Porwana Francuzka nie żyje


66-letnia Francuzka uprowadzona na początku miesiąca ze swojego domu na kenijskiej wyspie Manda, nie żyje - poinformował rzecznik francuskiego MSZ Bernard Valero. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach zmarła Marie Dedieu.

Według władz kenijskich Francuzka została uprowadzona "w swoim własnym domu przez 10 dobrze uzbrojonych bandytów, których podejrzewa się o to, że są agentami ekstremistycznego ugrupowania islamskiego Al-Szebab".

Kenijski przyjaciel kobiety John Lepapa relacjonował, że zamaskowani bandyci uzbrojeni w karabiny maszynowe wdarli się pod osłoną nocy do położonego na plaży domu. Następnie zabrali kobietę na oczekującą w pobliżu łódź.

Lepapa mówił agencji Reutera, że oboje dopiero przed dwoma dniami wrócili z Francji, gdzie spędzili część roku. Według niego, napad był dobrze zaplanowany: bandyci wpadli do domu i pytali "gdzie jest cudzoziemka". - Moja przyjaciółka błagała ich, by wzięli z domu, co tylko chcą, włącznie z pieniędzmi, i oszczędzili jej życie, ale nie posłuchali - opowiadał.

Wyspa Manda należy do turystycznego archipelagu Lamu, u wybrzeży Kenii, gdzie swoje domy ma wielu bogatych obcokrajowców. Uprowadzona Francuzka spędzała tam część roku.

Żądają oddania ciała

Dedieu cierpiała na raka i miała problemy z sercem.

Rząd Francji zażądał "niezwłocznego przekazania ciała naszej rodaczki" - podkreślił Bernard Valero, dając wyraz oburzeniu władz w Paryżu "całkowitym brakiem ludzkich uczuć i okrucieństwem, jakiego dowiedli porywacze".

- Chcemy, by zostali zidentyfikowani i pociągnięci do odpowiedzialności - zaznaczył rzecznik.

Źródło: reuters, pap