W 1822 roku na Starościńskich Skałach (woj. dolnośląskie) stanął lew. Powstał na specjalne zamówienie książęcej pary. Czuwał nad okolicą przez ponad 150 lat. Aż w końcu ktoś strącił go ze skały. Później rzeźba zniknęła w tajemniczych okolicznościach. Odnalazła się kilkadziesiąt kilometrów dalej, nad zaporą w Złotnikach. Iwona Niedźwiedzińska postanowiła go odzyskać. Starania trwają od kilku lat. - Wydaje się, że każda ze stron jest przychylnie nastawiona do tego przedsięwzięcia - słyszymy w urzędzie konserwatora zabytków. Porozumienia jednak wciąż nie ma.
Kilka lat temu w ręce Iwony Niedźwiedzińskiej, ówczesnej radnej gminy Janowice Wielkie, wpadło zdjęcie młodego mężczyzny, który siedział na posągu lwa. Na zdjęciu widniał podpis "2-4 wrzesień 1977 r.". Lew leżał na ziemi. Wcześniej Niedźwiedzińska, która u podnóża Gór Sokolich mieszka od ponad 30 lat, słyszała o rzeźbie lwa.
- Słyszałam, że była, że zniknęła. Pewnego dnia wracałam ze Starościńskich Skał i spotkałam mężczyznę, który wspomniał o tej figurze. Później przysłał mi zdjęcie. Zobaczyłam lwa nie ze starych rycin i pocztówek, ale z czasów bardziej współczesnych. Wtedy postanowiłam, że zrobię wszystko, żeby wrócił na swoje miejsce - powiedziała nam Niedźwiedzińska.
Przez ponad 150 lat leżał na skale
Na "swoim miejscu", czyli na Starościńskich Skałach, stał od 15 maja 1822 roku. To wtedy książę Wilhelm Pruski, brat króla Prus, wraz z żoną Marianną kupili zamek w Karpnikach u podnóży Rudaw Janowickich. Rozpoczęli przebudowę rezydencji, by sprostała potrzebom książęcej rodziny. Zmienić chcieli też okolicę. Wytyczyli ścieżki spacerowe, a pobliskie skały nazwali Mariannenfels (Skały Marianny). Taki napis zdobił olbrzymie kamienie, na których znajdował się też punkt widokowy. Poniżej napisu, na półce skalnej, ustawiono posąg "Lwa czuwającego".
Ten - jak przekazała nam przedstawicielka Urzędu Ochrony Zabytków Delegatury w Jeleniej Górze - został odlany w 1822 roku w królewskiej hucie w Gliwicach. Powstał na specjalne zamówienie książęcej pary. Co wiadomo więcej o lwie? - Powstał według projektu zrealizowanego w berlińskiej pracowni słynnego rzeźbiarza Crystiana Daniela Raucha. Był to jeden z licznych elementów artystycznych zagospodarowania romantycznego zespołu parkowego, który swoim zasięgiem objął również rejon Starościńskich Skał - poinformowała Izabela Epa, inspektor Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków Delegatury w Jeleniej Górze.
- W soboty i w niedziele wchodziliśmy na tego leżącego na skale lwa, jak to dzieciaki. To była dla nas wspaniała rzecz - opisał Andrzej Wysoczański-Pietrusiewicz, dziś sołtys Strużnicy, który dawniej wraz z bratem w weekendy "zdobywał" lwa. Później rzeźba rozpłynęła się w powietrzu.
Dlaczego zniknęła? - W dawnych przewodnikach turystycznych znajduje się informacja, że w latach 70. XX wieku rzeźba została zwalona z postumentu i leżała u podnóża skał - przekazała Epa. - Został strącony i tak leżał przez jakiś czas - potwierdził nam Wysoczański-Pietrusiewicz.
Zakład zrywkarzy?
Niektórzy podejrzewali, że może lew - jako pozostałość po niemieckich czasach - zaczął komuś przeszkadzać. - Odrzuciliśmy tę teorię, bo takie rzeczy działy się po wojnie, a lew został zrzucony w latach 70. - zauważyła Niedźwiedzińska.
Inni uważali, że lew został ukradziony i przetopiony, bo kilkaset kilogramów żeliwa wielu chciałoby spieniężyć. - To też nieprawda. Najprawdopodobniej lew został zrzucony ze skały przez dwóch zrywkarzy, którzy pracowali dla lasów. Mieli w ten sposób sprawdzać, kto ma mocniejszego konia, ot taka męska rywalizacja. W jej wyniku lew trafił na ziemię - zrelacjonowała pani Iwona. Zastrzegła jednak, że nie udało się dotrzeć do naocznych świadków. Co było później? Lwa ktoś zabrał. Nie wiadomo dokładnie, kto i kiedy. Na pewno u podnóża skał leżał jeszcze, gdy we wrześniu 1977 roku robiono zdjęcie, które później trafiło do Niedźwiedzińskiej.
