Król chce uprzedzić rewolucję


Czy Maroko uniknie fali niepokojów dotykających świat arabski? Król Mohammed IV wiąże nadzieje z przedterminowymi wyborami parlamentarnymi, które rozpoczęły się w piątek, a które w jego ocenie mają zadowolić jego poddanych. Jednak prodemokratyczni politycy nie są zadowoleni z ustępstw monarchy i zapowiadają bojkot głosowania.

Wybory są przyspieszone o 10 miesięcy, ponieważ król chce jak najszybszego utworzenia nowego rządu, który wdrożyłby reformy zaaprobowane 1 lipca w ogólnonarodowym referendum. W ten sposób władca Maroka zamierza zapobiec groźbie protestów, które w ostatnich miesiącach wstrząsnęły sąsiednimi krajami arabskimi.

Reformy polegają m.in. na przeprowadzeniu zmian w konstytucji, które mają umocnić rolę premiera i parlamentu oraz niezawisłość sądów. Jednak przekazanie części uprawnień króla na rzecz wybranych przedstawicieli nie spowoduje znacznego osłabienia jego pozycji. Król nadal zachowa decydujący głos w kwestiach strategicznych.

Propozycje króla są kwestionowane przez tysiące Marokańczyków, którzy od kilku miesięcy raz w tygodniu protestują w głównych miastach Maroka. Ich zdaniem, działania Mohammeda VI nie przyniosą faktycznych prodemokratycznych reform. Demonstranci domagają się, by król zrezygnował z władzy w większym wymiarze oraz rozliczył się z korupcją i nepotyzmem w rządzie.

Ilu Marokańczyków zagłosuje?

Dlatego też prodemokratyczni politycy zapowiadają bojkot głosowania, w którym największe szanse na zwycięstwo mają umiarkowani islamiści i koalicja partii popierających króla. Prawdziwym testem legitymizacji władz będzie jednak to, ile osób pójdzie do urn. Dlatego władz nacisk położyły na zachęcanie Marokańczyków do głosowania.

W trakcie kampanii przedwyborczej na ulicach miast nie było ani plakatów, ani nie odbywały się hałaśliwe wiece wyborcze; zamiast tego wywieszono suche oficjalne transparenty nawołujące Marokańczyków do "spełnienia obywatelskiego obowiązku", czy "uczestniczenia w zmianach, przez które obecnie kraj przechodzi".

Czy się uda? W wyborach z 2007 r. - pierwszych wyborach ze znaczącą obecnością obserwatorów międzynarodowych - frekwencja wyniosła zaledwie 37 proc. Niektórzy obserwatorzy obawiają się, że w tegorocznym głosowaniu (w 32-milionowym kraju uprawnionych do oddania głosu jest ok. 13 mln obywateli) udział weźmie jeszcze mniej ludzi.

Burza idzie bokiem, ale robi szkody

Maroko, dzięki istnieniu wielu partii politycznych i regularnym wyborom, było jasnym punktem wśród innych dyktatur w regionie. Wszystko jednak zmieniło się wraz z arabskim przebudzeniem, w wyniku którego obaleni zostali autorytarni dyktatorzy w Tunezji, Libii i Egipcie. Chociaż wielkie wstrząsy ominęły do tej pory Maroko, to reputacja kraju jako stabilnej demokracji w Afryce Północnej i tak już została nadszarpnięta, a niegdyś stabilna gospodarka drży w posadach z powodu wpompowania przez rząd sporej ilości pieniędzy w podniesienie płac i subwencji w celu uspokojenia ludzi zainspirowanych falą protestów arabskiej wiosny.

Źródło: PAP