Około sześć godzin - tyle trwał ogłoszony we wtorek późnym wieczorem stan wojenny w Korei Południowej. Ten sam prezydent, który go zupełnie niespodziewanie ogłosił, w środku nocy odwołał go, pozostawiając wiele pytań. Z jakiego powodu ogłosił stan wojenny? Co chciał osiągnąć i dlaczego zmienił zdanie tak szybko? A przede wszystkim - jakie konsekwencje może to mieć dla Korei Południowej oraz naszych kontraktów zbrojeniowych w tym państwie?
Wydarzenia, które rozpoczęły się późnym wieczorem 3 grudnia w Korei Południowej, zaskoczyły absolutnie wszystkich. Prezydent Jun Suk Jeol około godz. 22:20 czasu lokalnego (14:20 w Polsce) niespodziewanie wystąpił publicznie i ogłosił wprowadzenie stanu wojennego na terenie całego kraju. Obywatele, którzy w większości szykowali się właśnie do spania, nagle dowiedzieli się o wprowadzeniu zakazu działalności politycznej, ustanowieniu władzy wojskowej i przejęciu kontroli nad mediami.
W kolejnych godzinach wydarzenia potoczyły się jednak bardzo szybko i równie zaskakująco. Mimo że była już noc, na ulicach pojawiły się tłumy osób protestujących przeciwko decyzji Yun Suk Jeola. Mimo że parlament został otoczony przez wojsko, jego członkowie zdołali się zebrać i przegłosować odrzucenie prezydenckiego dekretu o stanie wojennym. I mimo że prezydent musiał widzieć powody, dla których ogłosił stan wojenny, po raptem sześciu godzinach odwołał swój dekret. O co w tym wszystkim chodzi?
ZOBACZ TEŻ: Momenty grozy, wojsko w parlamencie. Nagranie
Dlaczego ogłoszono stan wojenny w Korei Południowej?
Powody, dla których Jun Suk Jeol wprowadził stan wojenny, pozostają niejasne. Prezydent przekazał, że robi to, aby ochronić stabilność państwa przed zagrażającymi jej wewnętrznymi siłami sprzyjającymi Korei Północnej. Nie przedstawił jednak żadnych nowych informacji czy danych na poparcie tego twierdzenia.
Wedle obecnego stanu wiedzy wszystko wskazuje na to, że Jun Suk Jeol ogłosił stan wojenny nie z powodu zaistnienia realnego zagrożenia stabilności kraju, ale dla własnych celów politycznych. Jego prezydentura od miesięcy bije rekordy niepopularności - w listopadzie popierało go mniej niż 20 procent społeczeństwa. Co więcej, od wiosny prezydent stał się niezdolny do wprowadzania własnej polityki w życie, ponieważ większość w parlamencie zdobyła opozycyjna wobec niego Partia Demokratyczna. Powstał całkowity impas, w którym parlament blokował działania prezydenta i rządu, a prezydent wetował działania parlamentu.
Decyzja o wprowadzeniu w tej sytuacji stanu wojennego wydaje się więc być przejawem desperacji lub frustracji prezydenta, który postanowił siłowo i niedemokratycznie utrzymać się u władzy z pominięciem większości parlamentarnej.
Dlaczego odwołano stan wojenny w Korei Południowej?
Stan wojenny w Korei Południowej został odwołany pokojowo i całkowicie w oparciu o zapisy konstytucji. Po ogłoszeniu decyzji prezydenta parlamentarzyści zebrali się i przegłosowali odrzucenie dekretu o wprowadzeniu stanu wojennego. Głosowanie to - mimo ogłoszenia przez wojsko zakazu działalności politycznej - odbyło się zgodnie z prawem i sprawiło, że dekret prezydenta z prawnego punktu widzenia utracił ważność.
W tej sytuacji wojsko częściowo wycofało się z budynku parlamentu, przez kilka kolejnych godzin nie było jednak jasne co w tej sytuacji zrobi prezydent. Prawo parlamentu do zablokowania wprowadzenia stanu wojennego w kraju jest zapisane w konstytucji, jednak Jun Suk Jeol prawdopodobnie liczył na to, że tak późnym wieczorem uda mu się nie dopuścić do przeprowadzenia głosowania w tej sprawie. W obliczu porażki tych kalkulacji i tłumów ludzi, które zdążyły wyjść na ulice, prezydent około godz. 4:30 w nocy ponownie wystąpił publicznie i uznał decyzję parlamentu, ogłaszając odwołanie stanu wojennego.
