Emerytowany lekarz z Wielkiej Brytanii został postrzelony podczas trwających od 10 dni walk w Sudanie. Chciał przewieźć w bezpieczne miejsce swoją córkę i schorowaną matkę. Portal Independent dotarł do mieszkającej w Londynie córki lekarza, która podzieliła się szczegółami zdarzenia.
W trosce o bezpieczeństwo rodziny, personalia jej członków nie zostały ujawnione. Jak wynika z relacji kobiety, jej siostra i wymagająca stałej opieki lekarskiej babcia od pięciu dni przebywały w pozbawionym dostępu do bieżącej wody i elektryczności domu wuja w Chartumie. Jej ojciec, emerytowany medyk z 30-letnim stażem w brytyjskiej służbie zdrowia, zdecydował się na "zaryzykowanie własnego życia" i przejechanie przez objętą walkami stolicę Sudanu, by móc przewieźć je w bezpieczniejsze miejsce. W trakcie podróży jego samochód został ostrzelany. - Mój ojciec kontynuował podróż, ale gdy strzały zaczęły padać ze wszystkich stron, zatrzymał się - relacjonuje w rozmowie z Independent córka lekarza. - Kiedy wysiadł z auta, poczuł się słabo. Zaczął odczuwać intensywne ciepło na swojej nodze, ale z powodu adrenaliny i strachu nie poświęcił temu wiele uwagi - dodaje. Jak się później okazało, ciepło, które odczuwał mężczyzna promieniowało z rany postrzałowej.
Lekarz został postrzelony na ulicach Chartumu
Z opowieści kobiety wynika, że w stronę emerytowanego lekarza ogień otworzyli członkowie paramilitarnych Sił Szybkiego Wsparcia (RSF). Z uwagi na fakt, iż prowadził samochód marki Land Rover, a podobne auta stanowią część wyposażenia armii rządowej, mieli oni założyć, że jest z nią związany. Mężczyźnie udało się jednak wyjaśnić, że nie przynależy do żadnej ze stron sudańskiego konfliktu, dzięki czemu pozwolono mu na kontynuowanie podróży.
Lekarz dotarł do budynku, w którym przebywały jego krewne, a tam córka opatrzyła ranę postrzałową. - Został postrzelony w udo, a rana jest dość powierzchowna. W samochodzie widoczne są jednak ślady po kulach w okolicy zagłówka. Gdyby mój ojciec (...) przybrał odmienną pozycję, byłby martwy - tłumaczy rozmówczyni Independent.
Całej rodzinie wspólnie udało się opuścić budynek i dotrzeć do domu matki lekarza, który był celem ich podróży. Ze względów bezpieczeństwa krewni zdecydowali, że nie będą zatrzymywać się w żadnej z pobliskich aptek, ani przewozić postrzelonego lekarza do szpitala. Jest leczony przy pomocy własnych zapasów. Przebywająca w Wielkiej Brytanii córka medyka przyznała, że usiłuje, we współpracy z Biurem Spraw Zagranicznych, zorganizować ewakuację swoich bliskich z Sudanu. Przeszkodą w tej kwestii jednak fakt, iż jej schorowana babcia posiada jedynie sudańskie obywatelstwo, a nie jak reszta rodziny podwójne - brytyjskie i sudańskie. - Mój ojciec nie może zostawić mojej babci samej - tłumaczy.
ZOBACZ TEŻ: Sudan. Ambasador UE zaatakowany w rezydencji
Walki w Sudanie
Konflikt pomiędzy sudańską armią i paramilitarnymi Siłami Szybkiego Wsparcia (RSF) wybuchł 15 kwietnia. W ramach proponowanych przez rząd zmian RSF miały zostać wcielone do regularnych sił zbrojnych. Generałowie nie mogli jednak zgodzić się co do terminu, w jakim miałoby to nastąpić, a polityczny spór przerodził się w wojnę domową. Liczba ofiar konfliktu szacowana jest na co najmniej 427 - podaje agencja Reutera. Zniszczeniom uległy budynki szpitalne i inne elementy infrastruktury publicznej.
W poniedziałek szef dyplomacji USA Antony Blinken, poinformował o zawarciu 72-godzinnego zawieszenia broni przez obie strony. Wcześniej kilkakrotnie ogłaszano rozejmy, jednak szybko były one łamane. Jak podaje agencja Reutera, od rozpoczęcia walk, do Egiptu, Czadu i Sudanu Południowego uciekły już dziesiątki tysięcy Sudańczyków i obywateli sąsiednich państw.
Władze Japonii poinformowały, że udało im się wywieźć z Sudanu wszystkich chętnych Japończyków. Siły Francuskie przeprowadziły ewakuację 491 osób, wśród których byli przedstawiciele 37 narodowości. Cztery samoloty niemieckich sił powietrznych zabrały na swoich pokładach ponad 400 kolejnych osób. Saudyjskie ministerstwo podało, że z sukcesem przeprowadziło repatriację 356 ludzi. Z Sudanu wywieziono także personel brytyjskiej i amerykańskiej placówki dyplomatycznej wraz z rodzinami. Dzięki współpracy z "partnerami z Francji, Hiszpanii i Niemiec" w poniedziałek kraj opuściła także grupa Polaków.
Źródło: Independent, Reuters, tvn24.pl