Ukraińscy milicjanci zdradzają swój kraj. Często nie stawiają oporu separatystom, którzy zajmują kolejne posterunki i budynki - pisze na oficjalnym blogu Ministerstwa Obrony Ukrainy ekspert ds. wojskowości, Dmytro Tymczuk.
Tymczuk twierdzi, że największym problemem na wschodzie kraju jest to, iż "nikt nie kontroluje lokalnej milicji", a milicjanci sabotują rozkazy swoich dowódców.
300 dolarów Ukraińców i 1200 Rosjan
"Będąc szczerym, należy powiedzieć, że milicjanci na wschodzie Ukrainy zdradzają swój kraj. Otrzymaliśmy informacje, że separatyści w regionie dostali od swoich szefów nakaz, by nie strzelać do funkcjonariuszy, bo ci są po ich stronie" - pisze wprost Tymczuk.
Ekspert wojskowy dodaje, że wiadomość, jaką Rosjanie wysyłają do ukraińskich służb, zarówno we wschodnich obwodach kraju, jak i wcześniej na Krymie, da się streścić w jednym słowie - "pieniądze". "Problem polega na tym - pisze Tymczuk - że ukraiński milicjant zarabia 300 dolarów miesięcznie, a rosyjski w obwodzie rostowskim po drugiej stronie granicy 1200".
Tymczuk zwraca też uwagę, że ukraińskie służby mundurowe są w nieprawdopodobnym stopniu infiltrowane przez rosyjskich agentów. Najwięcej pojawiło się ich na Ukrainie w latach 2010-2013, gdy reformę przeszła Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU). Na jej czele staną mianowany przez Wiktora Janukowycza Walery Choroszkowski, który "wzmocnił działania nakierowane na rozpracowywania amerykańskich agentów, jednocześnie porzucając konieczność walki przeciwko rosyjskiej agenturze".
Dmytro Tymczuk zwraca też uwagę na wydarzenia na Krymie pisząc, że Rosjanom udało się zneutralizować w tak szybkim tempie Flotę Czarnomorską właśnie dzięki agentom w jej strukturach. Ci funkcjonowali od 2009 roku, gdy SBU podpisało umowę o współpracy z Federalną Służbą Bezpieczeństwa (FSB) Rosji i oficerowie tej ostatniej mogli po latach powrócić do Sewastopola.
Autor: adso / Źródło: tvn24.pl