Czy stan wojenny w Korei Południowej miał szanse powodzenia?
Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle trudna, ponieważ nie jest jasne, czy prezydent miał jakiekolwiek przesłanki do wprowadzenia stanu wojennego inne niż próba siłowego utrzymania się przy władzy. Nie jest również jasne, kto wspierał go w tej decyzji: wydaje się, że wiedziało o niej bardzo wąskie grono osób, w tym minister obrony narodowej oraz południowokoreański szef sztabu.
Obecnie wszystko wskazuje na to, że za podjęciem takiej decyzji stała jedynie frustracja z własnej politycznej bezsilności Jun Suk Jeola, którego wielu rodaków od dawna podejrzewało o autorytarne zapędy. Zagrożenie stabilności kraju i jej demokratycznym instytucjom z tak egoistycznego powodu wydaje się, że nie mogło spotkać się z poparciem społeczeństwa. Ewentualne skuteczne zablokowanie działań parlamentu i utrzymanie decyzji o stanie wojennym najprawdopodobniej doprowadziłoby do masowych protestów w całym kraju, których rezultat trudno przewidzieć.
Warto podkreślić, że już od miesięcy prezydent bił rekordy niepopularności, zarówno z powodu własnych działań, jak i z powodu swojej żony Kim Keon Hee, wokół której narosły liczne kontrowersje. Pod jej adresem kierowane były zarzuty m.in. o wystawny styl życia i przyjmowanie drogich prezentów, ale również o korupcję, ingerowanie w obsadę najważniejszych stanowisk w państwie i manipulowanie kursami akcji.
Ogłoszenie stanu wojennego w Korei Południowej miało ponadto szczególny wydźwięk. Choć państwo to kojarzy się z nowoczesnością i kwitnącą demokracją, jego obywatele bardzo długo walczyli o swoje wolności. Korea Południowa przez cały okres zimnej wojny rządzona była autorytarnie przez kolejne dyktatury wojskowe, które ciężko doświadczyły naród. W kraju regularnie ustanawiany był stan wojenny - według niektórych wyliczeń miało to miejsce aż 17 razy - aby wyprowadzać na ulice czołgi i deptać prawa obywateli. Wojskowi dyktatorzy potrafili być przy tym niezwykle brutalni, nie wahali się nie tylko przed porwaniami i torturami, ale też mordowaniem własnych obywateli. Kilkukrotnie utopili we krwi masowe protesty przeciwko swojej władzy, powodując tysiące ofiar śmiertelnych. Pamięć o tym wszystkim sprawia, że stan wojenny budzi w Korei Południowej jak najgorsze skojarzenia.
Co dalej w Korei Południowej?
Po próbie ustanowienia stanu wojennego dni niepopularnego Jun Suk Jeola na stanowisku prezydenta wydają się policzone. Jego pięcioletnia kadencja kończy się w 2027 roku, jednak kontrolująca parlament opozycja już ogłosiła, że jeśli nie poda się on do dymisji, to wszczęta wobec niego zostanie procedura impeachmentu, czyli odsunięcia prezydenta od władzy.
Impeachment w Korei Południowej nie byłby przy tym precedensem - w ostatnich 20 latach dwukrotnie wszczynana była taka procedura przeciwko prezydentom. Druga z nich, wszczęta w 2016 roku, doprowadziła do odsunięcia od władzy prezydent Park Geun-hye, a następnie skazania na 32 lata pozbawienia wolności pod zarzutami m.in. korupcji, płatnej protekcji i nadużywania uprawnień. W grudniu 2021 roku została ona ułaskawiona z powodu pogarszającego się stanu zdrowia i niedługo później wyszła na wolność.
