Indie gonią Chiny, Chiny gonią USA. Potęgi Azji nakręcają kosmiczny wyścig

Start nowej indyjskiej rakietyisro.rog

Bez większego rozgłosu Indie dokonały skoku w swoim programie kosmicznym. Udało się wystrzelić ciężką rakietę GSLV Mk.3, która ma w przyszłości wynieść w kosmos pierwszego indyjskiego astronautę. Równolegle Chiny biją swoje rekordy w ilości wystrzelonych rakiet. Zanosi się na to, że azjatyckie potęgi rozpoczną swój kosmiczny wyścig, wnosząc do eksploracji kosmosu zapał, którego na Zachodzie już dawno brakuje.

Nowa indyjska rakieta wystartowała z kosmodromu Satish Dhawan na południu półwyspu Dekan 18 grudnia. Ważący 630 ton i wysoki na niemal 50 metrów pojazd wzbił się w niebo nad ranem czasu polskiego. Lot przebiegł zgodnie z planem. Było to ukoronowanie trwających ponad dekadę prac.

Indyjska nowa jakość

Na szczycie rakiety GSLV Mk.3 znajdowała się makieta pierwszego indyjskiego załogowego statku kosmicznego. Zgodnie z planem lotu kapsuła nie została umieszczona na orbicie, czyli nie znalazła się na tyle wysoko i nie poruszała się na tyle szybko, aby móc samodzielnie okrążać Ziemię. Wykonała za to długi lot balistyczny, podobny do tych wykonywanych przez pierwszych kosmonautów USA. Opadła do Oceanu Indyjskiego po wzniesieniu się na 126 kilometrów i rozpędzeniu do 19 tys. km/h. W całym locie najważniejsze było sprawdzenie działania pierwszego stopnia rakiety. Drugi był nieaktywny.

GSLV Mk.3 jest pierwszą w pełni zbudowaną w Indiach ciężką rakietą nośną. Przed nią była seria mniejszych wariantów, częściowo zbudowanych z rosyjskich części. Najnowsza rakieta z tej kategorii oznaczona GSLV Mk.2 jest wykorzystywana do wynoszenia satelitów.

Prace nad pierwszymi rakietami serii GSLV rozpoczęto jeszcze we wczesnych latach 90. Równolegle Indyjska Organizacja Badań Kosmicznych (indyjski odpowiednik NASA czy ESA) uruchomiła prace nad rakietami PSLV. Te pierwsze służą do wynoszenia obiektów na orbitę geostacjonarną (satelita wisi w stałym punkcie nad równikiem) a te drugie na heliosynchroniczną (obiekt okrąża Ziemię zgodnie z ruchem słońca).

Pierwsze loty odbyły się na początku XXI wieku. O ile rakiety PSLV mają świetny wynik w postaci 26 udanych lotów i 2 porażek, o tyle GSLV radzą sobie znacznie gorzej. Wliczając ostatni start GSLV Mk.3 sukces odniesiono tylko pięć razy z dziewięciu prób.

Makieta indyjskiej kapsuły załogowej po wodowaniu w Zatoce BengalskiejISRO

Jest pole do poprawy

Pierwszy udany lot całkowicie nowej rakiety napawa jednak indyjskich inżynierów optymizmem. Pracując na groszowym budżecie, w porównaniu do innych potęg kosmicznych, dołączyli do elitarnego klubu państw dysponujących ciężkimi rakietami nośnymi. Koszt dekady prac nad GSLV Mk.3 jest szacowany na 400 milionów dolarów. Dla porównania opracowanie bardzo podobnej (pod względem możliwości) prywatnej amerykańskiej rakiety Falcon 9 to około 1,6 miliarda dolarów, a Amerykanie mają olbrzymie doświadczenie w technologii kosmicznej i rozbudowaną infrastrukturę. Nie ulega wątpliwości, że przed Indiami jeszcze daleka droga by choćby zbliżyć się do poziomu umiejętności Amerykanów czy Rosjan. GSLV Mk.3 jest relatywnie duża jak na swoje możliwości. Przy masie 630 ton jest w stanie dostarczyć na orbitę geostacjonarną cztery tony ładunku. Wspomniana Falcon 9 może dostarczyć w to samo miejsce niemal tonę więcej, a podczas startu waży 500 ton i musi pokonywać dłużą drogę do równika, bowiem amerykańskie kosmodromy znajdują się dalej na północ niż ten indyjski. Pokazuje to stopień dopracowania obu konstrukcji i ich efektywność. Na korzyść indyjskiego programu kosmicznego przemawiają jednak pewne bardzo ważne czynniki, których dawno już zabrakło w USA, Europie czy Rosji. To zapał i duch mocarstwowej rywalizacji. Hindusów do wytężonej pracy motywuje ich potężny sąsiad z północy – Chiny, który również rozwija swój program kosmiczny.

