Ci, którzy dostają sygnały wcześniej, uciekają z kraju, ale nie zawsze z całymi rodzinami. Wtedy represje dotykają najbliższych. Dziennikarze na Białorusi są zatrzymywani, choć nie popełnili zarzucanych im przestępstw. Teraz ich życie stanie się jeszcze trudniejsze, bo prezydent Białorusi wprowadził nowe prawo. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Policja aresztuje ich za chuligaństwo albo niepłacenie podatków. Dziennikarze, którzy nie popełnili żadnego z oficjalnie zarzucanych im przestępstw czy wykroczeń, kończą w celach za to, że dobrze wykonują swoją pracę. Zmicier Mickiewicz swój pierwszy dziennikarski tekst napisał w wieku 15 lat. Był aresztowany kilka razy. W zeszłym roku na żywo relacjonował wydarzenia kampanii wyborczej i protesty po sfałszowaniu głosowania. Już w sierpniu, dla bezpieczeństwa, wywiózł do Polski swoją rodzinę. Sam wyjechał dwa miesiące później, kiedy dostał sygnał, że służby szykują mu areszt.
- Koleżanka zrobiła wywiad z byłym milicjantem, który po prostu opowiadał, jak to wyglądało, praca w tej milicji z wewnątrz. I potem właśnie go zatrzymali, zatrzymali żonę tego byłego milicjanta - mówi Zmicier Mickiewicz. - Przyszli do studia Biełsatu w Mińsku, zaczęli szukać tej koleżanki, która robiła ten wywiad, ale ona zdążyła wyjechać. Wyjechała z Białorusi za granicę, ale porwali męża jej siostry, wsadzili do aresztu i na razie ją szantażują - dodaje.
"Zrobił tylko kilka zdjęć zamkniętych drzwi"
W białoruskich więzieniach jest 34 dziennikarzy. Kary dwuletniego więzienia odsiadują w kolonii karnej dwie reporterki Biełsatu. We wtorek urwał się kontakt z trójką dziennikarzy portalu TUT.BY, do którego biur kilka dni temu wkroczyli funkcjonariusze Departamentu Śledztw Finansowych pod pretekstem podejrzenia oszustw podatkowych.
- Jeden z reporterów Euroradia trafił do celi na 15 dni tylko dlatego, że był w pobliżu redakcji TUT.BY, kiedy w zeszłym tygodniu służby przetrząsały ich biuro - relacjonuje redaktor Euroradia Pawieł Swierdłow. - Zrobił tylko kilka zdjęć zamkniętych drzwi. Za to go zamknęli, ale w papierach widnieje, że siedzi, bo jest chuliganem i nieprzyzwoicie się odzywał - dodaje.
"Zatrzymano go, żeby wydobyć informacje"
Jak mówi były przełożony Ramana Pratasiewicza, który sam był aresztowany, wymuszenie lądowania samolotu z blogerem na pokładzie było przekroczeniem granicy, którego nawet doświadczeni przez reżim dziennikarze się nie spodziewali.
- Oficjalnie represji nie ma, ale można, jak Raman Pratasiewicz i Sofia Sapiega, zostać zatrzymanym za nawoływanie do zamieszek, a tak naprawdę chodzi o prowadzenie portalu, który jest nieprzychylny władzy - wyjaśnia dziennikarz Radia Zet Miłosz Gocłowski. Współautor filmu dokumentalnego "Uchodi - Naród Niepotrzebnych" tłumaczy, że "zatrzymano go, żeby wydobyć informacje o informatorach, którzy są cały czas wewnątrz służb".
"Raman w pewnym momencie zbladł"
Cztery lata temu protesty przeciwko białoruskiemu reżimowi razem z Ramanem Pratasiewiczem relacjonował młody polski reporter śledczy Patryk Szczepaniak. - Kiedy nas wywozili więźniarką do aresztu, Raman w pewnym momencie zbladł, bo widział, że nie jedziemy do głównego aresztu, tylko gdzieś indziej, na obrzeża miasta - wspomina dziennikarz "Superwizjera" TVN. - No i wtedy też się przeraził, bo wcześniej, lata temu, było tak, że białoruski OMON czy milicja wywoziły ludzi na rogatki miasta, tam ich rozbierano, bito i zostawiano - dodaje.
W poniedziałek Alaksandr Łukaszenka podpisał nowe prawo, zgodnie z którym dziennikarze nie mogą relacjonować demonstracji ani publikować sondaży, których nie autoryzował reżim.
Źródło: TVN24