzinach. Psychiatrka zwróciła też uwagę na treści zniechęcające do farmakoterapii depresji, typu: "jeżeli macie depresję, nie stosujcie leków przeciwdepresyjnych, bo one zabijają człowieczeństwo". Tymczasem leki przeciwdepresyjne są bezpieczne, dobrze tolerowane i skuteczne - pod warunkiem że są przepisywane po diagnozie i pod kontrolą lekarza.

Eksperci przyznali, że codzienne mierzenie się z mitami, manipulacją i hejtem jest obciążające. Mówili o "aferach" wokół produktów tak zwyczajnych jak owsianka, o atakach na wygląd lekarzy, o tym, że część szkodliwych teorii wraca jak bumerang. Mimo to nikt z nich nie deklarował, że zamierza wycofać się z sieci.

Wielu z nich przyznaje, że to trudne, męczące i niekiedy frustrujące. Ale dopóki w sieci krążą uproszczenia i fałszywe odpowiedzi, ktoś musi je prostować - choćby codziennie od nowa.

Czytaj także: