Wzrost średniej globalnej temperatury nasila gwałtowne zjawiska pogodowe. Wrześniowa powódź na południowym zachodzie Polski, a także susza hydrologiczna to nowa rzeczywistość, z którą musimy się mierzyć.
Rok 2024 obfitował w Polsce w ekstremalne zjawiska hydrologiczne. W naszej pamięci zapisała się przede wszystkim wrześniowa powódź, która dotknęła część Europy Środkowej, w tym południowo-zachodnią Polskę. Intensywne opady deszczu nadciągnęły nad nasz kraj 14 września, szybko napełniając koryta lokalnych rzek. Tego dnia zarządzono również pierwsze ewakuacje, w Głuchołazach i Morach.
Deszcz nieprzerwanie padał przez kilka dni, uszkadzając domy i drogi, zrywając mosty. W ciągu doby wysoka woda dotarła do innych miejscowości: Stronia Śląskiego, Lądka-Zdroju czy Nysy, w każdej z nich wyrządzając ogromne szkody. W Nysie całkowicie zalany został Szpitalny Oddział Ratunkowy, w Prudniku wystąpiły problemy z zasilaniem. W części województwa dolnośląskiego wprowadzono stan klęski żywiołowej.
W kolejnych dniach września sytuacja powodziowa nie poprawiła się. Woda docierała do kolejnych miejscowości położonych w dorzeczu Odry, w tym do aglomeracji wrocławskiej. Po przejściu wielkiej wody na ulicach miast widoczne były wały gruzu, asfaltu, śmieci i szlamu. Na terenie Polski w powodziach zginęło dziewięć osób, zaś w całej Europie Środkowej - 24.
Wzrost globalnej temperatury nasila zjawiska pogodowe
- Wrześniowa powódź w Polsce była symptomem tego zmieniającego się świata. Choć to wciąż dość rzadkie u nas zjawisko, było ono wzmocnione ociepleniem klimatu, które wpływa na to, jak wyglądają ostatnie lata - powiedział doktor Sebastian Szklarek, autor bloga "Świat Wody", ekohydrolog z Europejskiego Regionalnego Centrum Ekohydrologii PAN pod auspicjami UNESCO.
Według amerykańskiej Narodowej Służby Oceanicznej i Atmosferycznej (National Oceanographic and Atmospheric Administration), średnia globalna temperatura powierzchni Ziemi w okresie od stycznia do listopada była najwyższa w 175-letniej historii pomiarów. Była wyższa o 1,28 st. C od średniej z lat 1901-2000. Jak wynika z listopadowych danych unijnej agencji ds. zmian klimatu Copernicus, w mijającym roku średnia globalna temperatura była aż o 1,62 st. C wyższa od poziomu sprzed epoki przemysłowej.
Doktor Szklarek przypomniał, że wzrost globalnej temperatury nasila zjawiska pogodowe, między innymi poprzez podnoszenie temperatury wód oceanicznych i morskich.
- A jeżeli temperatura wód jest wyższa, to wszystkie procesy z nią związane i w niej zachodzące również się nasilają - wskazał ekspert. Dobrym przykładem tych procesów jest wrześniowa powódź w południowym dorzeczu Odry. Spowodował ją chłodny niż, który cyklicznie spływa z okolic Wielkiej Brytanii na południe w stronę Zatoki Genueńskiej. - Tam zwykle nabiera wilgoci i wędruje w naszym kierunku. Następnie zderza się z ciepłym powietrzem znad Europy Wschodniej, a wilgoć zmienia się w deszcz. Natomiast w tym roku niż został wzmocniony przez zmiany klimatu, bo im wody są cieplejsze, tym bardziej parują, a im cieplejsze powietrze, tym więcej wilgoci. Dlatego ten słynny już niż mógł zaciągnąć w naszą stronę więcej wody z regionu Włoch. I przez to opady były intensywniejsze, niż można byłoby się spodziewać zazwyczaj - opisał ekohydrolog.
Powodzie błyskawiczne
Dla naszego regionu charakterystyczne jest również to, że coraz częściej występują opady nawalne, czyli takie, gdy w kilka godzin spada ilość deszczu równa na przykład miesięcznym normom. Tak duże opady powodują, że powstaje powódź błyskawiczna. - Gdy prześledzimy ostatnie lata, to większość miast była dotknięta takimi zjawiskami. One też mają prawo się zdarzyć, natomiast jeśli popatrzymy historycznie, to częstotliwość takich zjawisk rośnie - zauważył ekohydrolog.
Susza trwała wiele miesięcy
Z drugiej strony wysoka temperatura przyczynia się do zjawiska odwrotnego - suszy, która w mijającym roku według Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa - PIB wystąpiła w całej Polsce między 11 lipca a 10 września. - Wzrost temperatury powoduje, że nawet jeśli spadnie deszcz, to bardzo szybko ta woda znika właśnie przez parowanie. Ten czynnik w dużym stopniu przyczynia do rozwoju suszy rolniczej -stwierdził ekohydrolog. Zaznaczył, że mokra zima i początek wiosny 2024 roku spowodowały tak zwane wezbrania roztopowe, co nieco opóźniło suszę. Jednak cieplejsze niż zazwyczaj miesiące wiosenne, a przede wszystkim letnie i jesienne, spowodowały, że woda dość wcześnie "zaczęła nam uciekać i to znacząco".
