Po burzliwym tygodniu prodemokratycznych protestów, do pracy wrócili m.in. urzędnicy pracujący w siedzibie lokalnych władz. Większość demonstrantów wycofała się z ulic nie osiągając swoich celów. Kilkuset z nich nadal trwa, ale przeważa już pesymizm.
Jedno z centrów protestów przez wiele dni mieściło się w okolicach siedziby władz miasta. Tysiące demonstrantów blokowało do niej dostęp. W poniedziałek po raz pierwszy od tygodnia trzy tysiące pracowników urzędu mogły dotrzeć do pracy.
Otwarto także szkoły średnie w centrum miasta, w których w ostatnich dniach odwoływano lekcje z powodu demonstracji. Pracę wznowiły też niektóre banki, które w ubiegłym tygodniu zamykały swe oddziały w miejscach objętych protestami.
Gasnący zapał
W pobliżu siedziby lokalnej administracji w poniedziałek protest siedzący kontynuowało tylko kilkudziesięciu protestujących, którzy oczekują na rozpoczęcie przez władze i organizacje studenckie rozmów o reformach politycznych. W niedzielę protestujący zgodzili się usunąć bariery blokujące drogi, gdy władze oświadczyły, że zrobią wszystko co możliwe, by umożliwić trzem tysiącom urzędnikom powrót do pracy w poniedziałek. W dzielnicy Admiralty, która była centrum protestów, jest najspokojniej od kiedy rozpoczęło się okupowanie ulic. W obozowisku przebywa około stu osób. Podobna liczba protestujących nadal znajduje się w gęsto zaludnionym obszarze Mong Kok, gdzie ostatnio dochodziło do starć między zwolennikami i przeciwnikami protestów. Demonstranci zajęli też niektóre ulice w handlowej dzielnicy Causeway Bay. Nie wywołuje to jednak znaczących zakłóceń.
Zeszli z ulicy bez ustępstw władzy
Tymczasem organizacje studenckie, które odgrywały kluczową rolę w protestach, poinformowały, że podjęły działania mające na celu rozpoczęcie rozmów z rządem na temat reform politycznych. Jednak negocjacje jeszcze się nie rozpoczęły i między demonstrantami a lokalnymi władzami jest wiele rozbieżności. Niektórzy działacze sprzeciwiają się częściowemu wycofaniu się z siedziby władz i twierdzą, że będą kontynuować protesty do wypracowania szczegółów rozmów. Mówią, że zerwą negocjacje, jeśli policja użyje siły przeciwko demonstrantom. Lidera studentów Aleksa Chowa nie martwi mniejsza liczba protestujących na ulicach. - Ludzie potrzebują odpoczynku. Oni jeszcze tu wrócą. Nie oznacza to, że nasz ruch słabnie. Wiele osób nadal go popiera - zapewniał. Jednak Louis Chan, który zamierza zostać pod siedzibą władz "tak długo jak będzie to możliwe", nie wierzy już w osiągnięcie głównego celu, jakim były powszechne wybory. - Myślałem, że będzie to możliwe, ale teraz zmieniłem zdanie, bo władze Hongkongu nie dają żadnych odpowiedzi, a Chiny bardzo się temu sprzeciwiają - powiedział.
Krótki festiwal protestów
Prodemokratyczne demonstracje, najpoważniejsze od kiedy Pekin przejął kontrolę nad byłą brytyjską kolonią w 1997 roku, rozpoczęły się w Hongkongu pod koniec września. Demonstranci domagają się nie tylko odwołania szefa lokalnej administracji, ale także zmian w prawie wyborczym. Hongkońscy zwolennicy demokracji ostrzegają, że Pekin stara się stopniowo zacieśniać kontrolę polityczną nad regionem. Jednym z tego przejawów ma być - ich zdaniem - sposób wybierania szefa lokalnej administracji w 2017 roku. Po raz pierwszy w historii mieszkańcy Hongkongu będą mogli wyłonić szefa administracji w wyborach powszechnych. Wybór ma być jednak zawężony do dwóch-trzech kandydatów zatwierdzonych uprzednio przez lojalny wobec władz w Pekinie komitet nominacyjny. Od początku protestów policja zatrzymała 30 osób.
Autor: mk//gak / Źródło: PAP