Zdjęcia Krzysztofa Raczkowiaka pokazujące lubińskie wydarzenia z sierpnia 1982 roku miało reklamować wódkę. Producent na wykorzystanie fotografii nie miał zgody, ale - jak mówi autor zdjęcia - nie naruszenie praw autorskich jest najgorsze. - Rodziny muszą po raz kolejny przeżywać traumę - podkreśla fotograf.
- Nie ma znaczenia, co ja czuję. Naruszenie praw autorskich to jedno, ale jest mi niezmiernie przykro, że mimowolnie przyczyniłem się do tego, że rodziny muszą po raz kolejny przeżywać traumę - mówi Krzysztof Raczkowiak, autor zdjęcia przedstawiającego ciężko rannego mężczyznę. Fotografia została wykorzystana przez producenta wódki do reklamy na jednym z portali społecznościowych.
Autor fotografii nie kryje oburzenia. - Myślę, że to zwykła głupota. Ktoś posłużył się googlem, by znaleźć zdjęcie, ale nie by znaleźć jakikolwiek opis - denerwuje się Raczkowiak. I podkreśla, że nawet gdyby przedstawiciele firmy Polmos zgłosili się do niego z zapytaniem o możliwość wykorzystania zdjęcia to nie zgodziłby się na to.
Jak zapowiada prawdopodobnie wystąpi na drogę prawną.
"Panie, fotografuj pan to skurwysyństwo!"
Tragiczne wydarzenia, które widać na fotografiach Raczkowiaka, rozegrały się 31 sierpnia 1982 r. w Lubinie podczas brutalnie tłumionej przez milicję demonstracji "Solidarności". Od kul ZOMO zginęły wówczas trzy osoby: 28-letni elektryk z Zakładów Górniczych Michał Adamowicz, a także 26-letni Mieczysław Poźniak i 32-letni Andrzej Trajkowski.
Fotografia Raczkowiaka przedstawiająca grupę mężczyzn niosących ciężko rannego Adamowicza została wykorzystana na facebookowym profilu wódki Żytnia Extra. Zdjęcie podpisano: "Gdy wieczór kawalerski wymknie się spod kontroli. Wina Żytniej?". Całość miała sugerować, że niesiony mężczyzna jest pijany.
Adamowicz zmarł kilka dni później w wyniku ran postrzałowych głowy.
Fotoreportaż Raczkowiaka z tych tragicznych wydarzeń liczy blisko 100 zdjęć. Autor przyznaje, że fotografie powstały przypadkiem. "Aparat miałem ze sobą z przyzwyczajenia. To był odruch po kilku latach pracy w charakterze fotoreportera. Nie miałem jednak w nawyku bohaterstwa" - wspomina na swojej stronie lubin82.pl.
"Zanim w tym dniu zacząłem fotografować, normalnie, po ludzku bałem się. Tłumu - że weźmie mnie za ubeka, milicji - że mnie zwinie i spałuje. Dopiero, gdy ktoś, z kim razem uciekałem przed szarżującymi zomowcami, zawołał 'Panie, fotografuj pan to skurwysyństwo!', odważyłem się przyłożyć aparat do oka" - dodaje.
"Bardzo bym chciał, by moje zdjęcia - milcząc jak kamienie - też zawsze wołały"
Autor przyznaje, że fotografia przedstawiająca mężczyzn niosących rannego Adamowicza jest najważniejszym zdjęciem jego życia.
"Chwilę wcześniej sfotografowałem ludzi nachylających się nad leżącym człowiekiem, widać między nimi zakrwawioną głowę. Byłem wtedy w jakimś amoku, moja pamięć tego prawie nie zarejestrowała. Dopiero następnego dnia, gdy wywołałem filmy i zrobiłem powiększenia, zobaczyłem scenę, przy której naprawdę zabiło mi serce. Zrozumiałem, czego byłem świadkiem - na moich oczach zamordowano człowieka. To nie był jakiś anonimowy żołnierz czy ofiara wypadku z wiadomości telewizyjnych. To był ktoś, kto być może kilka minut wcześniej biegł razem ze mną przez łąkę i chował się za pniem wierzby słysząc świst kul i widząc, jak z drzewa sypią się ścięte przez nie liście" - wyznaje Raczkowiak.
Jego zdaniem fotografia jest jak kamień. "Nie ma w niej dźwięku, zapachów ani migających, kolorowych światełek. Są za to emocje, nastroje, światło i - co najważniejsze - prawda. Bardzo bym chciał, by moje zdjęcia - milcząc jak kamienie - też zawsze wołały"
Producent przeprasza i zrywa umowę z agencją reklamową
Reklamę ostro skrytykowali internauci, a także Instytut Pamięci Narodowej i prezydent Lubina. "Solidarność" postanowiło o sprawie zawiadomić prokuraturę.
Rzecznik "S" nie przebierał w słowach. - Tylko wypalony Żytnią wódą mózg mógł coś tak chorego wymyślić - powiedział.
Producent marki wydał w środę oświadczenie, w którym przeprosił za publikację zdjęcia wszystkie osoby, które zostały tym dotknięte, a w szczególności autora fotografii. "Podobnie jak Państwo, jesteśmy głęboko wstrząśnięci i poruszeni publikacją wykorzystującą zdjęcia Pana Krzysztofa Raczkowiaka - napisał dyrektor zarządzający Mirosław Mazurowski. Spółka wyjaśniła, że facebookowy profil był prowadzony przez toruńską agencję reklamową Project. Poinformowano, że umowa z nią została rozwiązana w trybie natychmiastowym.
Z kolei agencja Project zapewniła, że publikacja zdjęcia nie była przejawem braku szacunku dla ofiar zbrodni lubińskiej, ale wynikła z "zaniedbań w aspekcie kontroli i weryfikacji publikowanych treści."
Autor: tam,db/i,gak / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław | A. Stefańczyk