Ze skały nad zaporę. Niemal 60 kilometrów dalej
Jak powiedziała, mężczyzna ze zdjęcia z lwem wskazał jej miejsce, w które rzeźba mogła zostać przetransportowana. Trop podsunęli też mieszkający w okolicy bracia. Lew miał znajdować się niemal 60 kilometrów dalej, nad Jeziorem Złotnickim, tuż przy zaporze i - należącej do Tauron Ekoenergii - elektrowni wodnej w Złotnikach.
- Poszłam wskazaną drogą. Była wiosna, zrobiłam zdjęcia, żeby porównać, czy to faktycznie nasz lew - wspominała nasza rozmówczyni. I dodała, że nie ma wątpliwości, że lew znad jeziora to ten sam, który kilkadziesiąt lat wcześniej zniknął z półki skalnej. - Okazało się, że ma pęknięty ogon, jak ten ze zdjęcia - wskazała Niedźwiedzińska.
Jak trafił nad jezioro? I tu nie ma pewności. - Nie są nam znane okoliczności przeniesienia lwa na teren zapory wodnej w Złotnikach - podkreśliła przedstawicielka jeleniogórskiego urzędu ochrony zabytków. Jednak miejscowi wiedzą swoje. - Kiedy tu zamieszkałam koleżanka opowiadała mi, że nieżyjący już człowiek, który pracował w zakładach energetycznych i był też myśliwym, wypatrzył bezpańskiego lwa, który leżał na ziemi. Zabrał go i przewiózł do swojego zakładu pracy - zrelacjonowała Niedźwiedzińska.
Każdy chce, nikt nie może. "Sprawa ciągnie się od wielu lat"
- Nie spałam po nocach, zaczęłam drążyć temat. W końcu zorganizowałam spotkanie wszystkich zainteresowanych stron - opisała Niedźwiedzińska, która zebrała grubą teczkę pism i dokumentów w sprawie lwa. Machina ruszyła. - Sprawa ciągnie się od wielu lat. Planowane są kolejne spotkania, rozmowy, ale na razie nie przynoszą rezultatów. Pojawiają się za to kolejne problemy, między innymi kwestia tego, kto będzie za pomnik odpowiadał i kto będzie go nadzorował - powiedział nam latem Grzegorz Truchanowicz, zastępca wójta gminy Mysłakowice, na której terenie znajduje się część Rudawskiego Parku Krajobrazowego, gdzie przed laty znajdował się lew.
- Od kilku lat trwają rozmowy dotyczące przeniesienia rzeźby. Wydaje się, że każda ze stron jest przychylnie nastawiona do tego przedsięwzięcia - poinformowała przedstawicielka jeleniogórskiego konserwatora zabytków. I dodała: - Urząd popiera działania zmierzające do powrotu lwa na miejsce, na Starościńskie Skały.
- Chciałoby się, żeby wrócił. Tylko kto się tego podejmie? Jedni obiecują, a drudzy mówią co innego. Wszystko toczy się bardzo ospale. My jako miejscowość nie mamy prawa do lwa, nie ma go też gmina. A szkoda - podkreślił sołtys Strużnicy.
Jak poinformował nas w lipcu Łukasz Szewczyk, Nadleśniczy Nadleśnictwa Śnieżka, do którego należy teren Starościńskich Skał, nadleśnictwo "pozostaje w kontakcie z firmą Tauron Ekoenergia". - Trwają ustalania związane z ewentualnym powrotem rzeźby na skałę - podkreślił Szewczyk. Monika Meinhart-Burzyńska, koordynator ds. informacji Tauron Ekoenergia na początku sierpnia przekazała, że "dyskusje trwały jakiś czas, ale z perspektywy Taurona zakończyły się w lipcu 2018 roku, kiedy powstawał pierwszy projekt umowy przekazania lwa". - Od tego momentu Tauron deklarował wielokrotnie chęć przekazania posągu - podkreśliła.
Mimo tych deklaracji lew do dziś nie wrócił na Starościńskie Skały. Dlaczego? - Ponieważ dotychczas nie ma instytucji, która byłaby gotowa do przejęcia odpowiedzialności, zarówno za akcję relokacji, jak i późniejsze zabezpieczenie posągu na nowym miejscu - wyjaśniła Meinhart-Burzyńska. Jak podkreśliła, spółka oczekuje, że spełnionych zostanie kilka warunków. Po pierwsze, pomnik zostanie zdemontowany i "sporządzony zostanie pisemny protokół z tegoż demontażu". Po drugie, zostanie przeprowadzona renowacja lwa. Po trzecie, jak wskazała przedstawicielka Tauron Ekoenergii, pomnik zostanie zamontowany na Starościńskich Skałach i "właściwie zabezpieczony", tak, by nic nie groziło "osobom przebywającym w jego sąsiedztwie, jak i samemu posągowi". Spółka oczekuje też, że wszystkie te czynności zostaną wykonane "z należytą starannością i dbałością o powierzony posąg z zachowaniem obowiązujących przepisów prawa".
Oczekują zabezpieczenia
Tauron obawia się, że - w przypadku braku zabezpieczeń - lew mógłby zniknąć z miejsca, z którego już raz został wywieziony.
