Tylko co dziesiąty wójt, burmistrz lub prezydent jest kobietą. I tylko co piąta osoba ubiegająca się o tę funkcję w nadchodzących wyborach. Na "jedynkach" na listach do rad gmin ponad 70 procent stanowią mężczyźni. Ponad 100 lat po wprowadzeniu politycznej równości władza w samorządzie wciąż ma najczęściej twarz mężczyzny zbliżającego się do emerytury.
- - Dziewczyny biorące udział w kampanii "Dziewczyny do polityki" opowiadały nam, że nie ma nawet przestrzeni na dyskusję o pierwszym czy drugim miejscu na liście. To jest oczywiste, że ta jedynka jest zarezerwowana dla pana, który ma ją od 15 czy 20 lat. One ewentualnie mogą się wystarać o trójkę, czwórkę, piątkę - mówi Weronika Jóźwiak, antropolożka kultury.
- - Atak na kobiety jest dużo bardziej bezwzględny niż na mężczyzn - dodaje prof. Anna Siewierska. - Wystarczy poczytać komentarze pod postami polityków i polityczek. Mężczyźnie nikt nie powie, żeby nie pchał się do polityki, tylko zajął domem i dziećmi. Kobiety bardzo często czytają takie komentarze na swój temat.
- - Większość kobiet jest szalenie pragmatyczna w swoich działaniach. Idą po władzę, bo już nie mogą znieść powszechnego "niedasizmu". Chcą działać i zmieniać lokalną rzeczywistość - uważa Jóźwiak.
- Prof. Siewierska: - Zakłada się, że kobieta, która idzie do polityki, dużego biznesu czy samorządu, to "herszt-baba", która musi "mieć jaja". To jest stereotypizacja i stygmatyzacja kobiet, które biorą udział w życiu publicznym. Zawsze się oburzam, kiedy pada to sformułowanie: "kobieta z jajami". My nie potrzebujemy "jaj", żebyśmy były silne. My możemy być silne i jednocześnie delikatne, silne i koncyliacyjne.
- 7 kwietnia w Polsce odbędą się wybory samorządowe.
"Wszyscy wokół albo oszuści, albo komedianci, albo ludzie bezdennie słabi. Ja miotam się bezsilnie, bo oczywiście "babie" nie pozwoli przecież nikt z tych mężów stanu polityki prowadzić, a tymczasem wierzcie mi, że my byśmy tę politykę o całe niebo dalej i lepiej prowadziły niż oni!" - pisała w 1916 roku Zofia Moraczewska do swojego męża, przyszłego premiera Jędrzeja Moraczewskiego.
Dwa lata później Polki - jako jedne z pierwszych kobiet w Europie - otrzymały równe z mężczyznami prawa wyborcze.
Do Sejmu, który po odzyskaniu przez Polskę niepodległości miał na nowo ustanowić sposób funkcjonowania państwa, weszło 442 mężczyzn i osiem kobiet, czyli stanowiły ledwo dwa procent zasiadających w sejmowych ławach. Dziś stanowią jedną trzecią.
Na liczbę kobiet na listach wyborczych wpłynęła Ustawa kwotowa z 2011 roku, która zmieniła ordynację wyborczą do Sejmu, Parlamentu Europejskiego oraz do rad gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich. Zgodnie z podpisanym 31 stycznia 2011 przez prezydenta Bronisława Komorowskiego dokumentem na listach wyborczych do tych organów władzy, udział kobiet i mężczyzn nie może stanowić mniej niż 35 procent. Kwoty nie obowiązują w wyborach do Senatu i w gminach poniżej 20 tysięcy mieszkańców.
Z informacji opublikowanych przez łódzkie Stowarzyszenie Tkalnia, które w ramach akcji "Dziewczyny do Polityki" przeanalizowało dane z Państwowej Komisji Wyborczej wynika, że w gminach powyżej 20 tysięcy mieszkańców w nadchodzących wyborach samorządowych kobiety stanowią blisko 47 procent kandydatów do rad gmin. Ale jeśli zagłębimy się nieco w te dane, obraz będzie znacznie mniej zrównoważony.