Stan wojenny w Korei Południowej - konsekwencje
Niespodziewane ogłoszenie stanu wojennego w Korei Południowej mimo szybkiego odwołania bez wątpienia będzie miało poważne konsekwencje. Przesądzone wydaje się usunięcie z urzędu prezydenta Jun Suk Jeola - poprzez jego podanie się do dymisji lub w drodze impeachmentu. Aby usunąć go w drodze impeachmentu niezbędna jest większość 2/3 głosów w jednoizbowym parlamencie, która wydaje się niemal pewna. Od prezydenta odwróciła się duża część jego własnej partii, jego rząd zapowiedział podanie się do dymisji, a w nocnym głosowaniu, mimo utrudnień ze strony wojska, przeciwko prezydenckiemu dekretowi zdołało zagłosować 190 z 300 parlamentarzystów - jednogłośnie.
Bez wątpienia wydarzenia z wieczora i nocy 3 grudnia przejdą również do historii Korei Południowej, jako kolejna, niechlubna próba ograniczenia demokracji i swobód obywatelskich. Jeżeli nie zostaną ujawnione żadne dodatkowe fakty, które mogłyby uzasadniać decyzję Jun Suk Jeola, prezydent zostanie zapamiętany jako polityk, który z powodu desperacji i własnej złości był gotowy zagrozić stabilności państwa i jego ustrojowym osiągnięciom. Niewykluczone, że w takiej sytuacji prezydent po prawdopodobnym odsunięciu od władzy będzie sądzony za próbę "zamachu stanu", bo tak część lokalnych polityków ocenia dziś jego próbę siłowego uciszenia parlamentu.
Ogłoszony na tak krótko stan wojenny w Korei Południowej może jednak zostać również zapamiętany jako wielkie zwycięstwo tamtejszej demokracji. W państwie, które demokracją cieszy się dopiero od 1988 roku, gdy prezydent niespodziewanie ogłosił stan wojenny i ustanowił władzę wojskową, wszyscy patrzyli do konstytucji. W rezultacie, mimo wielu niejasności i emocji, wojsko nie zablokowało głosowania w parlamencie, ten zgodnie z prawem unieważnił decyzję prezydenta, a prezydent uznał decyzję parlamentu. Demokracja i rządy prawa zadziałały wzorowo.
Warto tu wspomnieć o specjalnych "bezpiecznikach", które w południowokoreańskim ustawodawstwie wprowadzono właśnie po to, aby przeciwdziałać pochopnemu i nieuzasadnionemu ponownemu wprowadzeniu stanu wojennego. Pierwszym z takich bezpieczników jest prawo parlamentu do głosowania nad odrzuceniem decyzji prezydenta. Drugim jest zapis, że ogłoszenie stanu wojennego nie może uniemożliwić przeprowadzenia głosowania w tej sprawie. Jeszcze innym "bezpiecznikiem" jest możliwość pociągnięcia do odpowiedzialności osobiście wszystkich, którzy poparliby nieuprawniony stan wojenny, bunt czy zamach stanu. Wydaje się, że wszystkie te "bezpieczniki" właśnie zadziałały.
Stan wojenny w Korei Południowej - konsekwencje dla Polski
Ponieważ Korea Południowa w ostatnim czasie stała się jednym z najważniejszych partnerów Polski w zakresie bezpieczeństwa, pojawia się pytanie o konsekwencje dramatycznych wydarzeń w tym kraju dla współpracy dwustronnej. Szczególne znaczenie może mieć przy tym fakt, że wśród nielicznych osób, które wydawały się wspierać decyzję prezydenta o ogłoszeniu stanu wojennego, był południowokoreański minister obrony narodowej, kluczowa osoba w zakresie realizacji kontraktów zbrojeniowych z Polską.
ZOBACZ TEŻ: Jedni ślą nam czołgi, drudzy zrobią wszystko, by wygrała Rosja. Tak Półwysep zbliża się do Polski
Polskie Ministerstwo Obrony Narodowej zapewnia jednak, że realizacja tych kontraktów nie jest zagrożona. "Monitorujemy sytuację polityczną w Korei Południowej. Jesteśmy w stałym kontakcie z naszym attaché w Seulu, a także jego koreańskim odpowiednikiem w Polsce. Otrzymaliśmy zapewnienie w imieniu koreańskiego MON od wiceministra obrony Il Sunga, że nasza współpraca i realizacja kontraktów zbrojeniowych nie jest w żaden sposób zagrożona" - napisał Władysław Kosiniak-Kamysz.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/YONHAP SOUTH KOREA