Pomimo napięć politycznych kosmiczna współpraca Zachodu z Rosją trwa w najlepsze. Z europejskiego kosmodromu seryjnie startują rosyjskie rakiety, Amerykanie wynajmują kolejne miejsce w orbitalnej taksówce Rosjan, a ci dla odmiany zarzucili swoje pomysły rozmontowania stacji kosmicznej. Wspólna eksploracja kosmosu opiera się polityce.
Jeszcze nie tak dawno kierunek rozwoju wydarzeń wydawał się odmienny. Z powodu gwałtownego ochłodzenia relacji na linii Zachód – Rosja kolejno ograniczono wszelkie formy współpracy. NASA oznajmiła, że zamraża wszelkie wspólne projekty z Roskosmosem (jej rosyjski odpowiednik), poza wykorzystywaniem Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Amerykańscy politycy wymogli, aby firmy wysyłające na orbitę państwowe satelity zaczęły szukać zamiennika wykorzystywanych rosyjskich silników. Atmosfera stała się mało przyjazna. Z upływem czasu widać jednak wyraźnie, że w kosmosie tak naprawdę niewiele się zmieniło. Wspólne zależności są tak silne, iż nawet walka o Ukrainę nie ma w ich kontekście wielkiego znaczenia.
Rosyjska rakieta na usługach Europy
Bardzo ważna, choć mało widoczna, jest kosmiczna współpraca Europejczyków i Rosjan. Obie strony połączyły siły w celu komercyjnego wynoszenia satelitów na orbitę. Z kosmodromu w Gujanie Francuskiej startują produkowane w Rosji rakiety Sojuz. Najnowszy lot miał miejsce pod koniec marca. Na pokładzie rosyjskiej rakiety na orbitę poleciały dwa satelity systemu Galileo, czyli strategicznego europejskiego przedsięwzięcia mającego stworzyć odpowiednik amerykańskiego GPS.
Sojuzy w Gujanie to największe i najkosztowniejsze kosmiczne przedsięwzięcie Europejczyków oraz Rosjan. Rozległą wyrzutnię oraz szereg budynków niezbędnych do przygotowywania rakiet zbudowano w latach 2006-2011, mocno wzorując się na podobnych stojących na Bajkonurze w Kazachstanie i w Plesiecku na północy Rosji. Wiele prac wykonywały firmy rosyjskie. Całkowity koszt przedsięwzięcia był szacowany na około pół miliarda euro, nie licząc ceny samych rakiet Sojuz, które przypływają do Gujany Francuskiej statkami z Rosji. Na miejscu są składane w całość, testowane i łączone z ładunkiem w postaci satelitów.
Skąd w ogóle pomysł na odpalanie rosyjskich rakiet z drugiego końca świata i ze stricte europejskiego kosmodromu? To w znacznej mierze wynik nieubłaganych praw fizyki i rachunku ekonomicznego. Europejska Agencja Kosmiczna uznała na przełomie wieków, że lepiej będzie nawiązać współpracę z Rosjanami i kupić ich sprawdzoną oraz niezawodną rakietę Sojuz-2, zamiast opracowywać własną. W efekcie Europejczycy dysponują teraz ciężką rakietą Ariane-5, średnią Sojuz-2, oraz najlżejszą Vega. Dzięki temu firma Arianespace, która zajmuje się komercyjnym wynoszeniem w kosmos satelitów z Gujany, ma szeroki wachlarz możliwości i może ekonomicznie dostarczać na orbitę małe, średnie i duże ładunki. Przy coraz silniejszej konkurencji w biznesie kosmicznym to bardzo ważne. Inaczej Europejczycy mogli by stracić swoją silną pozycję. Z tego powodu współpraca z Rosjanami, pomimo napięć w relacjach politycznych, ma się jak najlepiej. Nikomu nie zależy na jej zrywaniu, zwłaszcza biorąc pod uwagę ile pieniędzy już w nią zainwestowano. Właśnie jest kończona dodatkowa inwestycja w postaci specjalnego budynku do obsługi trzeciego stopnia Sojuzów o nazwie Fregat, który zwiększa ich możliwości. Na ten rok zaplanowano jeszcze dwa starty rosyjskich rakiet z Gujany. Oba będą miały ładunek w postaci kolejnych satelitów systemu Galileo.
Cenna kosmiczna taksówka Rosjan
Znacznie głośniejsza i lepiej znana jest współpraca na linii Rosja-NASA/ESA. Po wycofaniu ze służby promów kosmicznych w 2011 roku Amerykanie i Europejczycy nie są w stanie sami zawozić ludzi na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS). Za kilka lat to zadanie mają przejąć amerykańskie firmy prywatne, ale na razie pozostaje tylko jedna możliwość – korzystać z usług Rosjan i ich niezawodnych Sojuzów. Zachód nie ma tutaj specjalnego pola do manewru, wobec czego od początku kryzysu ukraińskiego i gwałtownego ochłodzenia relacji z Rosją, kwestia zerwania współpracy w lotach na ISS nie podlegała nawet dyskusji. Rosjanie stoją na silniejszej pozycji, ale oni też nie są zainteresowani zakończeniem wspólnych lotów. Powód jest bardzo prosty, straciliby zbyt dużo pieniędzy. Cena za jedno miejsce w kapsule Sojuza to około 75 milionów dolarów, a Zachód kupuje ich co roku kilka. Rosjanie tylko raz i to nie bezpośrednio grozili zerwaniem współpracy na tym polu. Gdy USA i UE wprowadziły sankcje w kwietniu 2014, objęty nimi osobiście i odpowiedzialny za rosyjski przemysł kosmiczny Dmitrij Rogozin w charakterystyczny dla siebie sposób wygrażał Zachodowi. – Sugerowałbym, żeby USA zabierały swoich astronautów na ISS przy pomocy trampoliny – stwierdził Rosjanin, jednocześnie szydząc z Amerykanów i podkreślając znaczenie swojego kraju. Tego rodzaju retoryka była jednak bardzo krótkotrwała i już nie ma po niej śladu. Setki milionów dolarów, zwłaszcza w czasach słabego rubla, to bardzo ważny element finansowania rosyjskiego przemysłu kosmicznego. Na poparcie tezy, że w sferze eksploracji kosmosu polityczne spory nie mają znaczenie, w ostatnich dniach marca NASA i Roskosmos (rosyjski odpowiednik słynnej amerykańskiej agencji) podpisały wstępne porozumienie co do wykupienia przez Amerykanów miejsc w Sojuzach na 2017 rok. Dodatkowo zapowiedziano, że jesienią ma zostać zawarte analogiczne porozumienie na rok 2018 i początek 2019. Amerykanie mają nadzieję, że kolejnych już nie będzie, bo w 2018 roku mają być gotowe statki budowane przez amerykańskie firmy.
Stacja kosmiczna zostaje na miejscu
Przy okazji informowania o umowach na kolejne loty Amerykanów w Sojuzach, Rosjanie pokazali też jak bardzo złagodzili swoje stanowisko w kwestii przyszłości kluczowego międzynarodowego projektu w kosmosie, czyli Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Gdy Zachód wprowadzał sankcje na Rosję nad ISS wydawały się zbierać czarne chmury, przynajmniej retoryczne. Rogozin oznajmił w maju 2014 roku, że Rosja ma zamiar zakończyć swój udział w tym projekcie do 2020 roku. Wywołało to poruszenie na Zachodzie, bowiem dotychczas planowano wykorzystywać ISS do 2024 roku. Bez Rosjan nie byłoby to jednak możliwe, bo ich statki dowożą znaczną część zaopatrzenia i załogi. Mają też duży udział w nadzorowaniu stacji z Ziemi. Na dodatek kilka kluczowych modułów ISS należy formalnie do nich. Dzisiaj z buńczucznych zapowiedzi Rogozina zostało niewiele. Co prawda Roskosmos w styczniu zapowiedział, że planuje odczepić rosyjskie elementy ISS i wykorzystać je do budowy własnej stacji, ale dopiero po 2024 roku. Ta deklaracja uległa jednak jeszcze dalszemu osłabieniu w świetle najnowszych pomysłów Rosjan. Pod koniec marca szef Roskosmosu Igor Komarow oznajmił, że ustalono z NASA, iż po 2024 oba mocarstwa będą „wspólnie pracować nad projektem nowej stacji kosmicznej”. Padły też słowa o wprowadzaniu „wspólnych standardów” w lotach załogowych i wspierania się w misji na Marsa. NASA później zaprzeczyła, jakoby była zainteresowana budową kolejnej stacji kosmicznej. Amerykanie chcą się koncentrować na eksploracji asteroidów, Księżyca i Marsa przy pomocy statku Orion. Najnowsze deklaracje Rosjan pokazują ewolucję jaką przeszli w ciągu roku. Od grożenia przedwczesnym zerwaniem współpracy, po deklarowanie dalekosiężnego partnerstwa, nawet gdy Zachód nie pała ku temu entuzjazmem.
Rywalizacji nadal nie ma
Z jednej strony wypadałoby się cieszyć, że eksploracja kosmosu i współpraca naukowa oparła się polityce. Wschód i Zachód są w stanie odłożyć na bok animozje i wspólnie badają otoczenie Ziemi.
Podobnie stało się w latach 70. ubiegłego wieku, kiedy w zimnej wojnie nastał okres detente, czyli „odprężenia”. Po intensywnym kosmicznym wyścigu w minionej dekadzie, ZSRR oddał pola i zadowoleni z sukcesu Amerykanie sami gwałtownie obcięli finansowanie NASA. Przedwcześnie zakończono program lotów księżycowych Apollo, po którym zostało dużo niewykorzystanego sprzętu. Wobec tego pojawił się pomysł przeprowadzenia wspólnej misji Apollo-Sojuz, podczas której statki obu państw miały połączyć się na orbicie. Po pięciu latach przygotowań lot odbył się w 1975 roku i zakończył się wielkim sukcesem. Stał się symbolem odprężenia pomiędzy USA i ZSRR. Tego rodzaju inicjatywy są przykładem możliwości zgodnego współdziałania ludzkości, ale mają też pewien skutek uboczny. W atmosferze współpracy zanika czynnik rywalizacji, który popchnął USA i ZSRR do kosmicznego wyścigu w latach 60. To ambicja pozwoliła w dekadę przejść od pierwszych niepewnych kroków w kosmosie, po jazdę małym łazikiem na Księżycu. Dzisiaj, w erze współpracy ponad podziałami, rywalizacja już nie dopinguje do specjalnego wysiłku i wszystko toczy się powolnym rytmem.
Po niemal roku od rozpalenia silnych animozji na linii Wschód-Zachód, widać już wyraźnie, że nie staną się one źródłem rywalizacji w kosmosie. Pomimo pewnych rosyjskich deklaracji, wszystkie programy toczą się starym rytmem, czyli powolnym.
Autor: Maciej Kucharczyk / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: ESA/CNES/ARIANESPACE-Service Optique CSG | S. Martin