- Tauron przychyla się do rozwiązania sprawy lwa zgodnie z oczekiwaniami mieszkańców gminy Mysłakowice, prosząc jednocześnie, aby czynności zostały wykonane z należytą starannością. Tak, aby lew, który przez ponad pół wieku był bezpieczny na swoim obecnym miejscu nie zniknął nam wszystkim z pola widzenia w pół roku - poinformowała nas w sierpniu Meinhart-Burzyńska.
Przedstawicielka jeleniogórskiego urzędu konserwatora zabytków podkreśliła, że "przed przeniesieniem (…) na docelowe miejsce należy poddać obiekt zabiegom konserwatorskim". - Zaleca się, aby konserwator dzieł sztuki sprawował nadzór na każdym etapie przeniesienia - zaznaczyła Izabela Epa. A to byłoby nie lada wyzwaniem.
- Zobligowaliśmy się do logistycznego zorganizowania tej operacji i transportu. Pomóc mieliby ratownicy Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, bo mają odpowiedni sprzęt do prac wysokościowych, ale plan na razie legł w gruzach. Najpierw strony muszą dogadać się między sobą, my możemy się tylko przyglądać, zachęcać i prosić, by doszli do porozumienia. Nam jako gminie zależy, żeby ta atrakcja tu wróciła, bo to część historii tego miejsca - powiedział nam latem zastępca wójta gminy Mysłakowice. A przedstawiciel Nadleśnictwa Śnieżka dodał: - Nie jest znany jej stan techniczny w związku z powyższym nie można jednoznacznie ocenić, czy transport rzeźby jest możliwy.
Lew bez ochrony
- Lew jest zniszczony, nie ma ogona. Na pewno wymaga renowacji - zauważył Truchanowicz. Pomnik nie jest jednak wpisany do rejestru zabytków. Dlaczego? Izabela Epa wyjaśniła nam: - Zgodnie z artykułem 10 Ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami, "zabytek ruchomy wpisuje się do rejestru na podstawie decyzji wydanej przez wojewódzkiego konserwatora zabytków na wniosek właściciela tego zabytku". Co więcej, "wojewódzki konserwator zabytków może wydać z urzędu decyzję o wpisie zabytku ruchomego do rejestru w przypadku uzasadnionej obawy zniszczenia, uszkodzenia lub nielegalnego wywiezienia zabytku za granicę".
Jak zaznaczyła przedstawicielka urzędu konserwatorskiego, "muszą istnieć rzeczywiste, a nie tylko domniemane przesłanki wystąpienia tych zagrożeń". - W tym przypadku takie przesłanki nie zostały stwierdzone, a zagrożenia nie występują, co uniemożliwia wpisanie zabytku z urzędu. Z inicjatywą w tym zakresie może wystąpić właściciel - zaznaczyła Epa.
Czytaj też: Pochodzi z kościoła, zaginęła 16 lat temu. Odnalazł tablicę z nazwiskami zmarłych marynarzy
1. Do rejestru wpisuje się zabytek ruchomy na podstawie decyzji wydanej przez wojewódzkiego konserwatora zabytków na wniosek właściciela tego zabytku. 2. Wojewódzki konserwator zabytków może wydać z urzędu decyzję o wpisie zabytku ruchomego do rejestru w przypadku uzasadnionej obawy zniszczenia, uszkodzenia lub nielegalnego wywiezienia zabytku za granicę albo wywiezienia za granicę zabytku o wyjątkowej wartości historycznej, artystycznej lub naukowej.
A to oznacza, że lwu na razie nie przysługuje konserwatorska ochrona. Ale - jak podkreśliła Epa - "urząd stale monitoruje sytuację i w przypadku zagrożenia zachowania zabytku podjęte zostaną czynności na rzecz wpisania go do rejestru".
"Musi wrócić, nie ma innej opcji"
Czy mieszkańcy gminy Leśna nie mieliby nic przeciwko przeniesieniu rzeźby? W sekretariacie burmistrza usłyszeliśmy, że "żadnych słuchów ani na plus, ani na minus nie było".
- On musi wrócić, nie ma innej opcji. Co do bezpieczeństwa, to niech sobie nie wymyślają. Dzisiaj przecież można zamontować kamery - stwierdziła Niedźwiedzińska.
Na razie lew wciąż czuwa nad zaporą w Złotnikach. Obok spacerują turyści. Większość nie zwraca uwagi na ukryty pośród zarośli pomnik. Nie zdają sobie nawet sprawy z tego, że tam jest.
Podczas naszej wizyty nad jeziorem mijało go kilka osób, w końcu ktoś powiedział: - O, zobacz jaki lew. Odpowiedziało mu pytanie: - Gdzie?
Iwona Niedźwiedzińska jest pewna, że w swoim pierwotnym miejscu byłby lepiej wyeksponowany. - Tak piękne dzieło musi wrócić i być tu dla następnych pokoleń. Mamy Lwią Górę, więc lew powinien na nią wrócić. Nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa - zaznaczyła w rozmowie z nami.
Podobnych lwów jest jeszcze pięć - trzy znajdują się na terenie Niemiec, a dwa - Polski: na terenie pałacu w Judytach i przed willą Caro w Gliwicach.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: fotopolska.eu, tvn24.pl