Na listach wyborczych "biorące" pierwsze miejsca w zdecydowanej większości przypadają mężczyznom. Jak policzyły działaczki Tkalni, w gminach powyżej 20 tysięcy mieszkańców panowie otwierają dwie trzecie list wyborczych. Stanowią także większość na drugim i trzecim miejscu na liście.
Kobiety z kolei stanowią większość na czwartym, piątym i szóstym miejscu. Tylko niespełna 30 procent z nich - w gminach powyżej 20 tysięcy mieszkańców - wystartuje w najbliższych wyborach samorządowych z "jedynek".
Jeszcze gorzej przedstawiają się statystyki w wyborach na wójtów, burmistrzów i prezydentów gmin i miast. Tylko co piąta osoba, która kandyduje na to stanowisko, to kobieta. Wyjątkiem na wyborczej mapie Polski jest Łódź. Tam o fotel prezydenta zmierzą się aż cztery kobiety.
- Nieobecność kobiet w polityce wynika z wielu czynników - mówi profesor Anna Siewierska, politolożka z Uniwersytetu Rzeszowskiego. - Niektóre związane są z kwestiami politycznymi, inne z kwestiami dotyczącymi polskiej kultury i obyczajowości, która dla aktywnych zawodowo kobiet, a zwłaszcza tych występujących w przestrzeni publicznej, jest absolutnie bezwzględna. Bo skoro jesteś w polityce, to nie ma cię z dziećmi w domu i pewnie je zaniedbujesz. To się wiąże z tradycyjnym, patriarchalnym społeczeństwem i podziałem ról - wyjaśnia w rozmowie z tvn24.pl. - Nawet kiedy mówimy bardzo wiele o prawach kobiet i równości, to jeszcze automatycznie nie przekłada się to na rzeczywiste działania i myślenie - dodaje.
Stereotypizacja ról społecznych - jak podkreśla Weronika Jóźwiak, antropolożka kultury, inicjatorka kampanii "Dziewczyny do polityki" - rozpoczyna się już na etapie wczesnego wychowania. - U chłopców wspieramy siłę, odwagę, zadziorność, z kolei u dziewczynek odwrotnie, uczymy posłuszeństwa, pokory, uległości. Już od najmłodszych lat narzucamy pewne zachowania, które później rzutują na nasze dorosłe życie i podejmowane wybory - wskazuje.
Patriarchalny model wychowania wspierany jest później przez edukację w szkołach. Jak wynika z raportu "Gender w podręcznikach", aż 80 procent postaci przedstawionych w szkolnych książkach to mężczyźni.
- Wyrośliśmy w systemie patriarchalnym. W podręcznikach szkolnych czytaliśmy o mężczyznach - wielkich wojownikach, odkrywcach, pisarzach, którzy mieli wpływ na losy świata, a przecież to nie tak, że kobiet nie było i nie działały. To jest nasz wybór, że przy okazji wojen, bitew, czy wielkich odkryć mówimy o mężczyznach. Wyrastamy w systemie, w którym to mężczyznę utożsamiamy z władzą, z zaciętością, z parciem naprzód, więc głosujemy na mężczyzn, bo to oni kojarzą nam się z walką o nasze interesy - wyjaśnia.
Przytacza eksperyment przeprowadzony w Stanach Zjednoczonych. Chłopców i dziewczynki poproszono o narysowanie naukowca. W języku angielskim słowo "scientist" - w przeciwieństwie do języka polskiego, w którym funkcjonuje forma męska - naukowiec i żeńska - naukowczyni, jest neutralne płciowo. Co ciekawe, zarówno chłopcy jak i dziewczynki narysowali mężczyznę.
- Eksperyment pokazuje, że domyślnym obrazem, który mamy w głowie, gdy wyobrażamy sobie wysoko eksponowane, cieszące się szacunkiem zawody, to ciągle obraz mężczyzny.
Efekt ten - jak dodaje nasza rozmówczyni - potęguje aktualnie sztuczna inteligencja, która korzystając ze zbiorowych zasobów wspiera stereotypy generując obrazy mężczyzn, gdy zapytamy o chirurgów, a kobiet, gdy zapytamy np. o sprzątaczki.
Prof. Siewierska zwraca uwagę, że w budowaniu tożsamości dziewczynek niezwykle ważne są także - często deprecjonowane - feminatywy. - Mamy badania naukowe, które pokazują, że dziewczynki, które je słyszą, łatwiej wyobrażają sobie swoją przyszłość w takich kategoriach. Kiedy dziewczynka słyszy "naukowiec", nie widzi się w tej roli, ale kiedy słyszy "naukowczyni", to nagle zaczyna rozpatrywać swoją przyszłość także w takich kategoriach - informuje politolożka. - To są być może małe elementy, ale mają wpływ na zmianę myślenia i to powinno się dziać od samych początków edukacji - dodaje.
Zobacz materiał Faktów TVN: Dla jednych brzmią dziwnie, inni chcieliby ich popularyzacji. Feminatywy w języku polskim istniały już przed wojną
"Jedynki" nie dla kobiet
Jak informuje łódzkie Stowarzyszenie Tkalnia, które w ramach kampanii "Dziewczyny do polityki" zachęca kobiety do aktywnego angażowania się w politykę krajową i lokalną i wspiera je w tych działaniach, aktualnie odsetek kobiet na różnych szczeblach władzy samorządowej nie przekracza 30 procent. Prezydentek, wójtek i burmistrzyń jest mniej niż 10 procent.
- Kiedy myślimy o polityku, szczególnie polityku samorządowym, mamy przed oczyma pana powyżej 50. roku życia, ze średnim wykształceniem, co zresztą potwierdzają statystyki - taki jest przeciętny radny. I to jest obraz, który mamy w głowie, bo tak zawsze wyglądali radni, na których patrzyłyśmy na obradach rad w naszych gminach - opowiada Weronika Jóźwiak.
Listy wyborcze - jak mówi - tworzone są w sposób, który ma niewiele wspólnego z merytokracją czy demokracją, a w dużej mierze na podstawie wpływów, jakie dane osoby mają w swoich regionach. A te ciągle mają mężczyźni. - To są często panowie, którzy od wielu lat te listy zapełniają. Znają lokalnych decydentów, są silnie umocowani. Te lokalne układy to jest to, co zapełnia nam listy - komentuje Jóźwiak.
Powołując się na relacje uczestniczek lokalnej edycji "Dziewczyn do polityki" zorganizowanej przed zbliżającymi się wyborami samorządowymi dodaje, że miejsce na liście często zależy od znajomości i rozpoznawalności, a nie kompetencji, czy dobrego programu wyborczego.
Zobacz materiał Faktów TVN: Wybory samorządowe 2024. Partie stawiają na kobiety, ale w niewielu miejscach otwierają one listy wyborcze
- Dziewczyny opowiadały nam, że nie ma nawet przestrzeni na dyskusję o pierwszym czy drugim miejscu. To jest oczywiste, że ta jedynka jest zarezerwowana dla pana, który ma ją od 15 czy 20 lat. One ewentualnie mogą się wystarać o trójkę, czwórkę, piątkę - relacjonuje. - Dyskusja o tym, dlaczego kobiet nie ma na jedynkach, to jest dobry początek do zmiany tego systemu - dodaje.
Nie idą do polityki dla władzy, chcą walczyć z "niedasizmem"
Stowarzyszenie Tkalnia policzyło, że tylko 21 procent osób kandydujących na wójta, burmistrza i prezydenta w kwietniowych wyborach samorządowych, to kobiety. Jak wynika z raportu Fundacji Batorego przygotowanego przed ubiegłorocznymi wyborami parlamentarnymi, tym, co odrzuca je od polityki, jest m.in. charakter walki politycznej, która bywa brutalna, agresywna, ale też infantylna. Być może dlatego - jak wskazuje Weronika Jóźwiak, kobiety chętniej kandydują do rad, niż na eksponowane, kierownicze stanowiska.
- Rada to jest kolektywne ciało, a my się dobrze sprawdzamy we współpracy, wspólnym rozwiązywaniu problemów. Miejsca w radzie są też mniej eksponowane, natomiast funkcje wykonawcze - wójtki, burmistrzyni, czy prezydentki, wiążą się z dużą ekspozycją. Walka polityczna na tym poziomie jest bardzo zaogniona, znacznie się intensyfikuje, kandydaci i kandydatki na eksponowane stanowiska mierzą się z dużo większą falą hejtu, niż startujący i startujące do rady - wyjaśnia.
- Atak na kobiety jest dużo bardziej bezwzględny niż na mężczyzn - dodaje prof. Anna Siewierska. - Wystarczy poczytać komentarze pod postami polityków i polityczek. Mężczyźnie nikt nie powie, żeby nie pchał się do polityki, tylko zajął domem i dziećmi. Kobiety bardzo często czytają takie komentarze na swój temat.
A kobiety idą do polityki, aby rozwiązywać konkretne problemy, które je trapią w życiu codziennym, a nie po to, żeby - jak mówi Jóźwiak, "bić się z podstarzałymi panami o władzę". - One by tej władzy nie chciały, gdyby nie to, że chcą zrobić konkretne rzeczy, do których jest ona potrzebna. Większość kobiet jest szalenie pragmatyczna w swoich działaniach. Idą po władzę, bo już nie mogą znieść powszechnego "niedasizmu". Chcą działać i zmieniać lokalną rzeczywistość - opowiada Weronika Jóźwiak.
I dodaje: - Polityka to nie ma być walka lwów, które pokonały wszystkich przeciwników po drodze i na górze teraz będą między sobą dzielić się władzą. To zupełnie nie o to chodzi. Polityka ma być o tym, że żyjemy w społeczeństwie, w którym są różni ludzie i oni mają mieć swoją reprezentację, która ustala porządek naszej rzeczywistości. Jeśli pozwolimy na to, żeby polityka była tą walką lwów, no to będziemy rządzeni w logice najsilniejszych. Ja bym bardzo nie chciała żyć w państwie, w którym argument siły jest tym, który decyduje o wartości.
Prof. Siewierska: - Zakłada się, że kobieta, która idzie do polityki, dużego biznesu, czy samorządu, to "herszt baba", która musi "mieć jaja". To jest stereotypizacja i stygmatyzacja kobiet, które biorą udział w życiu publicznym. Zawsze się oburzam, kiedy pada to sformułowanie: "kobieta z jajami". My nie potrzebujemy "jaj", żebyśmy były silne. My możemy być silne i jednocześnie delikatne, silne i koncyliacyjne. Nie musimy podnosić głosu, żeby kogoś przekonać do swojej racji. Proszę zwrócić uwagę, jak wiele jest kobiet w różnych organizacjach pozarządowych i prospołecznych. Wolontariuszek w hospicjach, niosących pomoc na polsko-białoruskiej, czy polsko-ukraińskiej granicy. Wykonują ciężką i ważną pracę, często nieodpłatnie, poświęcają swój czas i energię dla innych i kiedy mają przejść z tej działalności do poziomu politycznego, nie bardzo odnajdują się w stereotypie tej "kobiety z jajami". I to też jest powód, dla którego część z nich rezygnuje z działalności politycznej.
Tę troskę o innych widać też w programach wyborczych kobiet. To one zdecydowanie częściej kładą nacisk na edukację i oświatę, bezpieczeństwo, zdrowie, dostępność do żłobków, przedszkoli i dobrych szkół, przychodni zdrowia, kwestie równości i walkę z wykluczeniem oraz ekologię i ochronę środowiska.
Samorządy podstawą demokracji
Kobiety, które startują w kwietniowych wyborach samorządowych różni wiek, pochodzenie, praca i wykształcenie, łączy - chęć zmieniania lokalnej polityki.
Patrycja Chmiel w wyborach samorządowych wystartuje po raz pierwszy. Ma 25 lat, jest prawniczką, urodziła się i mieszka w Rzeszowie. Tam też w zbliżających się wyborach samorządowych będzie ubiegała się o mandat miejskiej radnej. Jak zapewnia, "zna miasto i potrzeby mieszkańców". Do wyborów idzie za hasłem "Nowa energia dla Rzeszowa". - Chciałabym, aby Rzeszów był pięknym miastem, otwartym i pełnym pozytywnej energii, aby nikogo nie wykluczał - mówi. To dlatego jako radna chce zadbać m.in. o seniorów i osoby z niepełnosprawnościami.
