Wybuchła "maszyna piekielna", pociąg runął z wiaduktu. Zginęły 22 osoby

Szilveszter Matuska
Zamachowiec kolejowy. Sylwester Matuszka
Źródło: Ilustrowany Kuryer Codzienny, Expres Zagłębia, Tajny Detektyw, Głos Poranny
Lokomotywa z sześcioma wagonami spadła z wiaduktu kolejowego w miejscowości Biatorbágy na Węgrzech. Chwilę wcześniej doszło do eksplozji. Z płonącego składu wydobywano kolejnych zabitych i rannych. "Maszyna piekielna, aczkolwiek prymitywna, musiała być zrobiona przez jakiegoś 'fachowca'" - mówili śledczy. "Fachowcem" okazał się Sylwester Matuszka, przykładny ojciec, miłośnik szachów i kolejnictwa. To nie był jego pierwszy zamach na pociąg. Przed sądem twierdził, że do wszystkiego namówił go "duch Leon".
Artykuł dostępny w subskrypcji
Kluczowe fakty:
  • We wrześniu 1931 roku doszło do zamachu na pociąg międzynarodowy w Biatorbágy na Węgrzech. Miesiąc wcześniej do podobnego zdarzenia doszło w niemieckim Jüterbogu.
  • Zdaniem śledczych za tymi zdarzeniami - a także dwoma innymi próbami wykolejenia składów, do których doszło na terenie Austrii - stał Sylwester Matuszka, choć początkowo o wszystko obwiniano komunistów.
  • Matuszka do wszystkiego się przyznał. Winę zrzucał na "ducha Leona", który miał namawiać go do zbrodni i uczynić z niego zamachowca.
  • "Byłem przekonany, że uczynię coś zupełnie uczciwego. Nie przyszło mi do głowy, że zginą przytem ludzie" - mówił oskarżony przed sądem.

"Wskutek wybuchu maszyny piekielnej, pociąg pospieszny spadł z wysokiego wiaduktu i szereg wagonów zostało potrzaskanych w drobne szczątki" - informował swoich czytelników "Ilustrowany Kuryer Codzienny" we wrześniu 1931 roku. Do wypadku międzynarodowego składu doszło 13 września tuż po północy w miejscowości Biatorbágy (dziś to przedmieścia Budapesztu). Lokomotywa z sześcioma wagonami runęła kilkadziesiąt metrów w dół. Zniszczony został austriacki wagon pakunkowy, belgijski wóz sypialny, a także wagon trzeciej klasy, rumuński wagon pierwszej i drugiej klasy, sypialny Budapeszt-Wiedeń i wagon pierwszej i drugiej klasy relacji Budapeszt-Paryż.

Ładunek wybuchowy nie eksplodował od razu. Najpierw przejechała po nim lokomotywa, a później jeszcze jeden wagon i dopiero wtedy doszło do detonacji. "Druty były tak ułożone, że pociąg zwarł je, kiedy przejeżdżał, zapalając w ten sposób lont" - opisywali dziennikarze. Siła eksplozji była tak duża, że kawałek szyny odnaleziono niemal siedem kilometrów dalej.

Czytaj także: