Więcej pieniędzy, mniej Rosji. Trzęsienia ziemi nie będzie


I w końcu jest. Po 13 latach kryzysu i ponad 20 miesiącach negocjacji jest porozumienie ws. irańskiego programu atomowego. Wszystkie strony ogłosiły sukces i wydają się być zadowolone z osiągniętego po morderczym kilkunastodniowym maratonie wyniku. Ale to nie koniec - teraz Barack Obama musi "sprzedać" porozumienie na własnym podwórku. Później będzie jeszcze trudniej, bo obie strony w porozumieniu będą musiały wytrwać.

- Wdrożenie nuklearnego porozumienia może stopniowo eliminować brak zaufania między stronami. Jeśli mocarstwa będą przestrzegały umowy, Iran również będzie wypełniał swe zobowiązania - zadeklarował prezydent Iranu Hasan Rowhani. - To do czego dziś doszło, kończy niepotrzebny kryzys; dotarliśmy do historycznej chwili. Nie jest to wyczerpujące porozumienie dla wszystkich stron, ale jest najlepszym kompromisem jaki mogliśmy obecnie osiągnąć - powiedział szef MSZ Iranu Mohammad Dżawad Zarif. - To decyzja, która może doprowadzić do nowego rozdziału w stosunkach międzynarodowych i pokaże, że dyplomacja, koordynacja i współpraca mogą przezwyciężyć dekady napięć i konfrontacji - powiedziała z kolei szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini Mogherini. - To porozumienie pokazuje, że amerykańska dyplomacja może dokonać prawdziwej zmiany. Ponieważ negocjowaliśmy z pozycji siły i kierując się naszymi zasadami, zatrzymaliśmy zagrożenie szerzenia się broni nuklearnej w regionie - powiedział prezydent USA Barack Obama w specjalnym wystąpieniu przed Białym Domem. Świat odetchnął z wielką ulgą - skomentował prezydent Rosji Władimir Putin. "Wystarczająco solidne" - tak porozumienie scharakteryzował szef francuskiej dyplomacji Laurent Fabius. - Umowa zwiększa bezpieczeństwo całego świata, regionu, a przede wszystkim sąsiadów Iranu - to z kolei szef niemieckiej dyplomacji Frank-Walter Steinmeier. Ale nie wszyscy się cieszą. Region może stać się jeszcze bardziej niebezpieczny - to z kolei Arabia Saudyjska. Zachwycony też nie jest, co nie jest również zaskoczeniem, premier Izraela Benjamin Netanjahu.

Win-win

Niezależnie od tego, co mówią wszystkie strony na temat zawartego 14 lipca porozumienia, jest ono niewątpliwie zwycięstwem dyplomacji jako sposobu rozwiązywania sporów. Trudno powiedzieć, byśmy przykładów takich rozwiązań bez uprzedniej wojny mieli w historii nadmiar. Oczywiście trudno dzielić skórę na niedźwiedziu i ogłaszać bezapelacyjny triumf pokoju, skoro ważna będzie implementacja umowy, a jeszcze ważniejsze jej przestrzeganie przez Iran. Dla tego kraju porozumienie z Grupą 5+1 to prawdziwy sukces, ale i wyzwanie. Zapewne popłyną do Iranu wielomiliardowe inwestycje, ale w przytłaczającej mierze będą one przeznaczone dla sektora naftowego, gazowego, ewentualnie budowlanego (co ciekawe Iranowi brakuje np. cementu), jednym słowem na wielkie inwestycje. Prawdziwym przełomem byłyby jednak zagraniczne inwestycje w przemysł lekki, spożywczy, czy usługi, czyli coś, czego zwykli Irańczycy, i to nie tylko w Teheranie, mogliby dotknąć, co mogłoby ich związać ze światem zewnętrznym trwale. Jest też pytanie, czy Irańczycy zobaczą w swoich portfelach pieniądze z rozwoju gospodarki, która po uwolnieniu się od sankcji ma według niektórych wyliczeń rosnąć od 5 do 8 proc. rocznie? Czy też może, jak to często bywa, na porozumieniu wzbogaci się jedynie wąska grupa przedsiębiorców i związanych z reżimem firm państwowych i quasipaństwowych? Nie należy się też łudzić, że uwolnione po zniesieniu sankcji miliardy dolarów zamrożonych na kontach (ok. 100 miliardów) trafią tylko i wyłącznie na reformy gospodarki, poprawę warunków życia Irańczyków, czy niezbędną modernizację infrastruktury. Część z tych funduszy z pewnością zasili skarbce libańskiego Hezbollahu, jemeńskich Hutich, szyickich milicji w Iraku, Baszara el-Asada w Syrii, czy też budżet oddziałów Al-Kuds operujących od Nadżafu po granicę z Izraelem. Iran nie zrezygnuje bowiem ze swojej "wyjątkowej" - jak to sam określa - roli w regionie, tym bardziej wobec wrogiego środowiska wokół: dżihadystów z Państwa Islamskiego w Iraku a być może i Afganistanie, czy Arabii Saudyjskiej. Polityka zagraniczna Iranu nie była przedmiotem negocjacji i nikt nie łudził się, że diametralnie coś w tej kwestii się zmieni, a Teheran z dnia na dzień porzuci Asada i przetnie więzy z proirańskimi milicjami na całym Bliskim Wschodzie. Taka zmiana, jeśli w ogóle prawdopodobna, możliwa jest jedynie przy zmianie Najwyższego Przywódca, nie teraz. Doraźnych, taktycznych rozmów wykluczyć jednak nie można.

Rosja zostaje, ale inaczej

Iran nie rzuci się też w objęcia Zachodu. Pieniądze owszem przyjmie chętnie (choć z racjii historycznych te amerykańskie i brytyjskie mniej entuzjastycznie od niemieckich czy francuskich), ale wektora swojej polityki zagranicznej nie zmieni. A prowadzi on gdzieś pomiędzy Wschodem a Zachodem (w końcu Iran to tzw. państwo niezaangażowane), co oznacza, że także stosunki z Rosją będą traktowane bardzo pragmatycznie. Teheran nie będzie już teraz elementem gry Moskwy z Zachodem w takim stopniu, w jakim był do tej pory, ale też nie odetnie się od niej całkowicie - potrzebuje np. rosyjskiego know how w kwestii cywilnej energetyki jądrowej. W kwestii lotnictwa czy gazu i ropy Rosja będzie musiała jednak toczyć ostry bój z zachodnimi mocarstwami, a te już szykują kolejne delegacje rządowo-biznesowe na wylot do Teheranu, gdzie czekają na nich miliony dolarów. Na marginesie warto zauważyć, że Moskwa już próbuje rozegrać porozumienie do swoich celów, ogłaszając, że wraz z dogadaniem się Waszyngtonu z Irańczykami bezcelowa staje się amerykańska tarcza antyrakietowa, której elementy mają stanąć m.in. w Polsce.

Front domowy

Porozumienie trzeba jeszcze teraz "sprzedać" na własnym podwórku. W Iranie Najwyższy Przywódca Ali Chamenei wraz z Rowhanim i Zarifem muszą przekonać twardogłowych, że kompromis z mocarstwami oznacza zwycięstwo Iranu. Z tym większego problemu nie będzie, skoro wiadomo, że żadne porozumienie nie mogło zostać zawarte bez zgody Chameiniego, do którego w Iranie należy zdanie ostateczne.Flagi USA i Izraela nie przestaną płonąć. Trudniej będzie miał Obama, który musi teraz czekać, aż z porozumieniem zapoznają się kongresmeni i senatorowie, którzy mają na to aż 60 dni plus 22, jeśli zdecydują się na głosowanie za lub przeciw porozumieniu. Jeśli spełni się ten ostatni scenariusz, Obama użyje weta i na razie wygląda na to, że starczy mu demokratów po jego stronie, by Kongres i Senat nie mogli go odrzucić. To będą jednak dla amerykańskiej administracji ciężkie dni, tym bardziej że przeciwny umowie Izrael zapowiedział otwarcie, że będzie intensywnie lobbował na Kapitolu na "nie". Tel Awiwowi będzie o tyle łatwiej, że okrzyki "śmierć Ameryce" i "śmierć Izraelowi" nie znikną z irańskiego pejzażu, a kraj ten nadal będzie daleką od liberalnych wzorców teokracją. Niemniej, jak napisał na Twitterze Zarif: "Porozumienie to nie sufit, ale solidny fundament. Musimy teraz zacząć na nim budować". Fundament rzeczywiście wygląda solidnie, pytanie jak trwały będzie powstający na nim gmach.

Autor: Maciej Tomaszewski / Źródło: tvn24.pl

Tagi:
Magazyny:
Raporty: