To nie wynik referendum, a decyzja Kremla zdecyduje o przyszłości Krymu. Bo nawet 80 proc. głosów za przyłączeniem się do Rosji nie oznacza, że do aneksji w ogóle dojdzie. Analiza tvn24.pl.
Jak wyglądałby scenariusz aneksji Krymu przez Rosję? Najpierw mieszkańcy w referendum opowiadają się za przyłączeniem do Federacji Rosyjskiej. Potem władze Federacji szybko i pozytywnie rozpatrują "prośbę" Krymu. Ale jest też inna możliwość. Rosyjskie władze mogą długo zwlekać z podjęciem decyzji ws. przyłączenia Krymu i nie musi wcale być ona pozytywna.
Co, z punktu widzenia interesów rosyjskich, może przemawiać przeciwko bezpośredniemu przyłączeniu półwyspu?
1) UKRAINA
Szybka aneksja Krymu pozbawia Moskwę mocnej karty w grze z Ukrainą i Zachodem. Odwlekanie decyzji w nieskończoność (jak w przypadku Naddniestrza) pozwala destabilizować Ukrainę.
Prawdziwym celem Władimira Putina nie jest zdobycie Krymu, a odzyskanie kontroli nad całą Ukrainą. To oznacza zmianę rządu w Kijowie i cofnięcie dotychczasowych osiągnięć rewolucji z Majdanu. Aby to osiągnąć, Moskwa będzie musiała wykorzystać cały arsenał narzędzi destabilizowania państwa ukraińskiego. Widać to w ostatnich dniach w Charkowie czy Doniecku.
Najmocniejszym argumentem w ręku Rosji może być jednak „niepodległe” quasi-państewko na Krymie. Formalnie wciąż należące do Ukrainy, faktycznie kontrolowane przez Rosję. Byłoby to powtórzenie scenariusza Naddniestrza w Mołdawii. „Zamrażając” krymski konflikt tak, jak zarobiła to z Naddniestrzem na początku lat 90-tych, Moskwa utrudni Ukrainie proces integracji z UE, a tym bardziej – ewentualnie – z NATO.
Sytuacja, w której część terytorium państwa nie znajduje się pod jego kontrolą, z pewnością nie sprzyja stabilności tego państwa. To akurat dobrze wiedzą Gruzini, którzy od przeszło dwóch dekad mają problem z Abchazją i Osetią Południową. Grając kartą „niepodległego” Krymu, Moskwa może szantażować Kijów i blokować jego prozachodnią politykę. Przykład Mołdawii pokazał, że ciągłymi „pokojowymi” rozmowami i składanymi obietnicami rozwiązania problemu, Rosja może wzmacniać swoich sojuszników także w Kijowie.
2) PIENIĄDZE
W przyłączony Krym Rosja musiałaby zainwestować miliardy dolarów, dużo więcej niż w pomoc dla "niepodległego" quasi-państwa.
Kryzys puka do drzwi państwa Putina, obecny konflikt z Ukrainą dodatkowo wyssał z rosyjskiej gospodarki dziesiątki miliardów dolarów. I to pewnie nie koniec. Włączenie zacofanego i infrastrukturalnie ściśle związanego z Ukrainą Krymu będzie zaś wielkim obciążeniem dla budżetu.
Krym jest głęboko uzależniony od budżetu ukraińskiego (połowa budżetu to dotacje z Kijowa). Nie ma własnych zasobów wody pitnej i nie produkuje własnej energii elektrycznej. Z kontynentalnej części kraju sprowadzać musi 90 proc. wody, 80 proc. prądu, 60 proc. podstawowych produktów.
Lokalne władze oceniają, że rozwój infrastruktury wymaga inwestycji na 3 mld USD. Rosja musiałaby albo zainwestować w rozbudowę odpowiedniej infrastruktury na Krymie, albo zastąpić Ukrainę w roli donatora – ale i w tym wypadku konieczna byłaby budowa choćby połączeń energetycznych czy wodociągów. A niełatwe by to było, wszak Krym nie ma lądowego połączenia z Rosją. Prawda, że Rosja od lat utrzymuje na finansowej kroplówce Abchazję i Osetię Płd., tyle że liczą one odpowiednio 250 tys. i 45 tys. mieszkańców. A Krym to 2 mln ludzi.
3) TATARZY
Rosyjski Krym oznaczać będzie kolejne potencjalne ognisko islamizmu w granicach Federacji, a z pewnością silny niezależny czynnik polityczny na półwyspie.
Wraz z anektowanym Krymem Rosja zyskałaby w swych granicach politycznie aktywną i świetnie zorganizowaną, wrogą Moskwie, mniejszość Tatarów krymskich. Stanowią oni ok. 12 proc. populacji półwyspu, ale ten odsetek będzie rósł, bo od lat przyrost naturalny mają bez porównania wyższy, niż krymscy Słowianie.
Tatarzy od początku kryzysu odwołują się do tureckiej mediacji i nie uznają referendum ani separatystycznych działań lokalnych władz. Aneksja może doprowadzić do wzrostu napięć etniczno-religijnych i destabilizacji półwyspu. Krymscy Tatarzy dotychczas byli odporni na wpływy islamskiego fundamentalizmu, choć wiadomo, że w Syrii po stronie rebelii walczy oddział złożony z ochotników tatarskich. Biorąc pod uwagę tradycyjnie dobre i bliskie relacje krymskich Tatarów z Czeczenami (wynikające m.in. z tragicznej wspólnej historii – oba narody na rozkaz Stalina wysiedlono w 1944), istnieje niebezpieczeństwo zaangażowania krymskich muzułmanów w islamistyczne podziemie antymoskiewskie.
Pozostaje też kwestia Turcji, która od kilkuset lat uważa się za protektora praw krymskich Tatarów. Aneksja Krymu i napięcia między lokalnymi muzułmanami a Moskwą miałyby negatywny wpływ na stosunki Ankary z Moskwą. A to nie jest na rękę ani jednej, ani drugiej.
4) SOJUSZNICY
Zmiana granicy rosyjsko-ukraińskiej stworzy groźny precedens na obszarze postsowieckim i zwiększy nieufność innych republik do dominującej Rosji. To zaś może zahamować proces dobrowolnej reintegracji b. ZSRR.
Uczynienie zdominowanego przez Rosjan Krymu częścią Federacji Rosyjskiej wzmocni obawy innych republik postsowieckich, posiadających znaczące rosyjskie mniejszości. Dotyczy to głównie sojuszników Moskwy: Kazachstanu i Białorusi.
Aneksja Krymu może w tej sytuacji osłabić w tych krajach dążenia do integracji na warunkach dyktowanych przez Rosję. Kazachstan i Białoruś z pewnością analizują potencjalne zagrożenie w związku z rosyjską mniejszością.
Po wydarzeniach krymskich na całym obszarze postsowieckim wzrośnie tendencja do postrzegania miejscowych Rosjan jako „piątej kolumny” Kremla. A co za tym idzie, zwiększy się ich dyskryminacja (szczególnie w Azji Centralnej) – co Moskwa może wykorzystać jako pretekst do aneksji kolejnych obszarów.
W przypadku Białorusi (785 tys. Rosjan, czyli ok. 8 proc. populacji) byłoby to może nie tak oczywiste, bo białoruscy Rosjanie są rozproszeni po całym kraju. Ale już Kazachstan ma się czego bać. W tym kraju mieszka 3,8 mln Rosjan – to jedna czwarta całej ludności. Co najważniejsze, zamieszkują zwarcie cztery północne prowincje Kazachstanu, będąc tam w większości. W niektórych rejonach przygranicznych mamy do czynienia z ponad 70-proc. większością rosyjską. Trudno się dziwić, że Kazachstan bardzo nerwowo zareagował na słowa Żyrinowskiego o przyłączeniu tych obszarów do Rosji.
5) DALEKI WSCHÓD
Zmiana zewnętrznej granicy Rosji otworzyć może „puszkę Pandory”. I równie dobrze, jak Moskwa poszerza teraz swoje terytorium, w przyszłości może je tracić.
Aneksja Krymu przez Rosję byłaby precedensem groźnym także dla samej Moskwy. Mogłyby się nań powoływać w przyszłości sąsiednie państwa roszczące sobie prawa do części terytoriów Federacji. Choćby Chiny.
Według różnych szacunków, na rosyjskim Dalekim Wschodzie żyją już nawet 2 mln chińskich legalnych i nielegalnych imigrantów. Po rosyjskiej stronie granicy jest wciąż rzadkie zaludnienie, w przeciwieństwie do przeludnionych terytoriów po stronie chińskiej. To czyni te tereny łakomym kąskiem dla Pekinu. Zwłaszcza, że Państwo Środka ma historyczne pretensje Pekinu do tego obszaru. Generalnie więc Chiny mogłyby w teorii w przyszłości użyć tej samej logiki, zgłaszając pretensje do rosyjskiego Dalekiego Wschodu, co Rosja używa teraz wobec Krymu.
Jest jeszcze jeden czynnik w tym regionie Rosji: Kuryle. Aneksja Krymu dałaby dodatkowe argumenty Japończykom wciąż żądającym zwrotu archipelagu.
6) ZACHÓD
Brak decyzji o aneksji Krymu będzie odebrany na Zachodzie jako tak bardzo pożądany sygnał o wstrzymaniu rosyjskiej ofensywy. Umożliwi to szybszą odbudowę poprawnych relacji UE i USA z Rosją – choć ceną może być cicha zgoda Zachodu na faktyczną utratę przez Ukrainę Krymu.
Aneksja Krymu oznaczać będzie przedłużenie i pogłębienie kryzysu w relacjach z UE i USA. Nawet przy chęci kompromisu z jednej czy obu stron, fakt oderwania części terytorium innego państwa poważnie utrudni normalizację stosunków od strony formalnej.
Bardziej opłaca się zachowanie „suwerennego” Krymu jako karty przetargowej w rokowaniach z Zachodem ws. przyszłości Ukrainy. Nie przyjmując w skład Federacji Krymu, mimo wyniku referendum, Moskwa zyskuje argument w propagandowej wojnie. Może twierdzić, że w ten sposób pokazuje dobrą wolę do rozmów z Kijowem, że nie jest wcale agresorem, wbrew temu, co mówi Ukraina.
W takiej sytuacji Zachód dostałby pretekst, żeby nie wchodzić w ostrzejsze sankcje przeciwko Rosji i mógłby naciskać na rząd w Kijowie do pójścia na jakieś ustępstwa wobec Moskwy. Wszystko w imię uniknięcia dalszej eskalacji konfliktu.
Autor: Grzegorz Kuczyński //kka / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl