Dwanaście lat minęło od momentu, gdy w Kaplicy Sykstyńskiej kardynałowie wybierali kardynała Jorge Bergoglio na nowego papieża. I choć mogłoby się wydawać, że to niewiele, to od tamtego czasu zmieniło się aż nadto wiele. Ukraina została dwukrotnie zaatakowana przez Rosję, dramatycznie zmieniła się sytuacja na Bliskim Wschodzie, a w USA prezydentem i to dwukrotnie został Donald Trump, który wywrócił geopolityczny stolik. Jeśli do tego dodać pandemię COVID-19, zmiany klimatyczne i wielką wędrówkę ludów, a także rozwój sztucznej inteligencji oraz związaną z mediami społecznościowymi rewolucję informacyjną - to obraz zmian stanie się pełny.
Świat, w którym żyjemy, głęboko się zmienił, a Kościół jest zmuszony na te zmiany odpowiadać. Tym zaś, który powinien nadać twarz tej odpowiedzi, będzie kolejny papież. Jego rolą będzie jednak też - i o tym zapominać nie można - odpowiedź na wyzwania, które dręczą Kościół, a także zachowanie Jego jedności. I to również nie będzie proste.
Wykluczeni i migranci w centrum misji Kościoła
Kierunki możliwych odpowiedzi na wyzwania, o jakich mówimy, wskazał już Franciszek. Ten papież - głęboko zakorzeniony jeszcze w starych czasach, odwołujący się częściej do Pawła VI niż do Jana Pawła II i Benedykta XVI - zaczął swój pontyfikat od ekologicznej i radykalnie niechętnej "bezbożnemu kapitalizmowi" encykliki "Laudato si", a potem zasłynął kolejnymi dokumentami i gestami, w których niezmiennie stawał po stronie migrantów.
Można powiedzieć, że klamrą spinającą jego pontyfikat jest temat migracji. Pierwszą jego pielgrzymką była ta na Lampedusę, a ostatnim poważnym dokumentem Franciszka był list do biskupów amerykańskich, w którym odcinał się od polityki migracyjnej Donalda Trumpa.
Wzywam wszystkich wiernych Kościoła katolickiego oraz wszystkich mężczyzn i kobiety dobrej woli, aby nie poddawali się narracjom, które dyskryminują i powodują niepotrzebne cierpienie naszych braci i sióstr migrantów i uchodźców
- wskazał papież w liście do biskupów amerykańskich.
"… wszyscy jesteśmy wezwani do życia w solidarności i braterstwie, do budowania mostów, które coraz bardziej zbliżają nas do siebie, do unikania murów hańby" - pisał. "Uważnie śledziłem poważny kryzys, który ma miejsce w Stanach Zjednoczonych wraz z rozpoczęciem programu masowych deportacji. Poprawnie ukształtowane sumienie nie może nie dokonać krytycznej oceny i nie wyrazić sprzeciwu wobec środków, które milcząco lub wyraźnie utożsamiają nielegalny status niektórych migrantów z przestępstwem" - wskazywał zmarły papież.
Dlaczego przypominam te słowa? Bo następca Franciszka w tej sprawie z całą pewnością nie zmieni stanowiska. Dlaczego? Bo stosunek do migrantów i uchodźców od Starego Testamentu jest miarą autentyzmu religijnego. "Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie (…) Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25, 35-40).