Podczas wspólnego wystąpienia z premierem Turcji Barack Obama zapowiedział, że zastrzega sobie prawo do wykorzystania różnych środków, zarówno dyplomatycznych, jak i wojskowych, jeśli otrzyma mocne dowody potwierdzające użycie przez syryjskie wojsko broni chemicznej.
Na wspólnej konferencji prasowej w Białym Domu z premierem Recepem Erdoganem Obama powiedział, że pewne dowody już na to są w rękach amerykańskich. Zastrzegł jednak, że przed podjęciem decyzji w sprawie odpowiedzi, konieczne jest "uzyskanie bardziej konkretnych informacji", które by to potwierdzały.
Dreptanie w miejscu
Jest niemal pewne, że podczas prywatnych rozmów Erdogan mocno naciskał na Obamę, aby zajął bardziej zdecydowane stanowisko wobec wojny domowej w Syrii. Turcja od dawna twierdzi, że świat robi w tej sprawie za mało.
Z konferencji prasowej nie wynika jednak, aby prezydent USA jakoś znacząco zmienił swoje stanowisko. Obama jest niechętny ewentualnemu zaangażowaniu się wojskowemu w Syrii, ponieważ byłoby ono niepopularne i kosztowne, a amerykańskie wojsko w dobie ostrych cięć budżetowych ledwo daje sobie radę z Afganistanem i utrzymaniem ogólnych sił na stałym poziomie.
Taka postawa irytuje Turków. Prezydent Turcji Abdullah Gul skrytykował w czwartek wspólnotę międzynarodową za postawę wobec konfliktu w Syrii. Jego zdaniem ogranicza się ona do retoryki, a Turcja, borykająca się z napływem uchodźców z Syrii, otrzymuje nikłą pomoc od świata. Gul mówił o tym w przygranicznym mieście Reyhanli, gdzie w sobotę doszło do zamachu, w którym zginęło ponad 50 osób.
Ostrożny jak Obama
Obama zapewnia, że podejmie jakieś niesprecyzowane decyzje, jeśli reżim Baszara Asada przekroczy "czerwoną linię", jaką jest wykorzystanie w walkach broni chemicznej. Początkowe sugestie, że może to być reakcja w postaci interwencji zbrojnej, zostały obecnie rozwodnione do ogólnej "zmiany zasad gry" i niesprecyzowanych działań w celu wsparcia rebelii.
Obama nieustannie powtarza, że przed podjęciem decyzji będzie potrzebował solidnych dowodów. Niedwuznacznie daje przy tym do zrozumienia, że nie chce powtórzyć sytuacji z inwazją na Irak w 2003 roku, kiedy administracja Georga W. Busha podjęła decyzję o ataku w oparciu o wnioski pochopnie wyciągnięte z danych wywiadu.
Teraz decyzji Amerykanom nie pomagają podjąć sami syryjscy rebelianci. Trwająca od ponad dwóch lat wojna domowa doprowadziła do radykalizacji niektórych grup, które są teraz bliskie radykalnym organizacjom islamskim. Wizja ich wspierania i uzbrajania budzi w USA oczywistą awersję.
Autor: mk//kdj/k / Źródło: tvn24.pl, Reuters, PAP