Środa, 10 listopada Zaczęło się banalnie, ale skończyło dramatycznie. Pan Zenon z Redy twierdzi, że zatrąbił na samochód firmy ochroniarskiej, który na skrzyżowaniu nie ruszył na zielonym świetle. Nie spodziewał się, że mężczyźni pojadą za nim aż do jego domu, po czym będą biegali po podwórku grożąc bronią mieszkańcom. Wszystko zarejestrowały kamery zainstalowane na posesji pana Zenona.
Wersja drugiej strony jest inna.
- Więc sytuacja wyglądała w ten sposób, że facet nam zajechał drogę. Delikatnie nas puknął lusterkiem i jechaliśmy za nim - relacjonuje pracownik ochrony firmy G4S.
"Lekcja kultury"
Inaczej pamięta całe zdarzenie pan Zenon. Jak mówi, zatrąbił na samochód firmy ochroniarskej, kiedy ten nie ruszał po zmianie świateł na zielone. - Wyprzedziłem ich i asekurowałem. No i panowie przywitali mnie paluszkiem f..k you. Pomyślałem: oj, "kulturalnie" się panowie zachowują - mówi.
Dlatego postanowił nauczyć ich kultury, jadąc przepisowo przez swoje miasto. - Wiozłem 50 na godzinę przez Redę - wyjaśnia.
O co poszło?
Nie przewidział tylko skutków tych nauk. Po tym jak wszyscy znaleźli się na posesji pana Zenona, zagrały emocje. Ochroniarz wszedł za furtkę przy domu pana Zenona i zaczęła się przepychanka. Z domu wybiegli żona pana Zenona i jego zięć.
- Ja po prostu się odpychałem, broniłem się od niego - mówi pan Zenon. - Na siłę, na siłę, wszystko na siłę próbowali robić - dodaje jego zięć Bartosz Langner.
Choć ochroniarze twierdzą, że to właściciel posesji i jego rodzina była agresywna, to oni postanowili sięgnąć po broń.
- I on się odwraca, wyjmuje broń i mówi: uwaga strzelam. No i oddał ten strzał - opowiada pan Zenon.
- Byłem tak posrany, za przeproszeniem, że po prostu oddałem strzał ostrzegawczy w górę - mówi ochroniarz.
Nie odpuści
Na szczęście dla wszystkich na miejscu szybko pojawiła się policja.
- W tej chwili kwestia wtargnięcia na teren posesji jest wyjaśniana i również te wszystkie inne okoliczności, które zaistniały na terenie tej posesji - wyjaśnia mł. asp. Anetta Potrykus, rzecznik policji w Wejherowie.
Sprawa już trafiła do prokuratury. Na razie nie nikomu nie postawiono jeszcze zarzutów. Pomóc w tym ma zapis monitoringu.
- Nie chcemy komentować i oceniać żadnej ze stron. W momencie, gdy prokuratura zbada wszystkie okoliczności, poznamy prawdę - mówi Matra Winiarek-Miętus, rzecznik firmy ochroniarskiej G4S.
Na razie pracownicy zostali odsunięci od pełnienia swoich obowiązków służbowych.
Pan Zenon zapowiada walkę o odszkodowanie w tej sprawie. Zarówno on, jak i jego zięć wciąż mają widoczne obrażenia po tym zdarzeniu.