Poniedziałek, 26 września Rafał "Stunter13" Pasierbek z motocyklem potrafi zrobić wszystko. Nie bez powodu ma na swoim koncie tytuł mistrza świata w motorowym Freestyle'u, który zdobył w tym roku w Stanach Zjednoczonych. Ponieważ stać go było tylko na bilet lotniczy, a nie był w stanie zabrać ze sobą do USA całego motocykla, zamiast ubrań spakował do walizek poszczególne części maszyny: kierownicę, zębatki, hamulce. Poleciał i wygrał.
- Po prostu zaprzecza prawom fizyki - mówi o Rafale jego kolega Maciek Kochman. - Rafał to jest człowiek adrenalina - dodaje inny, Paweł "Szydor" Sul.
Pasierbek pasją do motocykli zapałał jako siedmiolatek. Jego pierwsza maszyna to WS-ka od dziadka.
- Moim rekordem było dojechanie od mojego domu do domu babci - to jakieś pięć kilometrów - na jednym kole cały czas - opowiada.
Pasja od dziecka
Kilka lat ćwiczeń i motocykli później Rafał odkrył stunt, czyli widowiskowe akrobacje na motorze.
- Pierwszy raz widzieliśmy filmiki ze Stanów Zjednoczonych, pierwszych freestylerów. Pamiętam, że pomyślałem sobie, że super sprawa taki freestyle - wspomina.
Dziecięce zauroczenie motocyklami przekształciło się w miłość na całe życie. Rodzina początkowo próbowała odciągnąć Rafała od motocykli. Nie udało się.
Jego pasją zarazili się wszyscy. Wujkowie w przydomowym warsztacie potrafią naprawić najbardziej zepsuty motor. I pomagają mu w konstruowaniu specjalnych maszyn. - Na takim seryjnym motocyklu nie byłoby możliwe to, co Rafał wykonuje. Nawet przypuszczam, że takich przeróbek co my robimy, nie mają nawet w USA, ojczyźnie stuntu - podkreśla wujek chłopaka, Zdzisław Salera.
Drogi sport
Pasierbek trenuje po dwie - trzy godziny, trzy razy dziennie. Ciężka praca się opłaciła. Od pierwszych wygranych zawodów w 2005 roku Rafał wygrał wszystko, co było możliwe - w Polsce i Europie.
Ale wygrane nie zawsze przychodziły łatwo. - Przeleciałem przez kierownicę, motocykl mnie troszkę nakrył, przygniótł mnie, znalazłem się pod kolektorami, motocykl był strasznie nagrzany, nie mogłem się wydostać, kolektory paliły mi rękę - wspomina jedne z zawodów.
Ale stunt to sport nie tylko niebezpieczny, ale i bardzo drogi. Części w motorze wymienia się praktycznie codziennie. Same opony to koszt ok. 150-200 złotych tygodniowo.
Rafał nie ma sponsora, który pokrywałby takie koszty. Brak pieniędzy przez kilka lat powstrzymywał go przed spełnieniem największego marzenia - wzięcia udziału w mistrzostwach świata w stuncie w amerykańskim Indianapolis. W tym roku wreszcie się udało.
Motocykl przewiózł w bagażu
Pieniędzy starczyło jednak tylko na bilety lotnicze, na transport motoru - brakło. A stunter bez swojego motoru, to jak żołnierz bez karabinu. Każdy motor jest bowiem idealnie dopasowany do potrzeb zawodnika.
- Musieliśmy zabrać z mojego motocykla poszczególne części, takie jak bak, kierownicę, zębatki, hamulce - opowiada Rafał. Wszystko to z wujkiem spakowali zamiast ubrań do swoich walizek. Przywiezione części wujek zamontował na pożyczony już w Ameryce motor - tak, aby choć trochę przypominał motor Rafała.
- Amerykanie przyjechali z bardzo dużymi ciężarówkami, mieli po kilka motocykli, byli bardzo dobrze wyposażeni, każdy miał swoich mechaników menagerów - opowiada Pasierbek. On sam miał wujka, opony w walizce i pożyczony motor. Mimo to, mistrzostwa świata wygrał.
- Jak się dowiedziałem o wygranej, to mi się film urwał z radości - przyznaje chłopak. O swojej pasji do stuntu mówi zaś tak: - To jest wolność, tak jak ptak gdzieś tam sobie lata, my tutaj jeździmy na jednym kole. Zapomina człowiek o problemach, o wszystkim, wyłącza się myślenie, jest tylko intuicja. To jest naprawdę coś niesamowitego.