Mimo że w polityce debiutuje, ma spore doświadczenie w działaniu na rzecz lokalnej społeczności i pełnieniu kierowniczych funkcji. Udzielała się w samorządzie szkolnym, podczas studiów była starościną roku. Wolny czas poświęca na działalność społeczną i charytatywną.
- Uważam, że przyszłość Rzeszowa opiera się na rozwoju aglomeracji, ekologicznych i przemyślanych inwestycjach infrastrukturalnych z naciskiem na zielone przestrzenie, bezpieczeństwie i dostępności mieszkań - mówi. Chce też, aby w mieście odbywało się więcej wydarzeń kulturalnych i sportowych. W swoich działaniach - jak podkreśla - zamierza uwzględnić potrzeby wszystkich pokoleń rzeszowian.
Marzena walczy o tęczową młodzież
Marzena Dziurawiec ma za sobą jedną kadencję na stanowisku radnej Rady Powiatu Sanockiego, do której weszła w 2018 roku. Z wykształcenia jest nauczycielką, w zawodzie pracuje od 30 lat. I to właśnie edukacja i szkolnictwo - jak podkreśla - są dla niej w pracy radnej najważniejsze. - Dla mnie liczy się przede wszystkim dbałość o młodzież i nauczycieli. Wspieram czynnie środowiska LGBTQ+ i ich walkę o godne życie w mieście - mówi.
Jest jedyną radną w Sanoku, która bierze udział w Marszach Równości. - Chciałabym, aby kolorowa młodzież została wreszcie zauważona i usłyszana. Uważam, że tu, na południu Podkarpacia, bardzo potrzebna jest wspierana przez władze, szeroko zakrojona kampania społeczna na rzecz tej społeczności - uważa.
- Idące z centrali zmiany w szkolnictwie cieszą, jednak to samorząd podejmuje najważniejsze decyzje odnośnie codzienności mojego środowiska. Chciałabym mieć wpływ na nie pracując w komisji oświaty - podkreśla. Jako radna chce też zawalczyć o poprawę warunków podopiecznych Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Sanoku i budowę sali gimnastycznej przy II LO w Sanoku.
W swojej działalności stawia na współpracę ponad podziałami. - W samorządzie powinien być prowadzony dialog, a współpraca powinna zapewnić lepsze życie mieszkańcom - podkreśla w rozmowie z tvn24.pl.
Iwona wierzy, że o mieście mogą decydować mieszkańcy
Iwona Słota ubiega się o stanowisko burmistrzyni Brzozowa. Ma 42 lata, z wykształcenia jest socjolożką, specjalizuje się w socjologii polityki. Ma doktorat z nauk społecznych. Przez trzy lata pracowała w Sejmie, przez kolejnych 10 w Parlamencie Europejskim. W wyborach startuje - bo jak podkreśla - swoją wiedzę i doświadczenie chce wykorzystać działając na rzecz gminy. Do wyborów idzie z hasłem "Czas mieszkańców".
- Uważam, że my - mieszkańcy jesteśmy zaradni, kreatywni i otwarci na nowe pomysły, a samorząd musi być otwarty na lokalną społeczność. Razem z kandydatami na radnych stworzyliśmy program, który odpowiada na realne potrzeby w naszej gminie - przekonuje.
Na liście priorytetów ma m.in. uporządkowanie w gminie gospodarki wodno-ściekowej i poprawę bezpieczeństwa. Chce też inwestować w edukację, zabiegać o budowę nowego przedszkola oraz placu zabaw dla dzieci. W działalność na rzecz gminy chce zaangażować koła gospodyń wiejskich i ochotnicze straże pożarne.
Na listach wyborczych - jak informuje - połowa kandydatów do rady miasta to kobiety. - Każda z nas jest inna, ma inne wykształcenie, zainteresowania, ale łączy nas jedno - aktywność w swoich środowiskach - podkreśla.
Radni oraz wójtowie, burmistrzowie i prezydenci, których wybierzemy w zbliżających się wyborach samorządowych, przez pięć kolejnych lat będą swoimi decyzjami kształtować lokalną rzeczywistość. To właśnie decyzje podejmowane na poziomie samorządowym mają bezpośredni wpływ na wiele aspektów życia mieszkańców, jak edukacja, ochrona zdrowia, środowisko, transport publiczny, czy kultura.
