Karzaj "ojcem narodu"? Jeśli przeżyje wybory

Hamid Karzaj podczas głosowaniaCC BY 2.0 Wikipedia | ISAF Headquarters Public Affairs Office

Prezydent Hamid Karzaj zamierza przejść do historii jako pierwszy afgański władca, który dobrowolnie odda urząd i nie straci przy tym życia. W dodatku wcale nie zamierza rozstawać się ani z polityką, ani z władzą. Marzy mu się honorowy tytuł „ojca narodu”.

Wszyscy dotychczasowi afgańscy przywódcy, królowie, emirowie, prezydenci i premierzy umierali na urzędzie albo tracili władzę w krwawych zamachach lub pałacowych przewrotach. Wielu wraz z władzą traciło życie.

Tradycja zamachów?

Nawet w najnowszej historii Afganistanu zamachy i zabójstwa były najpowszechniejszą metodą wymiany politycznych elit. Ostatni król Afganistanu Zahir Szah został obalony w 1973 r. przez swego następcę Mohammada Dauda, który zginął w komunistycznym puczu w 1978 r. Pierwszy z komunistycznych przywódców Nur Mohammad Taraki został obalony i uduszony poduszką przez swojego partyjnego rywala Hafizullaha Amina w 1979 r. Kilka miesięcy później zginął sam Amin, zabity przez Rosjan, którzy najechali na Afganistan. Przywieziony na radzieckich czołgach Babrak Karmal został odsunięty od władzy w 1986 r. przez samych Rosjan i zastąpiony przez Nadżibullaha. Karmal zapił się na śmierć na obczyźnie w Taszkencie i Moskwie, z kolei Nadżibullaha w 1992 r. obalili mudżahedini, a cztery lata później na ulicznej latarni powiesili talibowie. Talibowie pozbawili władzy także następcę Nadżibullaha, Burhanuddina Rabbaniego (zginął w 2011 r. w zamachu), a emira talibów mułłę Omara obalili Amerykanie. Za wyjątek może uchodzić tylko Sibghatullah Modżaddedi, który był prezydentem przez krótki czas (czerwiec–sierpień 1992 r.) i nie tylko ocalił życie, ale mimo sędziwego wieku (88 lat) nadal działa w polityce. Został jednak wybrany tylko na prezydenta tymczasowego. Karzaj został wyniesiony do władzy przez Amerykanów, ale uprawomocnił swoje rządy, dwukrotnie wygrywając wybory w 2004 i 2009 r. Na start na trzecią kadencję i dalsze sprawowanie władzy nie pozwala mu konstytucja. Jeśli sobotnie wybory się odbędą, a w ich wyniku zostanie wyłoniony następny prezydent, Karzaj jako pierwszy przywódca w Afganistanie odda urząd w sposób pokojowy i zachowa życie.

Dzielił i rządził

Ma dopiero 57 lat i wszystko wskazuje na to, że nie myśli jeszcze o emeryturze. Przed sobotnią elekcją dyskretnie, ale skutecznie zabiegał o zwycięstwo swego faworyta Zalmaja Rassula, człowieka lojalnego i pozbawionego politycznych ambicji. Karzaj wybrał go (a nawet namówił do udziału w wyborach) spośród innych pretendentów, bo Rassul wydaje się dawać mu najlepsze gwarancje bezpieczeństwa - dla niego samego, a także jego rodziny i majątku, a także zachowania tak wielkich politycznych wpływów, że będzie oddziaływał na bieg spraw w kraju, nie sprawując żadnego urzędu. Przez 13 lat rządził jak plemienny wódz, obdzielając posadami, przywilejami i majątkami tych, którzy byli mu wierni i odsuwając od władzy nielojalnych lub nazbyt ambitnych. Ostatnie miesiące kadencji poświęcił na obsadzanie najważniejszych urzędów swoimi lojalistami i ludźmi wszystko mu zawdzięczającymi (m.in. dawny sekretarz Omar Daudzai został ministrem spraw wewnętrznych). Latem osobiście wyznaczył członków komisji wyborczej, która zatwierdzi wynik prezydenckiej elekcji. Pod koniec roku zaszantażował zniecierpliwionych już nim Amerykanów, odmawiając podpisania umowy o utworzeniu w Afganistanie baz wojskowych USA. Zapowiadając, że podpisze ją dopiero jego następca, zmusił zachodnich sojuszników, by nie wtrącali się w sprawy afgańskiej sukcesji.

Marionetka potępia USA

Wielu w Afganistanie sądziło, że pozbawiony władzy Karzaj raczej wyjedzie za granicę z obawy przed zemstą rywali i zamachami. On zaś postanowił zostać w kraju i szczerze chce zostać zapamiętany jako dobry władca. Wrogość, z jaką odnosi się od kilku lat do Amerykanów, ma pozwolić odzyskać mu wiarygodność wśród rodaków, uważających go za bezwolną marionetkę USA. Umowy o bazach postanowił nie podpisywać między innymi po to, by nie dołączyć do grona potępianych w Afganistanie przywódców, którzy sprowadzili do kraju obce wojska. Dlatego też u schyłku rządów potępia amerykańską inwazję, nazywa talibów braćmi oraz odwołuje się do afgańskiego i pasztuńskiego nacjonalizmu. Już latem w kabulskim śródmieściu, kilkaset metrów od królewskiego pałacu Arg, w którym urzędował, kazał zbudować sobie mniejszy pałac w dawnej, otoczonej wysokim murem brytyjskiej, kolonialnej rezydencji, gdzie mieściła się dotąd kwatera główna wywiadu. Liczący ponad tysiąc metrów kwadratowych powierzchni kompleks stanie się siedzibą Karzaja i jego rodziny, a bliskość Argu, najpilniej strzeżonego gmachu w całym kraju, ma zapewnić bezpieczeństwu i jemu. Rząd poniesie koszty budowy, a raczej remontu małego pałacu, będzie płacił za jego utrzymanie, a także trzymał przy nim straż, a samemu Karzajowi dożywotnio wypłacał comiesięczną pensję w wysokości 17 tys. dolarów. W małym pałacu Karzaj urządzi też biura swoje i swoich doradców, bo nie ukrywa, że do końca swoich dni pragnąłby „służyć poradą” swojemu następcom. Marzy mu się honorowy tytuł „ojca narodu”, jakim w 2002 r. obdarował króla Zahir Szaha, gdy ten po 30 latach wracał z wygnania. Wielu Afgańczyków pragnęło wtedy restytucji monarchii. Karzaj dał staremu królowi zaszczytny, ale nic nie znaczący tytuł, ale poskąpił władzy. Dla siebie pragnie obu tych rzeczy.

Autor: rf/ / Źródło: PAP

Źródło zdjęcia głównego: CC BY 2.0 Wikipedia | ISAF Headquarters Public Affairs Office

Tagi:
Raporty: