Wtorek, 24 maja Cztery akuszerki, dwa telefony i dużo zimnej krwi było potrzebne, żeby odebrać poród bez pomocy lekarzy. Kiedy już było wiadomo, że karetka z położną ze szpitala w Kole nie zdąży dojechać na czas, do akcji przystąpiły dwie sąsiadki. Jedna słuchała przez telefon instrukcji dyspozytorki pogotowia ratunkowego, a druga wykonywała jej polecenia. Choć było ciężko, udało się - na świat przyszła zdrowa dziewczynka.
Dla pani Marii, matki dziecka dzień zaczął się normalnie. Jednak w pewnym momencie spokój został przerwany przez skurcz. - Kiedy poszłam do łazienki, to już nie dałam rady z niej wyjść. Córka nie pozwoliła, bo się pchała na świat - wspomina.
Akcja porodowa rozegrała się dwa miesiące temu. Teraz już wszystkie osoby, które uczestniczyły w zdarzeniu mówią o nim z uśmiechem, ale wtedy do śmiechu im nie było. - Było dużo emocji, ale dobrze, że wszystko się w ten sposób zakończyło. My jesteśmy dumni i mamusia też z porodu w domu - mówi Bożena Sochacka z pogotowia w Kole (woj. wielkopolskie).
Pierwszy telefon był spokojny. Ale kolejny, wykonany już przez pomocne sąsiadki wskazywał, że poród się rozpoczął. - W odstępie trzech do pięciu minut był kolejny telefon, gdzie pani była bardziej zdenerwowana - mówi Agnieszka Sarniak dyspozytorka pogotowia, która odebrała telefon.
Tylko spokojnie
Potem wszystko potoczyło się już błyskawicznie: - Proszę Pani, bo tu już dziecko wyszło, nie płacze! - emocjonowała się w rozmowie z dyspozytorką pogotowia ratunkowego jedna z sąsiadek. - Halo, dziecko nie płacze i nie krzyczy - wołała do słuchawki.
Ze strony dyspozytorki przychodzi natychmiastowa reakcja: - Trzeba przewrócić dziecko brzuszkiem do dołu i uderzyć lekko w plecy.
- Już płacze - opowiada sąsiadka, a w tle słychać płacz noworodka.
- Dobrze, to teraz będzie trzeba zawiązać pępowinę - mówi dyspozytorka.
- Ale jak?! Proszę pani, ja nie umiem - emocjonuje się kobieta.
Dyspozytorka instruuje, by użyć bandaża: - Na wysokości 10 cm trzeba zawiązać - mówi. W końcu wzdycha: - O ludzie..., jeszcze takiego horroru nie przeżywałam!
- Ja też... - pada z drugiej strony.
Horror nie trwał długo. Kobiety doskonale poradziły sobie ze wszystkim. Gdy na miejscu zjawiło się pogotowie, dziecko już czekało na lekarzy.
Zabrakło czasu
Karetka nie miała szans przyjechać wcześniej. W momencie wezwania dojeżdżała z innym pacjentem do szpitala w Kole, skąd do domu rodzącej miała ponad 20 km. A dziecko nie chciało czekać. - Miałam tylko jeden skurcz i nic więcej. Chwila moment i już córka była - wspomina matka.
Sąsiadki, które odebrały poród nie chciały rozmawiać przed kamerą. To wydarzenie nadal jest dla nich bardzo emocjonujące. Jednak ich zachowanie zasługuje na pochwałę.
- Pomimo stresu, nie dały ponieść się emocjom. Zachowały zdrowy rozsądek do końca. Słuchały poleceń i wszystko wykonywały bardzo profesjonalnie - chwali Agnieszka Sarniak.