Warto więc zanim 7 kwietnia postawimy krzyżyk przy wybranym nazwisku, dobrze poznać i przeanalizować programy wyborcze wszystkich kandydatów i kandydatek startujących w wyborach z naszego okręgu, tak, aby wybrać przedstawicieli, które najlepiej reprezentują nasze interesy.
- Aktywność w wyborach samorządowych jest ważna, bo mamy realny wpływ na otaczającą nas rzeczywistość. Mamy też sprawczość, bo możemy dopilnować ważnych dla nas inwestycji czy działań. Tego, aby był dostęp do dobrej szkoły, dobrego przedszkola, dobrej opieki zdrowotnej. To wszystko jest załatwiane na poziomie samorządów. Ale żebyśmy miały wpływ, to musimy po pierwsze głosować, głosować mądrze, także na inne kobiety, bo to one najlepiej znają potrzeby innych kobiet. A po drugie same nie bać się aktywnie uczestniczyć w życiu publicznym - podkreśla prof. Siewierska.
I dodaje: - Dobrze, żeby kobiety zdały sobie sprawę, że bycie dobrą matką, to nie tylko siedzenie w domu z dziećmi, ale to jest też walczenie o to, żeby samorząd zabezpieczył te wszystkie elementy, za które odpowiada, a które sprawiają, że nasze dzieci wychowują się w dobrym, bezpiecznym środowisku.
300 lat do równości
Z raportu Głównego Urzędu Statystycznego z 2022 roku wynika, że kobiety stanowią 52 procent ludności naszego kraju, dlatego - jak podkreślają nasze rozmówczynie, to ważne, aby Polki miały swoją reprezentację w rządzie i samorządach, bo nikt inny, jak kobiety, nie zadba o potrzeby innych kobiet. - Wójt nie musi być 50-letnim panem z wąsem, to może być dynamiczna wójtka. Z naszych doświadczeń wynika, że kobiety dużo więcej energii poświęcają na pragmatyczne rozwiązywanie problemów, czy na gospodarność, nie marnowanie publicznych zasobów. Na rządach kobiet zyskuje cała lokalna społeczność. Dlatego to ważne, aby stanowiły połowę rady i pełniły kierownicze funkcje - wskazuje Weronika Jóźwiak.
- Zmiany już się dzieją, procesy równościowe zachodzą i są one nieuniknione. Proszę zobaczyć, ile przez te sto lat obecności politycznej wywalczyłyśmy. Chodzi tylko o to, żeby te zmiany przyspieszyć, wyrównać nam szansę do rozwoju i żeby cały ten niesamowity potencjał, jaki tkwi w kobietach w Polsce, uwolnić - dodaje.
Bez tego - jak wynika z szacunków UN Women, organizacji ONZ zajmującej się równością płci i wzmacnianiem pozycji kobiet, naturalną równość płci osiągniemy dopiero za 300 lat.
Czytaj też: Równość płci będzie możliwa do osiągnięcia "za 300 lat". Postęp "znika na naszych oczach"
- My się pięknie różnimy. Mężczyźni zwracają uwagę na nieco inne rzeczy, kobiety na inne. Mamy inną wrażliwość. Trochę inaczej postrzegamy rzeczywistość. Siła tkwi w różnorodności. Dopiero zestawienie tych różnych punktów widzenia, spojrzeń i perspektyw pozwala w pełni zrealizować cele, które sobie jako społeczeństwo stawiamy. To nie jest kwestia lepszości, czy gorszości którejkolwiek z płci. To jest kwestia wykorzystania pełnego potencjału. Zrobimy to tylko i wyłącznie wtedy, kiedy kobiety i mężczyźni będą mieć równe prawa i równe reprezentacje w samorządzie i rządzie - podsumowuje prof. Anna Siewierska.
Wybory samorządowe 2024
Wybory samorządowe odbędą się w niedzielę, 7 kwietnia. Polki i Polacy wybiorą burmistrzów i prezydentów miast i wójtów gmin. Jeśli pierwsza tura nie przyniesie rozstrzygnięcia, druga odbędzie się dwa tygodnie później, 21 kwietnia.
7 kwietnia wybierzemy też radnych gmin, miast, powiatów i sejmików wojewódzkich.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: "Dziewczyny do polityki"