- O parowaniu myślimy głównie latem, bo wtedy mamy wysoką temperaturę, sięgającą 30 stopni. Natomiast mniej zwracamy uwagę na to, że na przykład zimą, kiedy mamy temperatury dodatnie, woda też paruje. Oczywiście to jest parowanie mniejsze niż latem, ale jak pokazują badania, to parowanie zimowe szybciej się zwiększa procentowo niż w poprzednich latach tłumaczył ekspert.
Niski poziom wody w Wiśle
Skutki parowania wody można było dostrzec, nawet pobieżnie obserwując poziom wody w Wiśle. W pierwszej połowie września, kiedy na południu Polski, zmagano się z powodzią, poziom wody najdłuższej polskiej rzeki osiągał rekordowo niskie poziomy. Najmniej - 20 centymetrów - zanotowano na warszawskiej stacji hydrologicznej Bulwary Wiślane.
- To, co pokazuje wodowskaz na Bulwarach, jest odzwierciedleniem wszystkiego, co dzieje się z wodą na około jednej czwartej obszaru Polski. Wszystko, co do Wisły dopływa z Tatr, z Bieszczad, to później się odbija na tym, co się dzieje na Wiśle w Warszawie. To, że mieliśmy rekordowo niski stan, jest efektem tego, że wiele małych cieków, niewielkich rzeczek na tym obszarze kraju wysycha - podkreślił dr Szklarek.
Ekohydrolog zaznaczył, że w obliczu takich zjawisk, które nasilają się z roku na rok, musimy przygotować się do nowej rzeczywistości. Przygotowania te - mimo edukacji i komunikacji zagrożeń - nie nastrajają optymistycznie.
- Przecież modele klimatyczne już od lat mówiły, w jakim kierunku będzie zmierzać klimat. A widzimy, jakie jest tempo reakcji państw i społeczeństw na te ostrzeżenia - stwierdził Szklarek.
Jego zdaniem powinniśmy przygotowywać się na przyszłe zjawiska z pewnym "zapasem". - Jeżeli będziemy się przygotowywać do tego, co jest obecnie, to za chwilę okaże się to niewystarczające. Trzeba przygotować się nie na opady, które w tej chwili się zdarzają, ale na takie dwa razy intensywniejsze, bo w tym kierunku to zmierza - zauważył ekspert.
Jednak - jak przypomniał dr Szklarek - "wyhamowanie rozpędzonego pociągu" w postaci zmian klimatu nie jest proste, bo kluczowe jest zmniejszenie spalania paliw kopalnych, które przyczyniają się do emisji gazów cieplarnianych. Inaczej to się nie uda. Nieco szybciej można podejmować działania, które zmniejszają negatywne skutki zjawisk klimatycznych. W przypadku ochrony przed powodziami najlepszym rozwiązaniem jest według ekohydrologa "zatrzymanie wody w miejscu, w którym ona spada" - To jednocześnie przeciwdziałanie suszy, bo jeśli zatrzymamy wodę, to tworzymy wilgoć w glebie, co zniweluje zarówno zagrożenie pożarowe w lasach, czy suszę rolniczą. Jeśli zapewniamy wsiąkanie wody, to ona pod ziemią powoli się przesącza się w stronę najbliższej rzeki. To zaś stabilizuje nam przepływy wodne w okresie, kiedy nie pada, czyli ogranicza ryzyko niskich stanów wody na rzekach" - opisał dr Szklarek.
Zatrzymywanie wody w środowisku
Na terenach nizinnych zatrzymanie wody jest dużo prostsze, bo jej spływanie ogranicza już samo ukształtowanie terenu. Poza "odbetonowaniem" miast, o którym dużo się mówi, wystarczy w miejscach takich jak parki, trawniki pogłębić teren, tworząc niecki, które zatrzymują wodę. - W miastach zazwyczaj trawniki mamy powyżej poziomu ulicy, a wystarczyłoby odwrócić tę tendencję i już mielibyśmy duże obszary, które mogą zatrzymać wodę. W górach jest to trudniejsze, dlatego też w niektórych rejonach górskich dla ochrony miejscowości najlepszym rozwiązaniem byłyby suche poldery, czyli tereny, które mogłyby przyjąć nadmiar spadającego deszczu - powiedział dr Szklarek. Odpowiednie rozwiązania można zastosować również w miastach. Na przykład na niższych kondygnacjach budynków nie umieszczać kluczowej infrastruktury, czy ważnych instytucji. Stosować superwodoszczelne okna na niższych piętrach. W niektórych miastach stosowane są też już szybkie zapory, w momentach zagrożenia umieszczane w szynach po obu stronach ulicy. - W ten sposób tworzy się barierę, która tak przekierowuje wodę przez daną miejscowość, żeby wyrządziła jak najmniejsze szkody, chroniąc kluczowe i gęsto zaludnione obszary. Oczywiście jest to kosztowne, tylko trzeba zrobić rachunek, czy to nie będzie tańsze, niż później odtwarzanie dobytku, który został zalany - podkreślił dr Szklarek.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Dariusz Gdesz