Makieta kapsuły gotowa do zamontowania w aerodynamicznej osłonie czubka rakietyISRO

Chiny prą naprzód

Chińczycy są znacznie bardziej zaawansowani w podboju kosmosu niż Hindusi. Już w 2003 roku umieścili na orbicie swojego pierwszego kosmonautę, nazywanego taikonautą. Indyjska Organizacja Badań Kosmicznych dopiero oczekuje na akceptację finansowania lotów załogowych. Potrzeba na nie dwóch miliardów dolarów, za które na początku przyszłej dekady w kosmos ma trafić pierwszy indyjski astronauta. W tym samym czasie Chińczycy chcą ukończyć swoją dużą stację kosmiczną i rozpocząć pracę nad lądowaniem na Marsie lub Księżycu. Chińczycy mają dużą przewagę nad Indiami z kilku powodów. Po pierwsze przeznaczają na swój program kosmiczny znacznie większe pieniądze. Według OECD w 2013 roku wydali na ten cel 11 miliardów dolarów, a Hindusi cztery. Mają dzięki temu lepiej rozwinięte technologie i znacznie więcej praktyki. Ich główne rakiety nośne z rodziny Długi Marsz są obecnie drugimi najczęściej wystrzeliwanymi na świecie. Częściej latają jedynie rosyjskie Sojuzy. Przy tym rakiety Długi Marsz są na tyle dopracowane, że od wielu lat są niemal niezawodne. Chińczycy mają jeszcze daleką drogę w swojej pogoni za Amerykanami, którzy rocznie wydają niemal cztery razy więcej na swój program kosmiczny (według OECD 40 miliardów dolarów, z czego budżet NASA to tylko 18 miliardów dolarów. Reszta to wojsko i firmy prywatne). Wyprzedzili już jednak Rosjan, którzy w 2013 roku na kosmos wydali 8,6 miliarda dolarów. Ważnymi cechami chińskiego programu kosmicznego są, podobnie jak w przypadku Indii, zapał, ambicja i duch rywalizacji. Tak jak Hindusi nie chcą pozostać w tyle za Chińczykami, tak Chińczycy chcą udowodnić światu swoje możliwości i potencjalnie dorównać USA.

Skuteczny doping

Historia ludzkiej eksploracji dobitnie dowodzi, że przeżywa ona swoje najlepsze czasy, gdy w grę wchodzi narodowa duma i perspektywa zarobku. Krzysztof Kolumb nigdy nie dostałby od hiszpańskiej korony pieniędzy i okrętów, gdyby nie obiecał, że jego wyprawa odkrywcza przyniesie niemal dosłownie „złote góry” i dodatkowo nie rozsławi Hiszpanii. Podobnie było z podbojem kosmosu. Gdyby nie zimnowojenna rywalizacja USA i ZSRR, człowiek prawdopodobnie do dzisiaj nie postawiłby stopy na Księżycu. Na fali niemal paniki wywołanej wśród Amerykanów przez początkowe radzieckie sukcesy, w ciągu dekady udało się przejść od nieporadnych prób umieszczenia prymitywnych satelitów na orbicie po lot na Srebrny Glob. „Kosmiczny wyścig” z lat 60. jest najlepszym przykładem tego, jak szybko można osiągnąć olbrzymie sukcesy w eksploracji. Potrzeba było jednak do tego wyjątkowo silnego ducha rywalizacji i chęci wykazania swojej wyższości, które przekuto na polityczne poparcie do wydania wielkich pieniędzy na NASA. W swoim szczytowym okresie w połowie lat 60. program kosmiczny USA pochłaniał około czterech i pół procenta budżetu federalnego. Obecnie jest to niecałe pół procenta. Pieniądze, choć ważne, nie były też jedynym czynnikiem, który zadecydował o gwałtownym skoku w kosmicznej eksploracji. W tamtych latach pracownicy NASA pracowali z autentycznym poświęceniem i silnym poczuciem misji. Większość była młodymi ludźmi wprost ze studiów i miała w sobie niepowtarzalny zapał. Pracowali po kilkanaście godzin dziennie, sześć - siedem dni w tygodniu i tak przez wiele lat. Obecnie NASA „skostniała” i stała się bardziej „normalnym” miejscem pracy. Dawno rozwiał się też społeczny entuzjazm dla kosmicznej eksploracji, a co za tym idzie polityczne poparcie dla dodatkowego finansowania. Podobnie „ducha” brakuje w Europie, Rosji czy Japonii. Podbojem kosmosu interesują się tam głównie naukowcy i grono entuzjastów. Rosyjski program kosmiczny jako jedyny ma względne poparcie polityczne, bo Kreml upatruje w nim jedną z nielicznych możliwości robienia czegoś na podobnym poziomie jak Zachód. Nie przekłada się to jednak na duże sukcesy z powodu słabości ekonomicznej i technologicznej Rosji.

Azjatycki impuls

Na tym tle najlepsza atmosfera do rozwijania kosmicznej eksploracji panuje w Chinach. Ponieważ jest to kraj autorytarny, to kluczowe znaczenie ma to, co myśli władza, a ta wydaje się być bardzo zainteresowana podbojem kosmosu. Na dodatek naród chiński jest nastawiony nacjonalistycznie, co pomaga uzasadniać finansowanie lotów kosmicznych. W Indiach jest podobnie, choć teoretycznie to demokracja. Jednak miliony obywateli tego mocarstwa żyją w skrajnej biedzie, przypominającej średniowieczną Europę, przez co mają nikły wpływ na władzę. Faktycznie sprawujący kontrolę nad krajem mieszkańcy miast są natomiast nastawieni na rywalizację. Tradycyjny wróg, czyli Pakistan, został już przyćmiony, więc teraz głównym rywalem zostają Chiny. Na tym tle program kosmiczny budowany w kraju z około 200 milionami obywateli żyjących w skrajnej biedzie nie może dziwić.

Autorytarne Chiny i skrajnie rozwarstwione Indie pozostają jedyną nadzieją na przynajmniej częściowe wskrzeszenie ducha rywalizacji w kosmicznej eksploracji. Ich ewentualne sukcesy w przyszłej dekadzie mogą zmusić USA do podjęcia większych starań, aby zachować dominującą pozycję w badaniu kosmosu, która już teraz jest bardzo chwiejna.

Autor: Maciej Kucharczyk / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: isro.rog